Nowy dzień, nowe rozdanie. W sporcie nie można za długo fetować zwycięstw, tak samo, jak nie można za długo mazać się po porażkach. My nie mieliśmy czego fetować bo wygraliśmy wczoraj brudny mecz, który długimi momentami był antykoszykówką. Rosjanie marzyli o rehabilitacji po bolesnej przegranej z Izraelem. Finowie po dobrym meczu, ale gorszym wyniku z Francją, chcieli czym prędzej zaliczyć dobry wynik, bez względu na wartość artystyczną. Izrael pragnął przybliżyć się do awansu a Bośnia…cóż, Bośnia gra na tych mistrzostwach.
Pokonaliśmy Rosję 82:79. Można marudzić, że to, że tamto, ale mamy bilans 2:0 po dwóch meczach i jesteśmy o krok od awansu do dalszej fazy i to jest najważniejsze! Równie ważne jest to, że zrobiliśmy to w całkiem niezłym stylu. To był dobry mecz, który jak większość meczów koszykówki na pewnym poziomie miał zmienną intensywność.
W pierwszej połowie nie mieliśmy problemów ze zdobywaniem punktów, ale za to słabo broniliśmy. Rosjanie punktowali spod kosza. My za to ratowaliśmy się dobrą skutecznością z dystansu (7/14). W grze trzymał nas Adam Waczyński (15). Po 20 minutach gry było 42:40 dla nas. Czułem, że możemy to wygrać, bo do sprawnego ataku wystarczyło tylko usprawnić obronę.
Mateusz Ponitka wykonał w III kwarcie sekwencję zagrań, które tylko potwierdzają z jakiej klasy talentem mamy do czynienia. Kozioł za plecami, minięcie i dunk. Dunk oraz podanie za plecami do Gortata. Mateusz jeszcze nie tak dawno temu robił takie rzeczy tylko na treningach.
Dziś wychodzi mu to raz na kilka meczów. Za dwa lata będzie robił to regularnie.
Wygraliśmy ten mecz bo zagraliśmy dobrze, bo robiliśmy różne rzeczy lepiej niż Rosjanie. To trzeba podkreślić – byliśmy lepsi w tym pojedynku a Rosja wcale nie była zła.
Paradoks polega na tym, że z jednej strony narzekamy, że jesteśmy słabi lub najwyżej średni jako kadra i to w zasadzie jest prawda – jesteśmy średniakami w skali Europy. Z drugiej jednak strony, gdy rozmawiamy o meczu, gdy rozbieramy go na czynniki pierwsze, to z jakiegoś powodu wymagamy od graczy by byli perfekcyjni. Nie da się zagrać meczu na 100% bez błędów.
W 1997 roku oglądaliśmy Mistrzostwa Europy i chcieliśmy być jak Maciej Zieliński czy Adam Wójcik. Dziś, mam nadzieję, najmłodsi oglądający ten EuroBasket wyjdą z piłkami na podwórkowe kosze i zaczną naśladować Ponitkę, Waczyńskiego, Gortata. Basket w Polsce tego potrzebuje. Dochodzą nas słuchy, że o sukcesach Polaków w Montpellier zaczyna się mówić i pisać w mediach tak zwanego głównego nurtu. Najwyższy czas!
Nie podobało mi się kiedy niektórzy dziennikarze sugerowali naszym, że w kolejnym meczu z Francją możemy zagrać na luzie, tak zwane „co będzie”, bo wiadomo z jakiej klasy rywalem przyjdzie nam walczyć.
Podobało mi się za to, że zarówno coach Taylor jak i zawodnicy są zgoła innego zdania. Trzeba zawsze grać o wygraną, a jeśli szansa się nadarzy, to wykorzystać ją. Przyjeżdżaliśmy tu z myślą o awansie. Kiedy po dwóch meczach już prawie go mamy, to dlaczego nie pójść o krok dalej? Im wyższe miejsce w grupie A, tym mniejsza szansa, że trafimy na Hiszpanię czy Serbię.
Mistrzami Europy nie zostaniemy, ale dlaczego nie powalczyć o prawo gry w turnieju kwalifikacyjnym do Rio? Dlaczego nie?
23 punkty zdobył Waczyński (4/5 za 3), 18 Gortat i 10 Ponitka.
Pytałem po meczu Adama i Marcina czy nie mają wrażenia, że w boju zaczyna krystalizować się Trójka liderów w ich osobach oraz osobie Ponitki. Obaj, jakby umówieni, podkreślali, że są zwartym kolektywem 12 graczy, z których każdy coś wnosi do składu. W zasadzie jest to prawda, bo dziś aż dziesięciu naszych punktowało. Żaden z nich nie grał mniej niż 10 minut. Znów parkietu nie powąchał Skibniewski, a tylko jedną minutę pograł Czyż. Ta drużyna może być jeszcze lepsza, bo cały czas poza grą jest Damian Kulig. Gortat może być jeszcze lepszy w obronie i jeszcze mądrzejszy w ataku. Celowo piszę mądrzejszy, a nie skuteczniejszy bo z uporem maniaka będę podkreślał, że dobry w ofensywie Marcin to nie musi być punktujący Marcin. M.G. zaliczył z Rosją 3 asysty (podobnie jak z Bośnią). Ruch piłki inicjowany przez naszego centra może być jeszcze szybszy i jeszcze lepszy.
Finom nie udało się pozbierać po przegranej z Francją. Niby była ona wkalkulowana, ale chyba lepiej byłoby przegrać różnicą 20 punktów i iść spać, niż przegrywać tak blisko w dramatycznych okolicznościach. Po takich meczach myśli się o pojedynczych posiadaniach, o tym co mogło się zrobić lepiej, inaczej i to zostaje w głowach. Mówi się, że porażki budują charakter. Pewnie tak jest, ale nie działa to w ciągu 24 godzin. Ten mecz przypomniał mi zeszłoroczne Mistrzostwa Świata w Hiszpanii. Finowie grali z Turcją i mieli ją na widelcu a awans do kolejnej rundy na wyciągnięcie dłoni. Przy ich trzypunktowym prowadzeniu, w samej końcówce, na linii stanął Petteri Koponen. Spudłował oba rzuty. Turcy trafili za trzy punkty, doprowadzili do dogrywki a w niej wygrali. Dzień później Suomi grali z Nową Zelandią. Wymięci psychicznie nie byli w stanie wrócić na właściwe tory – przegrali.
Wczoraj Koponen i koledzy sprawiali wrażenie, jakby z porażką z Francją byli całkowicie pogodzeni. Z uzasadnionym optymizmem patrzyli w przyszłość. Mowa ich ciał dziś na parkiecie w starciu z Izraelem sugerowała coś zupełnie innego. To był słaby mecz. Finowie wracali ale jakoś nie miałem wrażenia, że dojadą całkowicie. Każdy ich zryw był szybko kontrowany przez Izrael. Tylko 34% skuteczności z gry Finów przy 50% Izraela. To nie mogło się udać.
Mecz Francji i Bośni. Za relację tego spotkania może posłużyć sam wynik 81:54. Gdyby Trójkolorowi chcieli wygrać wyżej, dużo wyżej, to by to zrobili. Bośnia nie miała racji bytu w tym spotkaniu. Parker i inne gwiazdy ostatnią kwartę obejrzały z pozycji ławki. Coraz bardziej zaczyna podobać mi się Joffrey Lauvergne. Zwróciłem na niego uwagę podczas sparingu z Finami w Tampere. Jakoś przeoczyłem go w ostatnim sezonie w Denver. Ma zadatki na całkiem solidnego podkoszowego.