There’s a difference between travelling and a holiday…
Ani ja ani moja skóra nie jesteśmy wielkimi fanami leżenia na plaży. Ale od czasu do czasu można a w takich miejscach chyba nawet trzeba.
Prom wyrzucił mnie na słynnej wyspie Bali a autobus zawiózł do miejscowości Lovina. Tam znalazłem hotel o wdzięcznej nazwie "Dupa" (miałem do wyboru kilka ale nazwa zadecydowała).
"Do you need transport Sir?
No, thanks. I live in Dupa…"
I zawsze jak to mówiłem, na mojej twarzy pojawiał się wielki uśmiech.
Ludzie mówili, że w Lovinie plaże nie są przeludnione. To tylko część prawdy. Owszem przeludnione nie są ale dlatego, że plaża to nie żółty piasek z pocztówek tylko wulkaniczny żwir, który nie jest ani ładny ani przyjemny w dotyku.
"Tłumaczę pani – może i przepłacony ale Jeff Green może grać na obu pozycjach na skrzydle. Da cenny odpoczynek zarówno K.G. jak i Pierce’owi. Niech pani zaufa Riversowi." – gdy Karol mówi, ludzie słuchają 😀
Pamiątka z Loviny. 37°C, słońce w zenicie a przy tym silny wiatr od morza. Zdradziecki wiatr bo nie czuje się jak słońce pali.
W tej sytuacji "play-offy" przenieść musiały się tam, gdzie żółtość piasku i błękit wody aż biją po oczach.
Wyjazd z Loviny o 5 rano, dwie godziny jazdy i Speed Boat na jedną z trzech wysp Gili.
Ludzie, którzy zachwycają się tego typu rzeczami mówią "paradise". Ja zachwycam się innymi tematami ale doceniam walory miejsca. Jest ładnie.
I got 99 problems but a beach ain’t one 😀
Czekałem na łódkę z Gili z powrotem na Bali… a tu nagle baby urządziły sobie obok mnie targ warzywno-rybno-owocowy. Zjadłem banana.
Łódka zabrała mnie na Bali, autobus do Ubud. Tam spałem i nie robiłem niczego ciekawego. Rano ruszyłem do Denpasar, gdzie wsiadłem w samolot…
Czyli byłeś w prawdziwej dupie 🙂 Pozdrawiam