A co tam słychać w NBA?

Sezon 2019-20 zakończył się niespełna trzy tygodnie temu. A tymczasem na stole są już propozycje rozpoczęcia kolejnych rozgrywek. Swoją datę mają władze ligi, swoją zawodnicy. Jest też cały szereg innych wyzwań, z którymi zmierzyć muszą się obie strony. W grę, jak zawsze w przypadku NBA, wchodzą ogromne pieniądze.

Władze ligi starają się przeforsować datę 22 grudnia, jako datę startu sezonu 2020-21. W propozycji przedstawionej związkowi zawodników jest m.in. 72-meczowy sezon regularny, turniej play-in, najprawdopodobniej brak Weekendu Gwiazd, oraz dwa tygodnie przerwy w rozgrywkach zaplanowane, mniej więcej, na połowę rundy zasadniczej. We wcześniejszych planach, sezon miał ruszyć pod koniec lutego/początku marca 2021 roku. Skąd zatem ten pośpiech?

W pierwotnych, bardzo optymistycznych założeniach, brano pod uwagę opcję, że czekając, liga zwiększa sobie szanse na scenariusz, w którym mecze odbywać się będą przy udziale kibiców, co oczywiście byłoby potężnym zastrzykiem gotówki do ligowej kasy. Obowiązujące obecnie w Stanach Zjednoczonych obostrzenia odnośnie zgromadzeń podczas imprez masowych (do 500 osób), na dzień dzisiejszy dotykałyby 20 z 30 drużyn NBA. Adam Silver wylicza, że jakieś 40% globalnego dochodu ligi, pochodzi od żywych kibiców, którzy fizycznie pojawiają się w halach NBA i tam wydają swoje pieniądze.

Później uznano jednak, że ryzyko czekania jest zbyt duże, ponieważ nie ma żadnej gwarancji, że w lutym czy marcu sytuacja związana z pandemią w Stanach Zjednoczonych i reszcie świata, będzie lepsza, niż jest teraz. Zaczynając sezon w lutym lub marcu, liga dałaby sobie bardzo mały margines błędu, jeśli chodzi o ewentualne wstrzymywanie raz rozpoczętych rozgrywek. Poza tym późniejszy start sezonu, oznaczałby granie meczów także i latem, co jak pokazały statystyki oglądalności, nie było zbyt korzystnym rozwiązaniem, przynajmniej w zakończonym niedawno sezonie.

W tak skonstruowanym kalendarzu rozgrywek, zawodnicy NBA musieliby zapomnieć o ewentualnym wyjeździe na Igrzyska Olimpijskie w Tokio. Mimo że, dla Amerykanów jak i ligi, rozgrywki FIBA są niejako zawodami drugiej kategorii, to dla wielu graczy spoza USA, reprezentowanie swojego kraju w rozgrywkach międzynarodowych jest czymś ważnym i wyjątkowym.
Ponadto, lidze bardzo, ale to bardzo zależy na tym, żeby nadchodzący sezon był swego rodzaju trampoliną, buforem między pandemicznym sezonem, a rozgrywkami 2021-22, które w sferze marzeń Adama Silvera miałyby zacząć się według sprawdzonego, i znanego od lat kalendarza z poprzedzającymi je, odpowiednio długimi, wakacjami.

Data 22 grudnia nie jest przypadkowa. Mecze grane w ramach otwarcia rozgrywek, rokrocznie cieszą ogromną popularnością. Podobnie jak kolejka spotkań rozgrywanych w Boże Narodzenie. Tym sposobem, NBA miałaby „żniwa” w zimie. W odstępie ledwie dwóch dni, stacje telewizyjne dostałyby to, czego pragną – wysoce pożądanego produktu, który można pięknie opakować i jeszcze lepiej sprzedać.
Pomysł został przedstawiony właścicielom drużyn NBA i spotkał się ze wstępną akceptacją. Rzecz w tym, że pojawiają się też głosy ze strony zawodników, że to zbyt mała przerwa między sezonami, żeby sezon 2020-21 rozpocząć 18 stycznia, czyli w Martin Luther King Day.

Fakty są takie, że osiem drużyn NBA nie grało w zorganizowaną koszykówkę od marca, sześć drużyn nie gra w nią od wyjazdu z Florydy, czyli od połowy sierpnia. Dla 16 play-offowych ekip, przerwa w rozgrywkach wynosi na ten moment od dwóch miesięcy, dla tych, którzy odpadli w pierwszej rundzie, do ledwie trzech tygodni dla Heat i Lakers. Dla tych dwóch ostatnich organizacji, początek sezonu wyznaczony na 22 grudnia, oznaczałby bezprecedensowo krótki okres regeneracji między rozgrywkami.

To nie jedyne zadania, z jakimi władze ligi będą musiały się zmierzyć.
Na dzień 18 listopada zaplanowany jest draft. Okno transferowe musiałoby zatem otworzyć się „na dniach” po tym wydarzeniu. Możliwe, że nawet po 2-3 dniach. Chwilę później drużyny musiałby rozpocząć obozy treningowe. Póki co, mimo że czas goni, liga i związek graczy nie mają jeszcze wypracowanego porozumienia, co do konkretnych dat.
Poza tym zdrowie. Bez odizolowania znanego z bańki, organizacje będą zapewne co jakiś czas zmagać się z pozytywnymi wynikami na obecność koronawirusa wśród graczy oraz pracowników poszczególnych klubów. Na ten moment liga nie wypracowała jeszcze jednolitych procedur odnośnie postępowania w takim przypadku.

Mimo dużego sukcesu formatu bańki (szacuje się, że liga zarobiła dzięki niej ok. $1.5 mld plus przez cały czas jej trwania, nie odnotowano ani jednego pozytywnego wyniku na obecność koronawirusa), zarówno NBA, jak i zawodnicy, nie chcą wracać do tego rozwiązania. NBA pracuje nad takim kalendarzem rozgrywek rundy zasadniczej, żeby maksymalnie zredukować podróżowanie. Dajmy na to, drużyna ze wschodniego wybrzeża, przyjeżdżająca na przykład do Los Angeles, grałaby po więcej, niż jednym spotkaniu i z Clippers i Lakers, a może także i innymi ekipami, które w tym samym czasie gościłyby w Kalifornii.

Mówi się, że przyklepanie porozumienia, co do daty startu i kształtu rozgrywek, oraz faktyczny ich start, dzielić będzie mniej więcej osiem tygodni przerwy.
Do dogadania cały czas pozostaje wysokość progu wydatków na nadchodzące rozgrywki oraz pułap podatku od luksusu. Cały czas realny jest scenariusz, w którym liga zostawi w „depozycie” część pieniędzy należących do zawodników. Na razie nie wiadomo czy faktycznie się to stanie, a jeśli tak, to o jakim % będzie tam mowa. Drużyny z podkreśleniem właścicieli i menadżerów muszą znać jak najszybciej wszystkie te liczby, ponieważ od tego zależeć będzie, w jaki sposób podejdą do draftu, do podpisywania wolnych agentów oraz tego, jakie strategie obiorą na przyszłość. Także sami zawodnicy muszą wiedzieć na czym stoją. Komu będzie opłacało się wejść na wolny rynek, a komu, w tych niepewnych czasach, najbezpieczniej będzie wziąć „wróbla w garści”, czyli opcje gracza na nadchodzące rozgrywki.

Gdyby progi salary cap i podatku od luksusu na nowy sezon zostały odpowiednio obniżone z uwzględnieniem strat finansowych poniesionych roku temu (około 10% strat), jak i tych przewidywanych na rozgrywki 2020-21 (szczególnie tych), to mogłoby się okazać, że większość organizacji NBA znalazłaby się powyżej progu podatku od luksusu, co oznaczałoby, że podczas tego okna transferowego, praktycznie nikt nie miałby wolnych środków na kadrowe ruchy. Dlatego też władze ligi i związek zawodników dyskutują możliwość sztucznego utrzymania progu wydatków na poziomie ok. $109 mln, zamiast obniżać go do realnego poziomu, uwzględniającego straty, na realny poziom ok. $90 mln, co byłoby finansową katastrofą dla większości drużyn. Istnienie wielu składów straciłoby w takich realiach sens. Co tu jest zatem do dyskutowania? A no to, że sztuczne „majstrowanie” przy salary cap, może w przyszłości doprowadzić do nienaturalnych skoków w górę tego progu, gdy liga już odbije się finansowo. Ostatni taki skok miał miejsce w 2016 roku, kiedy w życie weszły zaktualizowane umowy między NBA a stacjami telewizyjnymi. Dzięki temu otworzyło się finansowe okno m.in. dla Golden State Warriors do ściągnięcia do siebie Kevina Duranta, oraz dla całej grupy wolnych agentów do podpisania gigantycznych kontraktów, nijak mających się do ich boiskowej wartości.

Czekając na decyzję związku zawodników, liga ostrzega, a raczej szacuje, że przesuniecie startu rozgrywek na styczeń przyszłego roku, mogłoby kosztować NBA nawet do miliarda dolarów, w porównaniu ze startem zaplanowanym na 22 grudnia. Dodatkowo, sezon zahaczyłby o wakacje, czego liga chciałaby uniknąć.
Na razie nikt głośno nie mówi o lockoucie, którego liga nie doświadczyła od dziewięciu lat. Pewne jest jednak, że zmiany w umowie zbiorowej są nieuniknione, na przykład zaktualizowane zapisy o pandemiach, oraz zapisy dotyczące kilku innych rzeczy, których znaczenie urosło od 2011 roku. Liga i związek graczy już cztery razy przekładali możliwość oficjalnego wstrzymania rozgrywek. Obie strony wiedzą doskonale, że w takich, a nie innych okolicznościach w świecie, ich wewnętrzny konflikt, mógłby finansowo pogrążyć NBA jaką znamy od lat.


* Tekst napisałem oryginalnie dla portalu Unibet.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.