Bejrut 2017. Dzień piąty i szósty

Stoisz pod prysznicem. Przyjemny chłód wody orzeźwia Twoje zmęczone ciało. Zmywasz z siebie kurz, pot, woń nagrzanej słońcem skóry. Łudzisz się, że ten chłód, to orzeźwienie, możesz gdzieś zmagazynować i korzystać z niego w razie potrzeby. Ale gdy tylko zamkniesz za sobą drzwi klimatyzowanego pomieszczenia, cały ten rezerwuar zimna trafia szlag. A może ciepło da się magazynować? Już za niedługo może mi się przydać. To słońce w trybie 30+, to taka moja mała męczarnia mironczarnia. Nie narzekam na pogodę, ja tyko ją odczuwam i opisuję. W gruncie rzeczy, bycie mokrym od potu nie jest mi obce. Zazwyczaj przytrafia mi się jakieś pięć razy w tygodniu. Z hotelu do hali mam 36 minut spacerem. Trochę więcej, jak zachodzę gdzieś na kebab albo loda. Zabieram ze sobą dodatkową koszulkę, przebieram się na miejscu. Wracam w tej z meczu. Idą mi dwie koszulki na dzień. Taki mam patent. Po zmroku temperatura spada do 27 stopni. Mój wyjazdowy komputer jest już u schyłku swojej kariery. To jest jego ostatni międzynarodowy turniej.

Chiny-Syria 81:79

Szkoda Syrii, ale na tym etapie rozgrywek szkoda chyba każdej odpadającej drużyny. Mecz zapowiadał się na klasyczny pojedynek Dawida z Goliatem. I niewiele brakowało, aby tamten biblijny scenariusz się sprawdził. Syryjczycy (Dawid) mieli Chińczyków (Goliat) na widelcu. W czwartą kwartę weszli z 12 punktami zaliczki. Gdyby ktoś zdradził im wtedy, jak potoczy się ostatnich 10 minut tego starcia, to myślę, że w 9 przypadkach na 10, Chiny nie uciekłyby spod noża. Na ich szczęście, to był właśnie ten jeden na ileś raz. Syryjczycy szukali kontr i przy każdej możliwej okazji podkręcali tempo. Gdy tylko któryś z wysokich zbierał piłkę, już w okolicach połowy boiska było przynajmniej dwóch pędzących zawodników czekających na podania. Obwód Syrii co chwilę kąsał obronę Chin. Szybkie granie ma jednak to do siebie, że bywa niedokładne. Michael Madanly schodził z parkietu z 35 punktami (16/26 z gry), 7 asystami, 4 przechwytami, ale też z aż 10 stratami. Tarek Al Jaby dorzucił 16 punktów, 3 asysty i 3 zbiórki. Na dwie sekundy przed końcem meczu, William Alhaddad stanął na linii rzutów wolnych. Pierwszy spudłował. Drugi, po kródkiej konsultacji ze swoimi wysokimi, celowo nie trafił. Syryjczycy zdołali zebrać piłkę, ale nie starczyło im czasu na oddanie dobrego rzutu. Powtórzę raz jeszcze – gdyby ktoś powiedział Syrii, że o losach meczu będzie decydować pojedyncze posiadanie, to jestem więcej, niż pewny, że podopieczni Nenada Krdzica bardziej szanowaliby piłkę, gdy grali jeszcze z bezpiecznym buforem 8-10 punktów. Patrząc na załamanych Syryjczyków, przypomniał mi się EuroBasket z 1997 roku z naszym udziałem. Ten słynny mecz Polska-Grecja w ćwierćfinale. Wracamy do niego co jakiś czas przy różnych okazjach i zastanawiamy się co by było gdyby. Może wizja awansu na wyciągnięcie dłoni sparaliżowała, zdekoncentrowała Syryjczyków tak, jak 20 lat temu nas?

Chińczykom trzeba oddać, że koncertowo zagrali ostatnią kwartę. Wygrali ją 25:11. Chiny w koszykówce to dla mnie odpowiednik Niemców w piłce nożnej. Nie zawsze ładnie, nie zawsze pełni gwiazd, ale zawsze do końca, piekielnie skuteczni, cały czas w oparciu o żelazną taktykę, bez niepotrzebnych szaleństw. Chińczycy mogli się zagubić w ślepej uliczce bez wyjścia już w II czy III kwarcie. Gdy Syria miała swój run, Gen Li dbał jednak o to, żeby rywal za bardzo nie odjechał. W końcowym rozrachunku okazało się, że każdy z jego 19 punktów (7/12 z gry w tym 4/7 zza łuku) był na wagę zwycięstwa. Środkowy Dejun Han stoczył pod koszem prawdziwą bitwę z Ivanem Tudorovicem (naturalizowanym Macedończykiem, urodzonym w Czarnogórze). Jedno ze starć przypłacił rozbitym łukiem brwiowym, ale i tak zdołał zagrać 23 minuty i zdobyć dla Chin 14 punktów (5/6) i 6 zbiórek. Jak na Pandę Wielką, Han (215 cm) wyjątkowo dobrze się rusza. Poza tym jest bardzo silny. Australia będzie mieć z nim dziś duży kłopot.  

Ciekawostka: Syria wzięła kiedyś udział w EuroBaskecie, który rozgrywany był…w Egipcie. Był to rok 1949. Związek Radziecki, jako mistrz z 1947 roku, odmówił organizacji mistrzostw. FIBA nie chciała drugi raz z rzędu obarczać Czechosłowacji, finalisty i gospodarza turnieju 1947 roku, organizacyjnymi obowiązkami. Dlatego poproszono Egipt, trzecią ekipę wcześniejszych mistrzostw. Wiele europejskich drużyn odmówiło udziału w imprezie tłumacząc się trudnościami z dostaniem się do Kairu. W turnieju wzięło udział tylko siedem drużyn. Wygrał Egipt, przed Francją i Grecją. Dalej uplasowały się ekipy Turcji, Holandii, Syrii oraz… Libanu. 

Jordania-Irak 84:70

Jak to dobrze, że po raz ostatni, przy okazji turnieju w Bejrucie, a najpewniej ever, będę musiał poświęcić kilka linijek i trochę mojego cennego czasu Kevinowi Galloway’owi. Zbyt duża pewność siebie, gdy nie poparta umiejętnościami, staje się karykaturalna. Nie wiem na jakich zasadach…oj, chciałem użyć jego inicjałów, żeby było szybciej, ale nie, nie mogę… Nie wiem na jakich zasadach odbywa się jego gra w kadrze Iraku, nie wiem też czy jest tam jakiś pion odpowiedzialny za ewaluację jego występów, ale dla mnie nie ma wątpliwości – Irak z Galloway’em w składzie nie tylko nie jest lepszy. Irak z nim w składzie jest zwyczajnie gorszy na obu końcach parkietu. Było parę momentów tego meczu, kiedy miałem chęć podejść do niego i krzyknąć „weź Ty się k…a człowieku uspokój.” Dziwię się, że koledzy pozwalają mu na takie zachowanie. Irak wymyślił sobie wstawki trapowania i krycia na całym parkiecie. Ale do tego, jak wiadomo, trzeba dobrej organizacji w obronie i dyscypliny. W szeregach Iraku tego akurat nie było. Zazwyczaj wyglądało to tak: Galloway próbował przeszkadzać zawodnikowi wprowadzającemu piłkę, jednocześnie wskazywał najbliższemu koledze kogo ma kryć. Problem w tym, że tenże kolega nominalnie był odpowiedzialny za kogoś innego. Tak się nieszczęśliwie składało, że ten „ktoś inny”, cichaczem, biegł pod atakowany kosz, by kilka sekund później dostać podanie na łatwe dwa punkty. To było przekomiczne. Łatwe punkty Jordanii doprowadzały do szału Galloway’a, to z kolei, gdzieś podświadomie kazało mu reżyserować obroną swojej drużyny jeszcze bardziej. Tak nakręcała się ta spirala zła. Pytanie gdzie był trener, zostawię bez odpowiedzi… bo nie wiem. Gallo, pozwolę sobie tak go nazwać, spudłował 12 ze swoich 18 rzutów z gry. Tragikomiczny obraz jego występu nieładnie zamazują statystyki – 13 punktów, 8 zbiórek, 6 asyst, 6 przechwytów. Cień na jego, i tak już zacienioną, postać rzuca fakt, że po końcowym gwizdku natychmiast zniknął w szatni. Aż sam się sobie dziwię, że poświęciłem tyle czasu takiemu wieśniakowi. Gdyby jego agent zadzwonił do Waszego klubu z zapytaniem o pracę dla swojego klienta, to nie, nie polecam. Chyba, że za 1500 zł brutto, jeśli już masz trenera, który potrafi chwycić za mordę.

Gra Jordanii to był basket o kilka klas wyższy… ale tylko na tle takiego rywala. Wprawdzie aż 23 z 26 celnych rzutów z gry Jordanii, to były rzuty asystowane, ale trzeba dodać, że podopieczni Osamy Mohammada Fathi’ego Daghlasa popełnili aż 28 strat. Były momenty, że wyglądało to ohydnie. Pięciu Jordańczyków zagrało za 10 i więcej punktów. Dziś, no powiedz im Scottie, „Jordan, not Michael”,dzięki, zagra o półfinał z Nową Zelandią.  

Środa.

Korea Południowa-Filipiny 118:86

Komplementowałem do tej pory filipiński basket XXI wieku z wymiennością pozycji oraz ich słynnym drive and kick. A wiecie, co w teorii jest najlepsze na penetracje? Stara, dobra strefa. To było takie proste a jednocześnie genialne w swojej prostocie. Koreańczycy postawili strefę 2-3, którą czasem zmieniali na 3-2. Filipińczycy praktycznie odcięci od penetracji, stracili swój spacing. Wyglądali jak kurczak, który już bez głowy uciekł swojemu oprawcy. Nagle okazało się, że boisko zrobiło się takie małe, że o dobry, otwarty rzut, jest cholernie ciężko. Istnieje kolosalna różnica między staniem strefą a bronieniem strefą. Korea ewidentnie nie stała. To było niesamowite, jak byli zdyscyplinowani, jak współpracowali ze sobą, jak reagowali na to, co dzieje się w danym momencie na boisku. Wyglądało to tak, jakby Korea już grała ten mecz wiele razy wcześniej. Gilas nie byli w stanie niczym ich zaskoczyć. Pierwszą kwartę przegrali ośmioma punktami. Terrence Romeo i koledzy przystępowali do tej konfrontacji mając w głowach to, że przegrali wcześniejsze trzy z czterech meczów z Koreą. I to było widać od początku. Mniej wygłupów, mniej teatralnych zachować. W oczach skupienie, koncentracja, respekt przed rywalem. A kto wie, może i nawet trochę strachu. O tym, jak trudny był to mecz dla Filipin, jak dobrze dysponowani byli Koreańczycy, świadczy druga kwarta. Gilas rzucili w niej 31 punktów, z których aż 22 z rąk Romeo. To było coś. Sześć trójek na bodaj osiem prób. Ciekawe ile bym wygrał wtedy, gdybym założył się z kimś, że Romeo już więcej nie zapunktuje w tym meczu? Ale ci goście z Korei byli niewzruszeni. Też rzucili 31 punktów w tej części gry, też mieli swoje momenty w ataku. Jeden Romeo był dla nich jak wypluć pestkę z kompotu z wiśni.

Po zmianie stron rozpoczęła się egzekucja. Piracka strefa Korei dała Filipinom zdobyć już tylko 36 punktów do ostatniego gwizdka. Sami nawrzucali aż 61. To był basket przez duże B, koszykówka przez duże K i defensywa przez ogromne D. Na 21 prób z dystansu, Koreańczycy trafili 16. Ponad 66% ich rzutów z gry znajdowało drogę do kosza. 34 asysty, tylko 12 strat. Coach Jae Hur, były znakomity obrońca azjatyckiej koszykówki, dał pograć jedenastu swoim zawodnikom. Każdy z nich zdobył w tym meczu punkty. Świetnie współpracowali ze sobą wysocy Sek Eun Oh (22 punkty, 5 zbiórek) oraz Jong Kyu Kim (15 punktów, 4 asysty, 2 bloki, 2 zbiórki). Mieli potężne wsparcie od obwodu, któremu przewodził Sun Hyung Kim, zdobywca 21 punktów (9/11 z gry), 4 asyst i 3 przechwytów. 

Smutek Filipińczyków już nie był teatralny, amerykański. Choć nie obyło się bez tanich, chorych gier z ich strony w samej końcówce. Na 3:55 min. przed końcem meczu, Gilas dostali przeciwko sobie w jednej akcji faul, faul niesportowy, oraz faul techniczny. Koreańczycy dostali pięć rzutów wolnych i piłkę.

Koreańska strefa zagra w półfinale z irańską strefą. A o tej drugiej poniżej.

Iran-Liban 80:70

Nie wiem czy strefa, to było coś, co Iran chciał grać od początku, czy raczej była to reakcja na to, jakie efekty dało to Korei z Filipinami. W każdym razie Iran też zagrał strefą w obronie, czym najwyraźniej rozbił ofensywny game plan Libanu. Tak to wyglądało. Dziesięć punktów nie oddaje tego, jak Iran zdominował ten mecz. Gospodarze trafili tylko 38% swoich rzutów, goście 50%. Hamed Haddadi zagrał potężne zawody. 23 punkty, 20 zbiórek, 3 bloki, 2 asysty i 1 przechwyt. Siedziała koło mnie dziennikarka z Iranu, z którą obserwowałem już wcześniejsze starcie Iranu. Po jednej z akcji Hameda, chciałem powiedzieć do niej „Big Fundamental” z uznaniem o jego technice użytkowej, ale się powstrzymałem. W tych okolicznościach, taki dobór słów, mógł być różnie odebrany. Haddadi już nie jest tak mobilny, jak kiedyś, ale tak samo jak Duncan czy Garnett, dzięki świetnej technice, nadal jest w stanie robić na parkiecie rzeczy, o których młodzi, wyskakani, atletyczni środkowi mogą tylko pomarzyć. Mimo, że poza parkietem lekko utyka, a lekarze Iranu muszą zużywać sporo różnych wcieranych medykamentów, żeby doprowadzać go do stanu pozwalającego na grę. Jego czucie piłki jest obłędnie dobre. Gdyby wybrał fach chirurga albo malarza obrazów, to myślę, że z takimi dłońmi też miał szansę na sukces. 

Na dwie minuty z kawałkiem przed końcem III kwarty, Haddadi skończył akcję wsadem. Był przy tym faulowany. Tablica pokazywała wynik 71:57. Środkowy Iranu krzyknął do swojej ławki „That’s what I’m talking about” tak głośno, że cała hala Nouhad Nawfal Stadium mogła to usłyszeć. Przypomniał mi się Pau Gasol, który dwa lata temu we Francji uciszył publiczność w Lille.

Are you not entertained? 


Haddadi’ego mocno wsparł Mohammad Jamshidi, który zdobył 24 punkty (9/13, 6/7 za 3), 5 zbiórek, 4 asysty i 3 przechwyty.

Liban pewnie do dziś zastanawia się, co tam się wczoraj stało. Strefa Iranu będzie im się śnić jeszcze długo. Zabity ruch piłki, odcięte atuty. Libańczycy walili głowami w mur. Coach Butautas, który myśli, że jestem z Iranu, nie był w stanie odpowiednio zareagować w czasie meczu. To nie był wieczór Fadi’ego El Khatiba. Wprawdzie zdobył 18 punktów, ale potrzebował do tego 19 rzutów. Spudłował w kilku bardzo łatwych próbach. Koledzy nie mieli pomysłu jak wykorzystać jego atuty przeciwko strefie Iranu. W wielu akcjach zawodnicy Libanu wręcz wpadali na siebie blisko końcowej linii boiska. 24 punkty, 5 zbiórek, 4 asysty i 4 przechwyty zapisał na swoim koncie 23-letni Wael Arakji.

Teraz jeszcze więcej osób myśli, że jestem z Iranu. Była taka akcja, w której Irańczyk, już nie pamiętam kto dokładnie, rzucał po penetracji. Piłka nie dotknęła obręczy, po czym ten sam zawodnik ją złapał. Publiczność wybuchła. Libańscy dziennikarze też. W NBA jest to błąd kroków. U nas, w przepisach FIBA, coś takiego, to zwykła ofensywna zbiórka. Mimo, że piłka dotyka tylko powietrza. Oczywiście pod warunkiem, że gracz nie podaje sam do siebie, ale takie rzeczy łatwo jest odczytać. Wyjaśniłem przepis siedzącym koło mnie. Nie wiem czy uwierzyli. Wyglądali, jakby nie uwierzyli.

Po meczu udało mi się spotkać z Fadi’m. Obiecałem, że nie będę pytał o ten mecz. Nawet nie chciałem.

Zapytałem o jego wspólne treningi z Michaelem Jordanem po Mistrzostwach Świata w Indianie w 2002 roku. Smutny do tego momentu El Khatib, uśmiechnął się.

„To była najlepsza rzecz, jak mogła mi się przydarzyć w moim koszykarskim życiu. Przez całe dwa miesiące miałem okazję trenować i grać z najlepszym koszykarzem wszech czasów i jego znanymi kolegami. Miałem wtedy 22-23 lata. Rady, jakich Jordan mi wtedy udzielał, miały bardzo duży wpływ na to, jak wyglądała i jak potoczył się moja kariera. To było niesamowite przeżycie. Byłem dumny, że miałem okazję reprezentować tam nie tylko siebie, ale także mój kraj.”

O tym, czy miał okazję grać z Jordanem jeden na jednego. Jak to było kryć go?

„Nie graliśmy jeden na jednego i też nie miałem okazji bronić przeciwko Jordanowi. On zawsze ustalał składy i zawsze wybierał mnie do swojej drużyny (śmiech).” 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.