Dokładnie jedenaście lat temu, 23 stycznia 2006 roku dostałem wcześnie rano smsa od mojego najlepszego kumpla Krystiana. „Pamiętasz
jak rozmawialiśmy o tym, że Kobe musi rzucać po 60 punktów żeby Lakers
wygrywali. No to proszę – dziś w nocy rzucił 81!”
Wtedy, w 2006 roku, mój dzień zaczynał się od włączenia komputera i sprawdzenia
wyników i wieści z NBA. Tego dnia akurat jeszcze spałem. Meczu nie
oglądałem w nocy, sms mnie obudził.
Krystian lubi mnie czasem wkręcać
więc szybko odpaliłem komputer, żeby to sprawdzić. 81 punktów to przecież nie jest coś, co bierzesz za pewnik.
Szok! Kobe faktycznie to zrobił! 81
punktów – osiemdziesiąt jeden punktów. To jest łatwo powiedzieć czy napisać ale
zastanów się – 81 punktów w meczu NBA! Cóż z tego, że przeciwko Raptors.
Panie i panowie to jest osiemdziesiąt jeden punktów. Grając na
komputerze nie jest łatwo tyle uzbierać jednym graczem, nawet jak się
ktoś zaweźmie.Był to sezon, w którym Chris Paul został Debiutantem Roku, Steve Nash MVP sezonu, Kevin Garnett królem zbiórek, Kobe królem strzelców, Ben Wallace Najlepszym Obrońcą, Boris Diaw poczynił największe postępy a Mike Miller był najlepszym rezerwowym ligi. Kilka miesięcy później Heat, prowadzeni przez młodziutkiego Dwyane’a Wade’a i kończącego erę dominacji Shaq’a, sięgnęli po swój pierwszy w historii tytuł. Stare, dobre czasy.Sms
dotyczył naszej rozmowy sprzed kilku dni. Rozmawialiśmy o Lakers i
Bryancie. Zażartowaliśmy, że jeśli Jeziorowcy chcą regularnie wygrywać, to chyba będą
potrzebować od Kobego po 50-60 punktów co wieczór. Mając u boku takich
wirtuozów basketu jak Chris Mihm, Stanislav Medvedenko, Laron Profit czy Kwame Brown, Kobe nie mógł liczyć na wielkie wsparcie w ataku. Ale wtedy z Raptors nie potrzebował go.28/46
z gry, 7/13 za trzy punkty, 18/20 z linii. 6 zbiórek, 2 asysty, 3
przechwyty i 1 blok to tylko statystyczny szczegół. Lakers wygrali ten mecz 122:104
choć do przerwy przegrywali 63:49.
Kobe zdobył 55 punktów w drugiej
połowie. To zdarzyło się naprawdę. Wydrukowałem sobie statystykę z tego
meczu i do dziś trzymam ją w foliowe „koszulce” w szufladzie.
Wiecie, że mógł to być najlepszy
indywidualny występ w historii koszykówki? 100 punktów Wilta Chamberlaine’a to temat dość śmierdzący.
Ilu z Was oglądało ten mecz z taśmy? Jest w ogóle taśma z tamtego
meczu z marca 1962 roku? Wiecie, że zegar w tamtym starciu Warriors-Knicks
był najprawdopodobniej nieprzepisowo zatrzymywany, gdy pojawiła się wizja
pękającej setki. A nawet jeśli nie był, to tamten mecz sam w sobie po
prostu był farsą. Gracze Warriors celowo faulowali rywali, żeby postawić ich na linii, żeby dać sobie i Wiltowi kolejne posiadania, kolejne szanse na zdobycie punktów.
Występ Bryanta jest dobrze udokumentowany. Nie ma w nim nic z farsy. To był czysta poezja.