“Dennis Rodman. Powinienem być już martwy”

“Dennis Rodman. Powinienem być już martwy”, to nie jest kolejna biografia, kolejnego sportowca, bo Dennis Rodman nie był „kolejnym sportowcem.” Jeśli wiecie, o czym mówię, to wiecie o czym mówię. Jeśli nie, to zdaje się, że ta książka jest dla Was. Bo jego historię trzeba poznać. To znaczy, obowiązku nie ma, ale jeśli jest się fanem NBA, to warto jego postać poznać. Tak myślę. A nawet jak się jego postać i historię zna, to z tej książki można dowiedzieć się o nim jeszcze więcej. Ja dowiedziałem się paru rzeczy, o których wcześniej nie słyszałem, albo znałem tylko zarysy.
Był barwną postacią w NBA, i wcale nie chodziło o jego włosy. Dla mnie Rodnam jest interesujący na wielu poziomach, bo jak już przebijemy się przez te wszystkie maski, kolczyki, suknie ślubne, farbowane włosy, to zostaje…konkretna postać, konkretna wartość, której nie da się zakwestionować. Rodman miał wielu naśladowców, którzy przypominali go jedynie farbowanymi włosami, kolczykami i tatuażami. U Rodmana, odjąć wymyśloną przez niego samego kreację, zostaje znakomity koszykarz, bez którego Michael Jordan i Scottie Pippen mieliby piekielnie ciężko z sięgnięciem po trzy mistrzowskie tytuły w latach 1996-98.
Książkę można zamówić tylko w księgarni Labotiga, trzeba tylko kliknąć TUTAJ a potem postępować tak, jak to się zwykle postępuje przy okazji kupowania online.

Na zachętę załączam poniższy fragment:

Siedziałem tak w kącie na sofie. Od tłumu oddzielało mnie kilku ochroniarzy i stolik pełen karafek z rumem, lodu, szklanek, cytryn, limonek, mikserów i tym podobnych dupereli. Z drugiej strony siedział inny ochroniarz. Byłem uziemiony.

Cztery laski znowu pojawiły się za mną, robiąc swoje. Po pewnym czasie zaczęło to być nudne, bo wyglądało jak jakieś falujące, wijące się tło, a ludzie zamiast na nas mogli się równie dobrze gapić przez okno na przejeżdżające pociągi. Na ekranie w  kółko pokazywali reklamę rumu, wiecie z kim. Muzyka dudniła. Śliczna dziewczyna w krótkiej czarnej sukience bez ramiączek rozdawała nam podwójne shoty.

Ja, znowu w koszuli, już spokojny, zapaliłem cygaro, przyjmując kolejnych gości. Dzień jak co dzień – autografy, wspólne fotki, gadka szmatka z ludźmi, których ochroniarze i marketingowcy do nas przepuścili – znajomi, obcy, media. Wywiad dla jakiejś stacji telewizyjnej. Ja nawijam, oni nawijają. Stroboskop. Ludzie wchodzą i wychodzą. Laski. Faceci. Kobiety. Młodzi. Starzy. Żadnych leszczy. Nie każdy może podejść. Po lewej stronie jakaś niezła panna, brunetka, gapi się, kurwa, na mnie, ślini się, pożera mnie wzrokiem przez jakieś pół godziny bez przerwy – jestem pod wrażeniem koncentracji – aż w końcu się poddaje i wychodzi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.