#EuroBasket 2015: Dzień pierwszy

Szanuję ludzi, którzy mają gdzieś koszykówkę, ale zupełnie ich nie rozumiem. Mówię czasem, może trochę się drażniąc, że jest to sport od zarania akademickim, dla inteligentnych ludzi, zatem nie każdy jest w stanie zrozumieć go na tyle by czerpać radość z jego uprawiania czy samego śledzenia.
Świetnie zaczął się ten EuroBasket. Trzy mecze w naszej grupie A i wszystkie zacięte. W każdym z nich o zwycięstwach decydowały pojedyncze posiadania.


Nas oczywiście najbardziej interesował mecz otwarcia. Biało-czerwoni starli się z Bośnią i Hercegowiną. To był brzydki mecz. Może nawet bardzo brzydki. Gdybym był w domu przed telewizorem, nie mógłbym obiecać, że nie skakałbym po programach. Nie mógłbym obiecać, że bardziej niż straty, błędy i niecelne rzuty wolałbym popatrzeć jak jakiś pan opowiada jak smażyć mięso. Ja takie starcia nazywam zarzynaniem świni. Ten mecz był szorstki. Nieprzyjemny dla oka jak mroźmy wiatr, gdy musisz jechać rowerem i dmie Ci w twarz. Mamy całą historię fatalnych startów w różnych turniejach, nie tylko koszykarskich, dlatego dobrze, że mamy to za sobą.
Dziś możemy usiąść przy stole z czymś kalorycznym i pogadać jakie usprawnienia są potrzebne przed meczem z Rosją. Po porażce, naiwnie próbowalibyśmy doszukiwać się pozytywów w niepozytywnej grze. Wygrana jest wygraną i ostatecznie tylko to się liczy. W trzeciej kwarcie prowadziliśmy już 51:34. Coach Dusko Ivanovic zaordynował krycie na całym i trapowanie gracza z piłką. Opłaciło się. Bośnia przez następne minuty zaczęła wyglądać, jakby "i Hercegowina" to była druga drużyna do pomocy tej słabszej pierwszej. 17:4 run dla chłopaków, których pierwszej piątki nie podjąłbym się wymieniać, dla chłopaków, wśród których kojarzę tylko kilka twarzy. Na 8.06 min przed końcem meczu prowadziliśmy 62:57 po rzucie Ponitki.
Był to nasz ostatni kosz z gry w tym meczu! Wykrzyknik! Przez ponad 5 i pół minuty żadna z drużyn nie umiała znaleźć drogi do kosza. Przez 5 i pół minuty oglądaliśmy teatr pomyłek. Ktoś z oficjeli FIBA już wyciągnął telefon by zgłosić zbrodnię popełnianą na naszych oczach na koszykówce. Byliśmy świadkami tej zbrodni. Ale to nic. Po porażce pisalibyśmy z żalem, z pretensjami do złego losu, że był to ten mecz, który zdarza się raz na ileś tam i to był właśnie ten raz. 68:64 i nie mam więcej pytań wysoki sądzie. To znaczy mam – Ty też je masz. Ale odpowiedzi na nie poznamy po meczu z Rosją i innymi rywalami.
Jedynka po stronie wygranych, zero po stronie porażek. I tego się póki co trzymajmy.

13 punktów, 5 zbiórek, 6 asyst i 2 przechwyty zaliczył Mateusz Ponitka, który ostatnio bardzo mi się podoba. Ponitka dziś i Ponitka z EuroBasketu sprzed 2 dwóch lat, to dwie różne osoby. Ten z dziś zniszczyłby tamtego z przeszłości. Tamten by się rozpłakał a ten by się nie śmiał – wie, że może być jeszcze lepszy.
15 punktów Adama Waczyńskiego – tylko na sześciu rzutach z gry. On też mi się podoba. Zrobił duży postęp chyba w każdym elemencie swojej gry. Hiszpania mu służy.
Średni mecz Gortata. Średni mówiąc delikatnie. Może 4/10 z gry tragedią nie jest ale ten kto oglądał ten mecz, ten wie, że rewelacji nie było. Na szczęście M.G. podkreślał to kilka razy na pomeczowej konferencji. Jak mówi, nie wymaga określonej ilości piłek pod kosz, określonej ilości rzutów w meczu. Zależy mu tylko na wygranych. Oby był szczery w tych słowach.

Pisałem przed turniejem: "Co
do Gortata, to potrzebujemy go nie w roli najpierwszej gwiazdy bo to
może być zgubne. Dobrze by było, gdyby M.G. mógł być nie więcej niż
trzecią opcją w ataku, jak w Wizards i skupić się na obronie. W kadrze
nie mamy niestety Walla i Beala więc siłą rzeczy Marcin wychodzi na
czoło. Jeśli będziemy umieli użyć go jako przynęty, może to być
zbawienne dla naszego ruchu piłki i szukania wolnych miejsc – basket
totalny, jaki gra Finalndia, to droga jaką powinniśmy iść."

Musimy więcej używać go jako przynęty, nie możemy hamować ruchu piłki. Mam nadzieję, że po sesji video z tego meczu podobne wnioski wyciągają sztab i sam M.G.
Nie powinniśmy mieć do niego żalu ani pretensji. Jest jednym z lepszych centrów NBA zatem siłą rzeczy czuje, że ma legitymację by liderować tej grupie. Liderować można jednak na wiele sposobów – słowem, postawą ale najlepiej na bronionej połowie. Marcin, swój kontrakt z Wizards, podpisał nie za popisy w ataku a za to, kim jest i jaki jest w obronie. W kadrze naprawdę warto wracać do tych prawideł mimo, że nie grają u nas Wall i Beal.
 
Przed nami jeszcze cztery trudne mecze. Jeszcze niczego nie osiągnęliśmy.

W drugim meczu, który na papierze zapowiadał się na letni, Izrael pokonał Rosję 76:73. Nasi wschodni sąsiedzi prowadzili do przerwy 39:27 i wyglądali naprawdę nieźle. Po zmianie stron wszystko się zmieniło. Nie, kosze nie były niejednakowe. Przypuszczam, że mógł maczać w tym palce Pini Gershon, na którego coach Erez Edelshtein wcześniej spoglądał mniej więcej co 2-3 akcje a ten sugerował mu, co Izraelczycy mają grać. Pini, legenda izraelskiego basketu, mocno skupiony wyszedł z szatni swoich rodaków przed rozpoczęciem III kwarty. Tę, trwającą cały mecz, współpracę zauważyliśmy niemal od samego początku.
Zapytałem o to Edelshteina na konferencji. Oburzył się. Nie sugerowałem, że jest tylko figurantem w tej ekipie. Byłem po prostu ciekawy roli Gershona. Powiedział, że ten jest jego mentorem i liczy się z jego zdaniem itp itd. OK, OK coachu – tak właśnie to wyglądało z boku.

Dziś gramy z Rosją. Zastanawialiśmy się czy lepiej grać z niedźwiedziem najedzonym czy rannym. Będziemy grać z rannym. Czy to lepiej czy gorzej, przekonamy się już wkrótce. Jedno jest pewne – już nikt na tym turnieju nie da nam wygrać meczu, w którym ostatni kosz z gry zdobędziemy w drugiej minucie IV kwarty. Jak przystało na człowieka z NBA, prym wśród graczy Izraela wiódł Omri Casspi – 21 punktów, 9 zbiórek. Dziarsko pomagał mu Lior Eliyahu (16/4).

Mecz wieczoru był naprawdę meczem wieczoru. Francuzi i Finowie stworzyli niesamowite widowisko, które trzymało w napięciu do samego końca. Mecz momentami może i był tylko ciepławy, szczególne gdy gospodarze wypracowywali sobie z łatwością 10-punktowe przewagi i zdawało się, że lada moment TGV odjedzie. Ale wtedy za każdym razem następował comeback Finów i to było coś. Naturalizowany niedawno Jamar Wilson był dla "Susijengi" zastrzykiem energii w tym meczu. Jeśli tak będzie grał przez cały turniej, to z Francji najpewniej wyjedzie z nowym kontraktem (obecnie jest bez klubu).

Nando De Colo trafił z prawego narożnika za trzy punkty na 28 sekund przed końcem IV kwarty i dał Francji prowadzenie 81:78. Dziesięć sekund później był remis. Z lewego rogu, po idealnie rozrysowanej akcji, też za trzy punkty trafił Sasu Salin. T.P. nie był w stanie dać wygranej swojej drużynie w regulaminowym czasie gry. W dogrywce istnieli już tylko trójkolorowi. 16:6, prysznic, odnowa i do spania. Obie drużyny wyjdą z tej grupy.

Nadal dziwi mnie jak wielu piszących o baskecie ludzi dziwi się widząc Finlandię dobrze grającą w koszykówkę. Doprawdy nie wiem co powiedzieć. Macie państwo internet w domach – zróbcie z niego użytek. Podopieczni Henrika Dettmanna wyszli z grupy na dwóch ostatnich EuroBasketach oraz grali rok temu w Mistrzostwach Świata. Otwarte usta i znaki zapytania w oczach na widok grającej Finlandii nie świadczą za dobrze o kimś, kto przedstawia się jako dziennikarz sportowy o specjalności na wydziale koszykówki – ale jak mówi Kermit żaba w reklamie pewnej herbaty – to nie moja sprawa.



Mecz był świetny a jego atmosfera chyba jeszcze lepsza. Fani obu ekip stworzyli coś, co nazywam "kibicowaniem na tak". Każdy skupia się na zdrowym zagrzewaniu do walki swoich a nie buczy i drze mordy, gdy w posiadaniu piłki jest akurat ta druga drużyna. Ukoronowaniem tejże niepowtarzalnej atmosfery był rekord frekwencji w hali Park&Suites Arena. Te ściany jeszcze nigdy nie widział 10409 kibiców jednocześnie – w tym meczu zobaczyły po raz pierwszy.

Petteri Koponen (15 punktów, 7 asyst) nie był zawiedziony po meczu. Zapewne porażkę z Mistrzami Europy miał z kolegami wkalkulowaną. Oczywiście mówił, że szkoda, że nie udało się wygrać, bo było blisko, ale ze spokojem czeka na kolejne starcia w grupie A. Ma powody by spać spokojnie.
Nie patrzcie na to starcie jako słaby mecz Francuzów tylko dlatego, że do wygranej potrzebowali dogrywki a naprzeciwko nie stali Serbowie czy Hiszpanie. To nie były męczarnie z Finami. To był dobry mecz koszykówki w wykonaniu obu drużyn. Francja nadal ocieka talentem i w tym składzie prawdopodobnie dałaby radę wejść do play-offs na Wschodzie.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.