Bejrut 2017. Dzień trzeci i czwarty

Kiedy pożartujemy już sobie z tych wszystkich Tajwanów, Iranów i innych Syrii. Kiedy odłożymy na bok geopolitykę, pozycję tych państw na arenie międzynarodowej oraz wszystko to, co o nich wiemy, albo wydaje nam się, że wiemy, to okaże, że w sferze czysto sportowej, naprawdę nie ma z czego się śmiać. W tych krajach gra się w koszykówkę a ich czołowi zawodnicy, to nie żart. Ten turniej tutaj w Bejrucie, to nie jarmark ani wakacje w Hurghadzie. Tu się gra w poważną koszykówkę. Musisz o tym wiedzieć. Obiekty oglądane z perspektywy Europy, mogą wydawać się nieco inne, niż w rzeczywistości są.

W niedziele zamknęliśmy fazę grupową turnieju. Chiny zmierzyły się z Irakiem w walce o drugie i trzecie miejsce grupy B. Później Filipiny starły się z Katarem. Dla Gilas był to mecz na miarę wygrania grupy, dla Katarczyków mecz o być albo nie być w tych mistrzostwach. Potem, niepokonane do tamtego momentu, ekipy Jordanii i Iranu zagrały o pierwsze miejsce w grupie A. W meczu kończącym dzień Syria zmierzyła się z Indiami. Stawką tego meczu było prawo gry o ćwierćfinał. Już wtedy wiedzieliśmy, że na zwycięzcę czekać będą Chiny.

Turniej w Bejrucie rozgrywany jest według, moim zdaniem bardzo ciekawego systemu. Otóż, tylko zwycięzcy poszczególnych grup gwarantują sobie bezpośredni awans do ćwierćfinałów. Ekipy z pozycji 2 i 3 grają jeden dodatkowy mecz o wejście do tegoż ćwierćfinału. Z początku wydawało mi się to zbytnim komplikowaniem sytuacji, ale potem zrozumiałem, że dzięki temu mamy dodatkowe mecze i w zasadzie do samego końca nie ma spotkań o nic.

Drużyna z drugiego miejsca grupy A, gra z trzecią drużyną grupy B. Drużyna z trzeciego miejsca grupy A, gra z drugą drużyną grupy B. Analogicznie mają się sprawy w przypadku grup C i D.

Chińczycy pokonali Irakijczyków 61:60 w thrillerze, który trzymał w napięciu do ostatniego posiadania. To był dziwny mecz. Każda kwarta była jakby oderwana od pozostałych. Pierwszą siedmioma punktami wygrał Irak, drugą dziewięcioma Chiny, trzecią dziesięcioma Irak i wreszcie ostatnią, dziewięcioma Chiny. Kevin Galloway, którego znacie z poprzedniej relacji, znów forsował swój irytujący hero ball. Wstrzymywał ruch piłki, ustawiał na parkiecie kolegów, miał do nich bezsensowne pretensje. Przypomniały mi się mroczne czasy w NBA w latach, dajmy na to, 2000-2008, kiedy główną taktyką w ataku większości drużyn były izolacje i gra 1 na 1. Na szczęście dla koszykówki tak już się tego sportu nie uprawia. Można więc powiedzieć, że 29-letni Galloway jest koszykarską skamieliną. Mecz skończył z dorobkiem 8 punktów, 8 zbiórek, 10 asyst i 1 przechwytu. Spudłował aż 12 ze swoich 15 rzutów a założę się, że gdyby znów nie polował na triple-double, jego strzelanie byłoby jeszcze gorsze. Najdziwniejsze jest to, że gdzieś podświadomie życzę mu dobrze, bo to w gruncie rzeczy ambitny chłopak. Cierpi jedynie na, dość powszechną u Amerykanów grających overseas, chorobę zwaną „wiem wszystko o koszykówce, więc dajcie mi piłkę i z drogi”. To, w połączeniu z wrodzoną u nich pewnością siebie, daje toksyczną mieszankę. Irak z Galloway’em na czele, zagra dziś z Jordanią o prawo gry w ćwierćfinale. Ale dość o nim. Omar Alazawi zdobył dla Iraku 22 punkty (8/13 w tym 6/8 zza łuku). Być może w dzisiejszym meczu ktoś zadba o więcej piłek w jego stronę. Dla Chin najlepsze zawody zagrał Ailun Guo (19 punktów, 6 zbiórek, 3 asysty).

Filipiny pokonały Katar 80:74. Wynik w żaden sposób nie oddaje tego, że Gilas przewyższali rywala o kilka klas. Odnieść można było wrażenie, że podopieczni Vincenta Reyesa bardziej niż z rywalem, zmagają się z utrzymaniem odpowiedniego poziomu koncentracji. W pierwszej relacji z Bejrutu, pisałem o specyficznym sposobie bycia Filipińczyków. W meczu z Katarem mieliśmy tego próbkę. Terrence Romeo zaspał w II kwarcie w kilku akcjach w obronie. Parę razy zgubił się na zasłonach. Coach miał do niego bardzo słuszne pretensje. Ale Romeo, jako gwiazda (najlepszy strzelec filipińskiej PBA w minionym sezonie) wziął to za bardzo do siebie. Obserwowałem całą sytuację z bardzo bliska. Nakrył głowę ręcznikiem, zbunkrował się na końcu ławki, przy okazji ławka dostała z liścia gdy na niej siadał (Enes Kanter i jego krzesło pozdrawiają). Koledzy zaczęli go pocieszać, przybijać piątki. Romeo miał świeczki w oczach, chyba był bliski płaczu. To było takie teatralne, takie amerykańskie, że aż śmieszne. Romeo, swoje brewerie, przypłacił miejscem na liście najlepszych strzelców turnieju. W meczu z Katarem zdobył tylko 10 punktów i jego średnia z ponad 21 punktów na mecz spadła do 17.7, co zepchnęło go z top 3 na szóste miejsce. Jeśli chodzi o samą grę, to Filipiny przywiozły do Bejrutu świetny, nowoczesny basket. Wysokie pick and rolle, penetracje z odegraniami na obwód, wymienność pozycji, imponujący ruch piłki. 23 asysty na 28 celnych rzutów z gry mówią bardzo wiele. Ale nie wszystko. To trzeba zobaczyć. 15 z tych 28 trafień to były trójki. Każdy z dziesięciu Filipińczyków, który zagrał w tym meczu, zdobył punkty. Pięciu z nich zanotował dwucyfrowe zdobycze. Nie do zatrzymania tego wieczoru był urodzony w Kanadzie Matthew Wright (25 punktów, 9/15 z gry w tym 7/12 zza łuku). W ekipie Kataru dobre zawody zagrali Mansour El Hadary (23 punkty, 6 asyst, 3 przechwyty i 3 zbiórki) oraz Abdulrahman Saad (18 punktów, 11 zbiórek, 3 asysty, 2 przechwyty). Pisząc o meczach z udziałem Gilas, nie można nie wspomnieć o ich kibicach. Tym razem ponad 2000 Filipińczyków pojawiło się w hali wspierać swoją kadrę. Było jak zawsze – głośno, żywiołowo, na selfie sticku.    

W trzecim meczu niedzielnego wieczoru Hamed Haddadi i jego Iran starli się z Jordanią w spotkaniu o ciężarze pozycji lidera grupy A. Wygrał Iran 83:71. Przewaga podopiecznych coacha Mehrana Hatami’ego zarysowała się już na samym początku meczu. Haddadi znów rozdzielał piłki jak profesor. Skończył mecz z 17 punktami, 7 zbiórkami, 9 asystami, 1 blokiem oraz jednym zdjęciem ze mną. Na ten moment jest liderem klasyfikacji asyst ze średnią 8.7 na mecz. Czterech jego kolegów zdobyło 10 i więcej punktów. Strzelcom liderował Behnam Yakhchali, który do 20 punktów dorzucił 10 zbiórek i 3 asysty. 25 z 29 celnych rzutów z gry Iranu to były rzuty asystowane. To był kawał dobrej koszykówki. Jordańczycy zagrali całkiem niezły mecz. Czterech ich zawodników punktowało dwucyfrowo. Najlepszy był Mahmoud Abdeen (22 punkty, 9 asyst, 4 zbiórki).

Historia z tym zdjęciem związana jest taka, że po meczu nie było konferencji, więc zawodnicy nie musieli z nikim rozmawiać. Zapytałem czy Haddadi wyszedłby na chwile z szatni. Poszli spytać. Hamed pyta skąd. Co, z Polski? Rozmawiać nie ma chęci, bo jest cały obolały i ma nogi obłożone lodem, ale może wyjść zrobić zdjęcie, podać dłoń. Wziąłem, co dawali. Poprosił, żeby zdjęcie zrobić tak, żeby nie było widać jego nóg.

Starciem kończącym gorący, niedzielny dzień w Bejrucie była konfrontacja Syrii i Indii. Mecz wcześniej byłem świadkiem antykoszykówki w wykonaniu Indii. W niedzielę przecierałem oczy ze zdumienia. Nie tylko ja. Nenad Krdzic, trener Syrii, łapał się za głowę po każdej trójce Hindusów. W tym meczu musiał to zrobić aż 12 razy. Piszę aż, bo Indie w poprzednim meczu tylko sześć razy ukąsiły zza łuku. Tam nie zaszły żadne zmiany. Jedyną było to, że Indie trafiały rzuty, które normalnie by im nie wpadały. Nie było tak, że w ledwie 48 godzin nauczyli się kozłować, biegać, stawiać zasłony, znajdować dobre pozycje do rzutów, a co najważniejsze, dobrze rzucać. To nadal były te Indie, które mają przed sobą jeszcze długą drogę do przebycia. Oglądając ich mecze fajnie jest pomyśleć, że ma się przed oczami najlepszych dwunastu koszykarzy z kraju o potencjale ludzkim na poziomie 1.3 miliarda. Oczywiście odjąć kobiety, dzieci i starców. Ciężko to sobie wyobrazić, ale Indie prowadziły w tym spotkaniu już 19 punktami (16 do przerwy)! Po zmianie stron Syryjczycy wzięli się w garść. Drugą połowę wygrali 52:27 i w nagrodę dziś powalczą z Chinami o ćwierćfinał. 

Poniedziałek.

Skończyły się żarty. Przegrani pakują się i wyjeżdżają z Bejrutu. W pierwszym z dwóch meczów tego dnia Koreańczycy zagrali z Japonią. Stawką było prawo gry w ćwierćfinale z Filipinami. Wygrała Korea 81:68. Wynik nie oddaje jednak poziomu obu ekip. Był bardzo zbliżony. Kosz za kosz graliśmy przez trzy kwarty. Potem Japończycy przestali trafiać. A szkoda, bo bardzo chciałem móc dalej oglądać Irę Browna, naturalizowanego Amerykanina. 35-letni obieżyświat (grał w USA, Meksyku, Argentynie i Japonii) jest przeciwieństwem Kevina Galloway’a. Cichy, może nawet za cichy, dobrze współpracujący z drużyną. Gdyby nie był czarny, niczym nie różniłby się do pozostałych Japończyków. Zdobył 14 puntów z ledwie 6 rzutów z gry (spudłował jeden). Do tego zapisał 5 zbiórek, 5 przechwytów, 3 bloki i 1 asystę. To był poprawny mecz koszykówki, ale tylko poprawny. Nie będziemy po latach wracać do niego i przywoływać jakieś historie. Tych historii nie było. 

Meczem wieczoru był mecz gospodarzy czyli Libanu z Tajwanem. Niesieni dopingiem swoich fanów, którzy znów bardzo licznie pojawili się w hali, Libańczycy wygrali 90:77. Fadi El Khatib zdobył 30 punktów, 7 zbiórek, 4 asysty i 2 przechwyty. Tygrys gra bardzo energooszczędnie, co na myśl przywołuje mi Jordana w ostatnich latach w Bulls. Fadi porusza się spokojnie po parkiecie, ale kiedy trzeba, błyskawicznie przyspiesza. Kiedy nie trzeba, elegancko stąpa po parkiecie. Jego łatwość w dostawaniu się pod kosz jest imponująca. Niestety już w ćwierćfinale pożegnam się z jednym z moich dwóch ulubionych graczy tego turnieju. Liban El Khatiba zagra o półfinał z Iranem Haddadi’ego.

Po meczu, na konferencji, jeden z zawodników Libanu, z rozbrajającą szczerością, powiedział, że wiedzieli, że wygrają z Tajwanem. Spojrzeliśmy na siebie w tym momencie z pewnym Amerykaninem z FIBA, którego znam od paru lat, i tylko uśmiechnęliśmy się do siebie. Fajnie jest czasem usłyszeć coś takiego. On nie był zarozumiały. On tylko powiedział to, co czuł. Tyle i aż tyle. Tak często tego brakuje w rozmowach z zawodnikami NBA.

Trener Libanu, Litwin, zapytał mnie czy jestem z Iranu. Jakiś dziennikarz jednego z arabskich krajów, zapytał czy jestem z Chin, ale tutaj to już chyba przesadził. Sprzedawcy w sklepach, na pewniaka, mówią do mnie po arabsku. Ludzie mają kłopot z tym, żeby mnie rozgryźć. Ale to zazwyczaj rodzi miłe i interesujące konwersacje. Poza rozmowami o koszykówce, politykujemy. Może o tym też napiszę.

Według źródeł, Liban ma mi zaproponować obywatelstwo a następnie powołać do kadry. Będziemy celować w Mistrzostwa Świata 2019 w Chinach.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.