1072 mecze LeBrona. 1072 mecze Jordana

Tata odszedł. W domu pojawił się nowy przyjaciel mamy. Miły, wszystko z nim było w porządku, nawet podobny był do taty, co było jednocześnie smutne i śmieszne. Był podobny, ale jednak nie ten sam. Starał się. Widziałem to. Chciał mnie kupić. Im bardziej chciał mi zastąpić tatę, tym bardziej miałem chęć dać mu w pysk i powiedzieć wyp…aj z mojego domu. Nie jesteś nim. Ale tata już nie wrócił. Wiedziałem to od razu jak odszedł. Choć wcześniej dwa razy odchodził i wracał. Tamten trzeci raz był tym ostatnim. Wiedziałem, że najwyższy czas się z tym pogodzić, ale cały czas odpychałem od siebie tę myśl.

Nowy zabierał mnie w różne miejsca. Nie powiem, nawet fajne to były miejsca. Ale przez wzgląd na tatę nie dawałem poznać po sobie, że mi się podobało. Nie mogłem, albo i nie chciałem w pełni docenić tego nowego. Bałem się, że w końcu zastąpi mi tatę. W końcu byli tacy podobni.

Mniej więcej tak przez, wstyd się przyznać, jakąś dekadę, wyglądał mój stosunek do Kobe Bryanta. Jako sierota po Michaelu Jordanie, nie cierpiałem go. Był za cwany, za dobry, za młody. Później zrozumiałem, że to właśnie on był Jordanem, dla pokolenia, które nie mogło oglądać tego pierwszego.

Zmarnowałem dużo czasu na nie czerpaniu w pełni z tego, co dawał przez lata Kobe. Czarował, bawił, zachwycał a ja byłem niewzruszony. Starałem się być. W sumie to już nawet nie pamiętam, kiedy mi się to zmieniło. Pamiętam tylko, że do znudzenia oglądałem jakąś jego akcję, w której podziwiałem pracę jego nóg. I to był błysk – przecież to jest Michael Jordan kolejnego pokolenia!

Lebron James zagrał w swoim 1072 meczu w karierze. Michael Jordan zagrał 1072 mecze w całej swojej karierze. Za każdym razem, gdy ktoś wielki zrównuje się z Jordanem w jakiejś klasyfikacji, jest to moment do refleksji, do dyskusji. Jeśli tym kimś jest LeBron James, powód do dyskusji jest jeszcze większy. Wiadomo dlaczego. 

Michael Jordan grał w sześciu finałach i wszystkie wygrał. LeBron w ośmiu, z czego pięć przegrał. Koniec dyskusji. Jordan jest najlepszy. Widzieliście w internecie tego typu wymiany? Ja też. Wiele. Wiecie dlaczego nie mają one sensu? Podawanie za argument ostateczny 6:0 Jordana w Finałach w rozważaniach o tym, kto jest najlepszy, to mniej więcej, jak przywoływanie Hitlera w dyskusjach o historii i polityce, gdy kończą się wartościowe argumenty. Jeśli nie wiesz co powiedzieć, strzelasz 6:0 w finałach i mówisz pas. Mówisz Hitler i kończysz temat. Żeby poruszyć trochę gruntem możesz skontrować faktem, że Jordan trzy razy żegnał się z play-offami już w pierwszej rundzie. LeBron ani razu. Jak najlepszy koszykarz wszech czasów mógł dać się tak pokonać?

Prowokuję, bo sam uważam Jordana za najlepszego koszykarza w historii tego sportu. Nieprzegrane ani razu finały są jakimś tam argumentem w tej dyskusji, ale ani nie pierwszym ani nie decydującym. Parę lat temu napisałem, dlaczego Jordan był najlepszy. Możesz sprawdzić.

LeBron zdobył trzy tytuły, ale przy każdym możesz mlasnąć, jeśli chcesz. Przy pierwszym Ray Allen. Przy drugim Mike Miller. Przy trzecim Kyrie Irving. Finały Jordana były jak wow! Po każdym z nich, a po ostatnim szczególnie, ci najwięksi tego sportu patrzyli na siebie i mówili zgodnie, że Jordan nie pozostawił złudzeń. Nawet wliczając w to rzuty Kerra i Paxsona. LeBron je zostawił. Ale co z tego?

Filtr o nazwie „najlepszy koszykarz w historii” zakładany przy oglądaniu i ocenianiu gry i postaci Jamesa, zamazuje jego odbiór. A wystarczy tylko nie wychodzić z założenia, że LeBron jeszcze ściga się z Jordanem o to miano. Wystarczy tylko zdjąć ten filtr, obniżyć nieznacznie kryteria oceny, by w pełni móc cieszyć się jego wyjątkową grą. LeBron James zakończy karierę jako jeden z najlepszych koszykarzy w historii NBA. Nie ten najlepszy, ale jeden z? Z ilu? W tej chwili jest to jałowa dyskusja, bo LBJ cały czas jest w drodze, cały czas pisze swoją historię. Co do tego, że skończy jako jeden z najlepszych, chyba nie ma wątpliwości.

Przy okazji 57-punktowego występu Jamesa pisałem, że warto nauczyć się cieszyć tego typu występami. Za parę lat zatęsknimy za nimi wszyscy. Ty też. Gwarantuję. James nie jest Jordanem ani Bryantem. Jest kimś zupełnie innym. Ma coś w sobie z Magica, tylko miewa z Jordana i Kobe’ego. Ale to akurat nie jest żaden przytyk w jego stronę. On po prostu tworzy odrębną kategorię, jakiej przed nim nie było. Zbudowany jak Karl Malone, biegający i skaczący jak klasowi obrońcy. 

W większości spóźniliście się z sympatią dla Duncana. Polubiliście Duncana, gdy Duncan nie był już Duncanem. Polubiliście Dirka, gdy Dirk stał się ciepłym, 70-letnim Niemcem w kapciach, przy kominku. Już nie jednym z najlepszych i najgroźniejszych w ataku skrzydłowych w historii tej ligi. Pomyślcie o tym. Popatrzcie na grę LeBrona jak na kogoś, kto w takim pakiecie, z takim niezniszczalnym ciałem, w historii tej ligi jeszcze nie grał. Nie patrzcie na niego, jako samozwańczego króla, który zagraża Jordanowi. Nie zagraża. Lepiej?

To jest zestawienie Jordana i Jamesa po 1072 meczach.

   

1 comment on “1072 mecze LeBrona. 1072 mecze Jordana

  1. Pingback: 24/8 – Karol Mówi

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.