Układ sił w Konferencji Wschodniej (2019-20)

Jak co roku, podejmuję się próby uporządkowania drużynowego układ sił w NBA. Zaczynam od Konferencji Wschodniej. Kto wejdzie do play-offs, kto skończy jako ekipa loteryjna? Zanim przejdziemy do tabeli, nakreślę jak mniej więcej wygląda to w moich oczach. A wygląda tak: Jak na moje moje oko, Bucks i 76ers są nie do ruszenia, jeśli chodzi o top2 Wschodu. Trzecią siłą Konferencji, jak dla mnie, są Celtowie. Dalej mamy loterię. O miejsca 4-8 powalczy, moim zdaniem, koło sześciu, może nawet siedmiu ekip. U mnie wygląda to tak:

1. Philadelphia 76ers. Kto wie, być może w alternatywnej rzeczywistości, to Szóstki zaczynałyby sezon, jako obrońcy mistrzowskiego tytułu? Wszak Embiid, Simmons i koledzy byli dosłownie o centymetry od zagrania dogrywki w game 7 z Raptors. A trzeba też pamiętać, że w tej serii prowadzili 2:1 i byli na dobrej pozycji do wygrania meczu czwartego i wyjścia na prowadzenie 3:1. Więc może to oni ostatecznie poszliby drogą Kawhi’ego i Raps. Ale to tylko gdybanie. Fakty są takie, że ta drużyna wraca wzmocniona o Ala Horforda, który na tym etapie swojej kariery chce tylko wygrywać. Embiid zrzucił kilka zbędnych kilogramów, jest zmotywowany jak nigdy. Ben Simmons, jeśli wierzyć internetowi, mocno pracował latem na swoim rzutem. Nawet jeśli nie wyniósł go nie wiadomo gdzie, to na pewno go nie pogorszył. Po odejściu J.J. Redicka drużyna może mieć kłopot ze spacingiem, ale uważam, że łatwiej jest znaleźć brakującego strzelca, niż tę kombinację talentu i wzrostu, jaki Szóstki teraz mają. Gwiazdy są pod kontraktami, nie pozostaje nic innego, jak skupić się na wygrywaniu. Cichym ruchem Sixers było pozyskanie z Miami Josha Richardsona, którego można uznać za jakąś tam, uboższą wersję Jimmy’ego Butlera.

2. Milwaukee Bucks. Kozły spokojnie mogą wygrać Wschód. Ale nie muszą. Raps pokazali im, że przewaga własnego parkietu na całe play-offy nie jest czynnikiem najważniejszym. Na przestrzeni ledwie trzech miesięcy koszykówka była bardzo bolesna dla Giannisa. Najpierw odpadł z walki o tytuł w NBA, potem w średnim stylu pożegnał się z Mistrzostwami Świata w Chinach. Te porażki i niepowodzenia były jego paliwem do jeszcze cięższej pracy nad sobą. Jeśli wierzyć plotkom, podobno odmówił LeBronowi zaproszenia do udziału „Space Jam 2” by móc skupić się na treningu.The Greek Freek każdego roku dodaje do swojej gry coś nowego. Na pewno i w tym zaskoczy czymś, co jeszcze podniesie jego poziom. Bucks nie udało się zatrzymać Malcolma Brogdona, ale skład w jakim zaczną rozgrywki, nie można uznać za gorszy. To nadal będzie drużyna dobrze broniąca, a w ataku ułożona mocno pod Giannisa – on i strzelcy wokół. Bucks nigdzie się nie wybierają. To nadal będzie elita liga napędzana przez ich MVP tamtego sezonu.

3. Boston Celtics. Jeśli Kyrie był problemem tej drużyny, to problemu już nie ma. A na jego miejsce jest facet, który jeśli ustępuje mu talentem, to nieznacznie. Wszyscy w Bostonie podkreślają, że już nie mogą doczekać się nowego rozdania. Kemba Walker, po ośmiu latach w NBA, pierwszy raz zagra w organizacji, która jest profesjonalnie prowadzona i chce wygrywać. Jestem przekonany, że zobaczymy go w życiowej formie. Gdzie nie spojrzy, tam talent. Gdzie nie poda piłkę, tam może dziać się coś dobrego. Takiego komfortu nie miał w Hornets, gdzie rok temu drugim, najlepszym strzelcem za nim był Jeremy Lamb. Walker, Smart, Brown i Tatum mieli okazję budować chemię latem, podczas gry w kadrze USA. To zaprocentuje w sezonie. Jeśli mowa o Tatumie i Brownie, to czeka ich wielki, być może przełomowy sezon. Obaj zagrali fantastyczne play-offy 2018, byli o parę posiadań od wejścia do Finałów. Rok temu zaliczyli mały regres formy, lub raczej zbyt mały rozwój. Brown będzie uprawniony za rok do podpisania nowej umowy. Czy jego kariera pójdzie śladami Dominique’a Wilkinsa czy raczej Jeffa Greena? Miewa mecze, w których przypomina obu. Z kolei Tatum, talentem mógłby obdarować cały wagon koszykarzy. Ale dobrze wiemy, że przychodzi moment, kiedy trzeba zacząć zbierać owoce swoich talentów.
Dwa lata od makabrycznej kontuzji stopy będzie Gordon Hayward. Trzeba pamiętać, że przez cały poprzedni sezon, mimo że grał, to równolegle cały czas się rehabilitował. Celtom wystarczyłoby, żeby wrócił do jakichś 70-80 procent tego, kim był w Jazz. Głowa coach Stevena w tym, żeby dziura w obronie po odejściu Horforda, została sprytnie załatana.

4. Toronto Raptors. „Nigdy nie lekceważ serce mistrza.” – Lowry, Gasol, Ibaka mają w domu internet. Wiedzą, że zdaniem wielu, ten tytuł to kombinacja natchnionej gry Leonarda oraz kontuzji w obozie Warriors. Dumni weterani będą mieli coś do udowodnienia koszykarskiemu światu. Raptors wygrali 17 z 22 meczów bez Kawhi’ego w tamtym sezonie. Z pozycji pasażera, na pozycję kierowcy przesiądzie się Pascal Siakam. To będzie jego drużyna. To będzie też przełomowy sezon w jego karierze. Już teraz jest uprawniony do podpisania nowej umowy, ale najprawdopodobniej jej nie dostanie. Do rozmów wróci za rok, gdy będzie wolnym agentem. Za najbliższe rozgrywki zarobi zaledwie $2.3 mln. Ma więc o co grać.
Problem z próbą przewidywania, jak będą wyglądać te rozgrywki w Toronto jest taki, że Lowry, Gasol, Ibaka a także Van Vleet będą latem wolnymi agentami. Jestem więcej, niż pewny, że Masai Ujiri odbierze dziesiątki, jeśli nie setki telefonów, w sprawie dostępności któregoś ze swoich weteranów. Stanie wtedy przed nie lada dylematem – pozwolić dumnym mistrzom dokończyć sezon i przynajmniej w teorii dać im szansę na obronę tytułu. Czy raczej pomyśleć w większej skali, przyszłościowo, i wykonać ruchy, które zaprocentują w kolejnych latach. Przyjmując jednak, że ten skład dostanie szansę zagrania całych rozgrywek, w aspekcie sportowym, jest tam talentu, doświadczenia i coachingu na top4 Wschodu.

5. Orlando Magic. Jestem bardzo ciekaw, co wydarzy się w tej części Florydy. Magic po siedmiu latach przerwy, w końcu zagrali w play-offach. W przeciwieństwie do wielu drużyn, które na kanwie jednorazowego sukcesu zaczynają szaleć latem, by potem znów znaleźć się w niebycie, Magic zaliczyli spokojne, ale znaczące wakacje. Zatrzymali Vucevica, który w teorii przez najbliższych kilka lat powinien grać koszykówkę swojego życia. Zakontraktowali Al-Farouqa Aminu. To ruch, o którym mówi się za mało. Al to dobry obrońca na skrzydle, pozytywna postać w szatni. Pominięty przez Team USA Aaron Gordon będzie miał coś do udowodnienia światu. O rok lepsi Bamba i Isaac. No i jeśli potwierdzi się, że Markelle Fultz jest już zdrowy, to może być jedna z historii tego sezonu. Coach Clifford może z tych składników wysmażyć niezłe danie.

6. Indiana Pacers. Nie mam gwarancji, jak będzie wyglądał po kontuzji Victor Oladipo. To była poważna operacja i poważna kontuzja, przez którą może już nigdy nie zobaczymy jego fizycznych 100%. A miałem takie wrażenie, gdy oglądałem zdrowego Dipo, że trochę szura głową po suficie swojego talentu i potencjału. Pacers przypominają mi trochę Jazz. Dobry system, mocna defensywa, koszykówka dla koneserów. Przy czym Jazz mają Mitchella, jakby trzeba było się ze schematów wyłamać, i bezczelnie zaatakować obręcz, gdy rozrysowane zagrywki nie przynoszą rezultatów. Bez Oladipo, Pacers nie mają tego luksusu.
Ich siłą będzie kolektyw. Ale w chwilach kryzysowych, taki system czasem odbija się czkawką. Komu w Pacers dasz ostatnie posiadanie, żeby wygrał mecz? Pacers muszą też odpowiedzieć sobie na pytanie czy wierzą w duet Sabonis – Turner, czy przypadkiem nie lepiej poszukać wymiany z którymś z nich, żeby ten drugi, który zostanie mógł w pełni maksymalizować swój talent. Przy składzie Pacers mam więcej pytań, niż odpowiedzi.

7. Brooklyn Nets. Kyrie jest nadwyżką nad D’Angelo Russellem, ale czy aż tak wielką? Moim zdaniem nie do końca. Przede wszystkim nie sądzę, żeby w jego interesie było zagranie w 82 meczach. Myślę, że opuści przynajmniej kilkanaście. Poza tym, ten skład nie wzmocnił się drastycznie, w porównaniu z rokiem poprzednim. Zanim uwierzę, najpierw muszę zobaczyć jak coach Atkinson ma zamiar dzielić minuty między DeAndre Jordana i Jaretta Allena. Obaj nie mogą przecież występować razem na parkiecie. Allen musi się rozwijać, a DJ jest kumplem KD i Irvinga. Jeśli taka była cena za sprowadzenie dwóch gwiazd, to nic mi do tego. Historia pokazała już parę razy, że Kyrie jako lider, to rzecz nie do końca pewna.

8. Miami Heat. Czy oznaką braku szacunku dla tej legendarnej organizacji, byłoby nie mieć ich w ósemce w swoich przewidywaniach? Rok temu, do play-offów, zabrakło im dwóch wygranych. W teorii, sam Jimmy Butler, to więcej, dużo więcej, niż dwa wygrane mecze. Heat mogą fantastycznie bronić. Z coachem Spoelstrą za sterami, będą zawsze dobrze przygotowani na rywala. Z Heat nigdy, nikomu nie będzie grało się wygodnie. Problemy widzę tutaj dwa. Pierwszy – jeśli Jimmy planuje do swojej kariery podejść mądrze, to nie może wypruć sobie flaków w tym sezonie. Heat nie idą na mistrza. Klub będzie musiał monitorować jego minuty i przejechane kilometry. Drugi – podobno na pierwszy trening Heat, który był zaplanowany na 10.00 w dzień, Jimmy pojawił się o…3.30 w nocy. No wiesz, Jimmy, trening, ciężka praca. Nic nowego. Żeby przypadkiem w okolicach stycznia-lutego nie okazało się, że Butler ma pokłóconą całą szatnie i połowę kolegów chce wymienić, bo ci nie spełniają jego standardów, jeśli chodzi o podejście do gry. Jeśli moje obawy są bezpodstawne, to Heat po roku zadyszki, mogą wrócić na mapę NBA. Nie zapominajmy też, że Pat Riley nigdy nie bał się handlować graczami w trakcie rozgrywek. Ta drużna może niedługo wyglądać zupełnie inaczej.

9. Detroit Pistons. Widzę scenariusz, w którym Pistons mogą znaleźć się w ósemce. W końcu mają w swoim składzie dwóch i pół All-Stara. Tak, ta połówka to Reggie Jackson, który w swoich oczach jest koszykarzem dużo lepszym, niż w rzeczywistości. A jest co najwyżej średni w skali ligi, i w drużynach play-offowych miałby ciężko z dostaniem pracy startera. Pistons będą mieć szósty budżet w lidze na ten sezon ($136 mln) zatem ich sytuacja jest nie do pozazdroszczenia. Wydają za dużo by zatankować. 30-letni Blake Griffin jest cały czas graczem na 20/10, przy czym jego usługi są cholernie drogie ($34 mln w tym sezonie oraz $36 i $38 mln w latach kolejnych). No i nie ma gwarancji, że starczy mu zdrowia na trudy sezon.

10. New York Knicks. Patrzenie na Knicks przez pryzmat tego, że nie udało im się podpisać nikogo z topowych wolnych agentów, może nieco zniekształcić rzeczywistość. A ta jest taka, że do Nowego Jorku przyjechała cała grupa porządnych koszykarzy. Nie wygrasz z nimi tytułu, ale wszystko poniżej, jest jak najbardziej w grze. Julius Randle, Marcus Morris, Bobby Portis, Taj Gibson, Elfrid Payton, Wayne Ellingotn, z draftu R.J. Barret. Ktoś się zaśmiał czytając te nazwiska? Wątpię. Do tego Mitchell Robinson, który ma papiery by iść śladami Rudy’ego Goberta. Wierzę też, że Kevin Knox nie powiedział jeszcze ostatniego słowa w NBA (bo raczej nie powiedział jeszcze nawet pierwszego). Jeśli pan Dolan pozwoli tej drużynie grać, jeśli coach Fizdale dostanie autonomię w pracy, jaką miał w Memphis, to ta drużyna może być dość intrygująca. Marzenia o ósmym miejscu nie są marzeniem ściętej głowy.

11. Atlanta Hawks. Jastrzębie Lloyda Pierce’a były całkiem ciekawe do oglądania w tamtym sezonie. Po wakacjach spędzonych z kadrą USA podczas Mistrzostw Świata w Chinach, spodziewam się, że coach Pierce dużo notował i uczył się z rozmów z Greggiem Popovichem i Steve’em Kerrem. Miał też okazję podpatrywać, jak gra się w koszykówkę w różnych częściach globu. Atlanta wygrała rok temu 29 meczów, ale styl ich gry był przyjemny dla oka. Spodziewam, że w tych rozgrywkach pęknie trzydziestka. O rok bardziej doświadczony Young, od początku zdrowy John Collins. Trzymam kciuki, żeby Jabari Parker wrzucił swoją karierę na właściwe tory. No i oczywiście pożegnalny, 23 sezon Vince’a Cartera.

12. Chicago Bulls. Już za dużo na tankowanie, ale nadal za mało na play-offy. A skoro tak, to ten sezon może odbyć się według scenariusza – walczymy do stycznia, a potem w kontrolowany sposób zwalniamy i zaczynamy pozycjonować się przed draftem. Lauri Markkanen w roku kontraktowym. Spodziewam się po nim mocnych rozgrywek. Byki będą ciekawe do oglądania. Pewnie zaskoczą tu i tam, ale na regularne wygrywanie nadal mają niewystarczająco wiele na obu końcach parkietu.

13. Charlotte Hornets. $128 mln w budżecie na nadchodzące rozgrywki i znikome szanse na play-offy. Albo nie, nie oszukujmy się – zerowe szanse na ósemkę. Terry Rozier dostał to,o czym marzył od przynajmniej dwóch lat. Będzie startową jedynką w NBA. Spodziewam się po nim niezłego statystycznie sezonu. Ale za to nie spodziewam niczego dobrego od tej drużyny.

14. Cleveland Cavaliers. Wygrali 19 meczów w tamtych rozgrywkach. W tym nie zanosi się, żeby było dużo lepiej. Kluby pytają o dostępność 31-letniego Kevina Love’a, który zarobi w tym sezonie $28 mln. Zdziwiłbym się, gdyby Love dokończył sezon w Cleveland.

15. Washington Wizards. „Proszę pana, bagno.” Drużyna ze stolicy USA wyda na kontrakty ponad $130 mln w tym sezonie, z czego aż $38 mln zainkasuje kontuzjowany John Wall. To przykre, gdy jeszcze przed startem sezonu, już wiadomo, że wygrywanie Wizards po prostu się nie opłaca.

* Tekst napisałem oryginalnie dla portalu Unibet. Opublikowany został tam kilkanaście dni temu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.