Dlaczego Brandon Jennings jest cały czas bez kontraktu?

I co z tym Brandonem Jenningsem? Czy kiedykolwiek będzie gwiazdą NBA? Czy kiedykolwiek dostanie pieniądze, o jakich marzy które jego zdaniem odzwierciedlałby jego potencjał?
Wolny rynek rządzi się swoimi prawami. Duży, wieloletni kontrakt, podpisywany zaraz po tym debiutanckim, jest swego rodzaju łącznikiem a zarazem kredytem zaufania dla młodego gracza. Łącznikiem, bo spina klamrą to, co dany zawodnik pokazał przez 2-3 pierwsze sezony w NBA z tym, czego oczekuje klub. Duże pieniądze ale jeszcze większe oczekiwania i presja wyników.
Kredytem zaufania, bo przecież nigdy nie wiadomo co przyniesie przyszłość. Trzy lata niezłej gry nie są przecież gwarantem stałego rozwoju i podobnej a najchętniej jeszcze lepszej gry. Pokłady talentu mają swoje ograniczenia, zdrowie nigdy nie jest czymś, co można brać za pewnik. A przecież dochodzą do tego czyhające na każdym kroku na zawodowych sportowców pokusy życia. Pieniądze, sława a wraz z nimi spadająca motywacja do pracy, gasnąca chęć stawania się lepszym. Historia zna wiele takich przypadków.
Gdzie w tym wszystkim jest Brandon?
Dokładnie za dwa miesiące, będzie miał 24 lata, za sobą ma cztery sezony w NBA, wcześniej jeden sezon we Włoszech.
Jego średnie z dotychczasowej kariery w NBA wynoszą: 17
punktów, 5.7 asysty, 3.4 zbiórki oraz 1.5 przechwytu. Bucks, pod jego
wodzą byli w stanie dwa razy awansować do play-offs. Ale to raczej świadectwo przeciętności Wschodu (z wyłączeniem 4-5 ekip), niż siły ekipy Bucks.
Statystyki całkiem niezłe ale dodać do tego należy, że Jennings za całą karierę trafia tylko 39% swoich rzutów. Jeśli oglądacie mecze Kozłów, to wiecie że ich młody obrońca ma ogromny problem z decyzyjnością na parkiecie. Oddaje zbyt dużo nieprzygotowanych rzutów, nie potrafi zaangażować w grę resztę zespołu. Nie jestem wielkim fanem zaawansowanych statystyk ale czasem się przypadają. Ten pan z filmiku poniżej ładnie Wam to zobrazuje.
Jenningsowi nie można odmówić pasji do gry, zaangażowania, poświęcenia. Reklamy, w jakich występuje kreują go na tytana pracy i przyjmijmy, że tak jest.
Boiskowa rzeczywistość bezlitośnie obnaża jednak kilka szczegółów z charakterystyki B.J.’a. – statystyki tylko to potwierdzają.
Nadal nie nauczył się zespołowej gry. Ten przeskok ze szkoły średniej prosto w zawodowstwo nie każdemu służy. Jennings jest zbyt krnąbrny, zbyt pewny siebie żeby dopuścić do siebie myśl, że może być kimś mniej niż gwiazdą NBA. Kontrakt ma być tylko tego potwierdzeniem. Na boisku widać to aż za dobrze.
Paradoksalnie, najgorsze w jego przypadku jest to, że czasem te szalone rzuty wpadają (w swoim debiutanckim sezonie potrafił rzucić 55 punktów), że czasem obręcz jest dla niego wielka jak ocean a to tylko zdaje się utwierdzać go w przekonaniu, że w jego rozwoju i dążeniu do statusu gwiazdy wszystko idzie w dobrym kierunku… a tak nie jest.
Niecelny rzut nie jest równy niecelnemu rzutowi. Nie ma nic złego w tym, że po dobrze rozegranej akcji ktoś pudłuje (zapytaj swojego trenera). Czasem wpada, czasem nie. Jeśli udało się na parkiet przenieść to, co rozrysował coach, jeśli rzut oddany był z dobrej i czystej pozycji a mimo to nie znalazł drogi do kosza, to i tak nie ma w tym nic złego.
Działa to też w drugą stronę.
Historia prawdziwa:
Hubie Brown pracował kiedyś w Memphis. Był mecz. Drew Gooden już po kilku minutach był 5/5 z gry. Czas dla Grizzlies. Brown posadził zdziwionego Goodena na ławce a młodemu wówczas skrzydłowemu dostało się jeszcze kilka cierpkich słów. Nie rozumiał. Doświadczony trener wyjaśnił mu to w bardzo prosty sposób.
"Trafiłeś pięć rzutów. Bardzo dobrze ale każdy z nich był oddawany z wariackich pozycji. Równie dobrze mógłbyś być teraz 0/5 bo takie rzuty zwykle nie wpadają."

Ot i cała prawda o rzucaniu piłki do kosza w meczu.
A wracając do Jenningsa
Bucks obrali sobie następującą strategię tego lata, jeśli chodzi o zatrzymywanie swojego asa, zastrzeżonego wolnego agenta. Przede wszystkim szykowali się na wyrównywanie każdej rozsądnej oferty z zewnątrz. W międzyczasie sami negocjowali z zawodnikiem warunki nowego kontraktu. I tu właśnie wyszła cała prawda o tym, co NBA sądzi na temat chłopaka znanego w pewnych kręgach jako "Young Money".
B.J. i jego agent marzyli o czteroletniej umowie za $48mln. Jak łatwo policzyć $12mln za sezon. Klub z Wisconsin jednak oszacował wartość swojej "jedynki" na jakieś $7-8mln.
Jak się okazuje, liga ma podobne (a może nawet gorsze) zdanie na ten temat. Było wiele klubów szukających rozgrywającego. Kilka z nich miało sporo pieniędzy i może nawet skłonne były przepłacić. I co? Żadna oferta oficjalnie nie pojawiła na biurku zarządu Bucks.
Jennings, prawdopodobnie zmuszony będzie przyjąć kwalifikowaną ofertę na najbliższe rozgrywki ($4.3mln) i za rok stanie się
niezastrzeżonym wolnym agentem.
Lekcja pokory, która może mu wyjść tylko na dobre. Czy ma potencjał, żeby być gwiazdą w tej lidze? Ja myślę, że ma. Ale to czy nią zostanie, to już zupełnie inna bajka.
Warto będzie obserwować Jennigsa w nadchodzącym sezonie. Będzie miał 82 szanse na to, żeby udowodnić swoją wartość. I będzie to jedna z historii nowego sezonu.

bj

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.