Czy Thunder śpią na złotym skarbie? Czy Sam Presti to geniusz?

Dzięki transferom z udziałem Russella Westbrooka, Paula George’a, Chrisa Paula, a także całemu szeregowi późniejszych ruchów, Sam Presti, menadżer Oklahomy Thunder, zgromadził w ciągu niecałych dwóch sezonów przeogromny kapitał w postaci wyborów w drafcie na najbliższej lata. Od teraz do roku 2027 Thunder będą mieć aż 34 picki (!) – po 17 wyborów w pierwszych i drugich rundach. Brzmi oszałamiająco. Nigdy wcześniej podobna kumulacja, w tak krótkim odcinku czasu, nie miała miejsca. Presti, z wielu stron jest chwalony i stawiany jako wzór menadżera dla małych i średnich rynków. Postanowiłem wziąć pod lupę jego samego oraz sytuację Thunder, a na tym przykładzie opisać pewne zjawisko panujące w naszej ulubionej lidze.

W NBA czas jest walutą w rękach menadżerów i zarządów poszczególnych organizacji. Można go sprzedawać, albo kupować. Przy czym zawsze łatwiej jest go sprzedawać. Gdy chcesz kupić czas, musisz przede wszystkim mieć 100% zaufania u swojego pracodawcy, czyli właściciela danej drużyny. A ci, w większości przypadków, nie interesują się koszykówka aż tak bardzo, jak mogłoby się wydawać. Owszem, chcą żeby ich organizacje wygrywały, były liczącymi się markami w świecie koszykówki, ale jako ludzie biznesu, którzy odnieśli sukces w innych branżach (wyjątkiem jest tu tylko Michael Jordan, właściciel Charlotte Hornets), na swoje drużyny patrzą jak na kolejną inwestycję. Przede wszystkim nie chcą do nich dokładać, a najlepiej, gdyby mogli na nich regularnie zarabiać. Dopiero w drugiej lub nawet dalszej kolejności liczy się dla nich sukces sportowy. Na zawiłościach zawodowej koszykówki znać się nie muszą, bo od tego mają swoich menadżerów, trenerów i ich sztaby.
Jak w biznesie, w którym sami odnieśli sukces, od swoich pracowników oczekują natomiast, że jeśli, z różnych przyczyn, wyniki na boisku tu i teraz nie są możliwe, to chcą na swoich biurkach zobaczyć swego rodzaju mapę drogową, w której jasno określony będzie plan na przyszłość, oraz metody, jakie zostaną podjęte, by ten cel osiągnąć. Sam Presti ma taki plan, a Clay Bennett, właściciel Thunder, najwyraźniej mocno wierzy zarówno w sam plan jak i Sama Presti’ego.

Komfort pracy, jaki ma GM Thunder, nie jest bowiem standardem w NBA. Presti kupił czas, kupił przyszłość, kosztem teraźniejszości, bo mógł, bo miał na to zielone światło od swojego pracodawcy, bo dostał od niego wielki kredyt zaufania, bo nie musiał obawiać się o swoją posadę, jeśli Thunder nie będą wygrywać w najbliższej przyszłości.
W odwrotnej sytuacji był swego czasu Billy King, GM Brooklyn Nets, gdy właścicielem drużyny był Michaił Prochorow. King sprzedawał czas, sprzedawał przyszłość swojej drużyny, bo z góry płynął do niego sygnał, by zrobić wszystko, aby Nets wygrywali tu i teraz, bez względu na koszta. Tak samo, jak lata później, już nie King, a Shean Marks, już nie dla Prochorowa, a dla pana Josepha Tsai’a, ale ciągle w tych samych Nets, sprzedana została przyszłość, kosztem teraźniejszości z Durantem, Hardenem i Irvingiem.
Presti, pozbywając się graczy formatu All-Star, a nawet All-NBA, a biorąc w zamiast w głównej mierze wybory w drafcie, wziął kredyt na poczet sukcesów, które dopiero nadejdą. Kupił 34 losy na loterii na potencjalną gwiazdę, może nawet więcej, niż jedną, wokół której (których?) Thunder znów spróbują zbudować wielki zespół. Oddał dorosłe gwiazdy ligi za m.in. koszykarza, który w tej chwili ma dopiero 12-13 lat. Piszę o 34 losach na loterii, ale w rzeczywistości kilka, a może nawet kilkanaście z tych picków, szczególnie tych drugorundowych, posłuży Thunder na dalsze ruchy. To może skończyć spektakularnym sukcesem, albo…czymś tylko przeciętnym i bardzo przyziemnym.

Sam Presti wybrał w drafcie Kevina Duranta (drugi wybór 2007 roku), Russella Westbrooka (czwarty wybór 2008 roku) i Jamesa Hardena (trzeci wybór 2009 roku) a także m.in. Serge’a Ibakę (24 wybrór 2008 roku). Mówi się też, że mocno lobbował za wyborem w drafcie 2001 roku Tony’ego Parkera, gdy pracował w San Antonio Spurs. Ale nawet i on czasem pudłował.

W 2010 roku Thunder wybrali z 11 numerem Cole’a Aldridge’a. Dalej byli m.in. Eric Bledsoe (18) czy Avery Bradley (19).

W 2011 roku sięgnął po Reggie Jacksona z 24 numerem. Dalej byli m.in. Jimmy Butler (30), Bojan Bogdanovic (31), Chandler Parsons (38) czy Davis Bertans (42).

W 2012 roku, z 28 numerem, do Thunder trafił Perry Jones III. Nadal dostępni byli m.in. Jae Crowder (34), Draymond Green (35) czy Khris Middleton (39).

W 2013 roku do Oklahomy trafił Steven Adamsa. Trzy wybory później z draftowej listy zniknął Giannis Antetokounmpo. Do wzięcia był też Rudy Gobert (27).

W 2014 roku Thunder zdecydowali się na Mitcha McGarya z 21 numerem. A mogli trafić do nich m.in. Rodney Hood (23), Clint Capela (25), Bogdan Bogdanovic (27), Joe Harris (33), Spencer Dinwiddie (38), Jerami Grant (39), Nikola jokic (41) lub Jordan Clarkson (46).

W 2015 roku skład OKC zasilił Cameron Payne (14). Dalej byli m.in. Terry Rozier (16), Montrezl Harrell (32) czy Norman Powell (46).

Z kolei w 2017 roku Presti zdecydował się na Terrance’a Fergusona (21). W drafcie nadal dostępni byli m.in Jarrett Allen (22), OG Anunoby (23), Kyle Kuzma (27) i Derrick White (29).

To nie jest żadna „szpilka” w Presti’ego. To tylko takie „ćwiczenie”, które można zastosować wobec większości, albo nawet wszystkich drużyn NBA, na przestrzeni wybranego okresu. Celtics trafili z Jaysonem Tatumem i Jaylenem Brownem, 76ers trafili z Benem Simmonsem i Joelem Embiidem. Ale jak spojrzeć na historię ich wyborów tuż przed, tuż po i w trakcie obu procesów przebudowy, to w obu przypadkach można wskazać mniej lub bardziej chybione wybory. Thunder w ostatniej dekadzie nie wybierali z wysokimi numerami, bo drużyna była dobra, a przecież, na koniec dnia, o to właśnie chodzi. Od rozgrywek 2009-10, ekipa z Oklahomy tylko raz nie weszła do play-offs (w tym roku będzie drugi). Aż cztery razy wchodziła do Finałów Konferencji, w tym raz do Finałów NBA. W 2016 roku odszedł Kevin Durant. Od tamtego czasu Thunder nie mogą przebić się przez pierwszą rundę. Niby to nadal nie jest nic dla jednego z najmniejszych rynków w skali ligi, ale przecież podobny lub niewiele gorszy wynik można zrobić na boisku z grupą walecznych młodych graczy na debiutanckich kontraktach, którzy chcą w NBA zaznaczyć swoją obecność.

Pick w drafcie, nawet ten bardzo wysoki, nie jest gwarancją absolutnie niczego. Jest jedynie losem na loterii – wygranym, kupionym lub w jakiś sposób zdobytym. Losem, który może, ale wcale nie musi zamienić się w drogocenną nagrodę. Dla organizacji z małych i średnich rynków, a Oklahoma takim właśnie rynkiem jest, waga i wartość wyborów w drafcie jest dużo wyższa, niż w wielkich ośrodkach. Los Angeles Lakers w ostatnich latach nie zrobili nic, jeśli chodzi o management i ruchy kadrowe, żeby zasłużyć sobie na tytuł. Ale są w L.A., w Kalifornii, i mają w składzie dwóch z top 7 graczy NBA, bo ci świadomie wybrali sobie miasto Los Angeles, jako miejsce, gdzie chcą żyć i grać w koszykówkę. I są mistrzami. A coś takiego jest niedoścignionym snem tych wszystkich Thunder, Grizzlies, Spurs, Jazz, Wolves i wielu innych klubów z miast, które nie są głównymi destynacjami gwiazd tej ligi. Wielkie drużyny z wielkich rynków mogą śmiać się w twarz tym małym i w drodze po tytuł bezczelnie pomijać etapy rozwoju. Nie muszą stawać na głowach podczas prezentacji swoich wizji na przyszłość, gdy goszczą u siebie topowych wolnych agentów. To oni, ci najwięksi gracze, stają się ich wizją przyszłości. To w połączeniu z atrakcyjnością życia pewnych miast ponad innymi sprawia, że niektóre organizacje, ze względu na taką, a nie inną geopolitykę, raz na jakiś czas po prostu muszą ostro wyhamować i wcisnąć przycisk reset.

W ruchach Presti’ego bardziej, niż błysk geniuszu, widzę błysk pragmatycznego podejścia. Zamiast na siłę próbować walczyć o ósme miejsce na Zachodzie przez najbliższe 2-3 lata na plecach słono opłaconych i starzejących się gwiazd, które zresztą ostatecznie same chciały opuścić rolniczą Oklahomę, GM Thunder ostro zaciągnął hamulec ręczny. Ale zrobił to tylko dlatego, że pozwolił mu na to jego pracodawca. Oddając aktualną wartość i talent w zamian nie oczekiwał równowartości, a losu na loterii. To znakomita pozycja wyjściowa podczas transferowych rozmów. Wartość i sens wymian, w których Presti wziął udział, została natychmiast oceniona z perspektywy klubów, z którymi handlował. Z kolei on sam zacznie być oceniany dopiero w momencie zamieniania swoich wyborów na prawdziwych koszykarzy. Z takiej pozycji negocjacyjnej, jeśli uniknie się kardynalnych błędów, nie sposób wyglądać źle.


* Tekst napisałem oryginalnie dla portalu Unibet.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.