Niecałe sześć lat po tym jak powstała, dziś oficjalnie przestała istnieć Wielka Trójka z Bostonu. Rok temu do Miami odszedł Ray Allen a teraz, w draftową noc Danny Ainge pozbył się jej ostatnich dwóch elementów. Kevin Garnett, Paul Pierce i Jason Terry zostali wytransferowani do Brooklyn Nets w zamian za Geralda Wallace’a, Krisa Humphriesa, Reggie Evansa, Krisa Josepha oraz Keitha Bogansa.
Żeby transfer mógł się odbyć, K.G. musiał się na niego zgodzić. Zgodnie z jednym z zapisów w kontrakcie, Garnett posiada prawo do zablokowania każdej wymiany z jego udziałem.
Do Bostonu, poza wymienioną trójką trafią też Kris Joseph oraz trzy wybory w I rundach draftów 2014, 2016 oraz 2018 roku.
Nets już od kilku tygodni byli zainteresowani Garnettem a o Pierce’a pytali od ubiegłego sezonu. Zarząd klubu z Brooklynu wiedział doskonale, że teraz w momencie kiedy odszedł Doc Rivers i w Bostonie skończyła się pewna era, a zaczął się okres przebudowy, będzie im łatwiej. Kluczem do sukcesu było wzięcie obu weteranów w pakiecie, jako że K.G. mógł po prostu nie chcieć odchodzić sam.
Nets prosili już kilka tygodni temu Danny’ego Ainge’a o zgodę na rozmowy w sprawie przejęcia Doca Riversa. Nie dostali zgody.
„Wiedziałem, że to nadchodzi. Rozmawialiśmy o tym z Danny’m od ostatnich trzech-czterech tygodni. Wiedziałem, że to się stanie. To jest smutna strona tego biznesu – każda era kiedyś się kończy.” – powiedział Doc Rivers na wieść o wymianie.
Gdy Mikhaił Prokhorov, rosyjski miliarder kupował Nets trzy sezony temu, fanom drużyny obiecał trzy rzeczy:
– 1. Nie będzie szczędził pieniędzy na swój klub.
– 2. Obiecuje play-offy do 2013 roku.
– 3. Mistrzostwo do 2015 roku.
Na razie z dwóch pierwszych obietnic się wywiązał. Czy trzecia będzie naturalnym następstwem pierwszych dwóch? Zobaczymy…
Na papierze skład Nets wygląda imponująco: Deron Williams, Joe Johnson, Paul Pierce, Kevin Garnett, Brook Lopez jako starterzy a z ławki Jason Terry, MarShon Brooks + ci, których uda się podpisać latem. Jak dla mnie jest to z miejsca drużyna przynajmniej na trzecie miejsce Wschodu (obok Heat i Pacers). Sfera finansowa nas nie powinna interesować. Pan Prokhorov ma pieniądze i chce je wydawać, zna progi salary cap oraz mechanizmy płacenia podatku od luksusu. Zostawmy to jemu.
Jeśli chodzi o Celtics…
Pewien mądry człowiek na moich studiach powiedział (i bardzo mi się to spodobało), że coś takiego jak obiektywizm w dziennikarstwie nie istnieje, bo istnieć nie może, że to tylko pusta teoria. Bo skoro jesteśmy ludźmi myślącymi, ze swoimi poglądami, opiniami na różne tematy i sympatiami to obiektywni, choć byśmy chcieli, po prostu być nie możemy. Nie jesteśmy przecież robotami. Ale za to możemy a nawet musimy starać się rzetelnie oddawać rzeczywistość. Więc teraz ja, jako fan Pierce’a, Garnetta i Allena od początku ich karier w NBA, fan Celtics od kiedy wymieniona trójka postanowiła tam właśnie się spotkać, postaram się nieobiektywnie ale w miarę możliwości rzetelnie ocenić sytuację w Bostonie…
Zatem…
Historia ostatnich play-offów (choć w zasadzie jest to historia ostatnich trzech lat) pokazała, że skończył się czas Celtics prowadzonych do zwycięstw na barkach Garnetta i Pierce’a. 37-letni K.G. i jego dwa lata młodszy kolega, to w dalszym ciągu klasowi zawodnicy zdolni do wygrywania meczów ale prawda o nich jest bardzo
prosta – mogą wygrać dla Ciebie któregoś wieczoru, ale nie zrobią już tego każdego wieczoru. Czas leci nieubłaganie.
Gdyby Celtics wrócili w niezmienionym składzie na następne rozgrywki, to ich
budżet wynosiłby ok. $73 mln. Oznaczało to w praktyce „uwiązane ręce” Ainge’a i zerowe szanse na konkretne wzmocnienia, a z o rok starszymi liderami, z
wracającym po poważnej kontuzji Rondo, szczytem możliwości tej grupy mogła być najwyżej pierwsza, a przy odrobinie szczęścia druga runda play-offs.
Danny Ainge ma opinię menadżera, który żeby wzmocnić drużynę byłby w stanie wytransferować własną matkę. Ja nie podzielam opinii, że Ainge jest menadżerem-wizjonerem, który zazwyczaj wygrywa. Uważam, że po przegranym Finale 2010 przespał kolejne lata. Zmiany, jakich dokonywał były co najwyżej kosmetyczne. Do starzejących się Pierce’a, Garnetta i Allena nie dołączył nikogo naprawdę wartościowego, kogoś kto mógłby współdecydować o losach meczów a nie być
tylko zadaniowcem z ławki. Ainge cały czas „pływał” na fali wydarzeń z wakacji 2007, kiedy w dość płynny sposób z drużyny która wygrała 24 mecze, zmontował w
Bostonie skład który sięgnął po tytuł a niejako przy okazji wygrał 66
meczów w rundzie zasadniczej. Od tamtej pory ani szczęście ani dobre
decyzje nie cechują polityki kadrowej proponowanej przez Ainge’a.
Oddał Kendricka Perkinsa i Nate’a Robinsona do Oklahomy w zamian za m.in.
Jeffa Greena. Po pierwsze zepsuł chemię w zespole, po drugie zabrał
ważne ogniwo jednej z najlepszych defensyw ostatnich lat, po trzecie
zamiast Greena mógł dostać Jamesa Hardena – wybrał inaczej.
Pozwolił odejść Tony’emu Allenowi bo bał się o jego kolana. Tymczasem kolana,
dziś obrońcy Grizzlies mają się nad wyraz dobrze, a ich właściciel jest
jednym z najlepszych (jeśli nie najlepszym) defensorem z pozycji
obwodowych.
Od kilku lat „handlował” Ray’em Allenem. Dumny, urażony Ray tylko czekał, aż będzie wolnym agentem. Ubiegłego lata pokazał Ainge’owi środkowy palec w sposób najbardziej bolesny z możliwych. Nie dość, że zgodził się na pieniądze dwa razy mniejsze niż mu proponowano w Bostonie, to jeszcze związał się z Miami Heat – ich największym wrogiem ostatnich lat.
Miał do dyspozycji skład, dla którego to jedno mistrzostwo z roku 2008,
będzie z jednej strony wielkim sukcesem, ale z drugiej sporym niedosytem
bo możliwości, potencjał i aspiracje na przynajmniej jeszcze jedno na
pewno były.
Sytuacja, która ma miejsce teraz (najpierw odejście Riversa a teraz Pierce’a i Garnetta) jest tylko i wyłącznie pokłosiem nieudolnej polityki Ainge’a z ostatnich lat.
Historia wielu ekip pokazuje, że wyników drużyn nie musi obrazować sinusoida. Nie musi być tak, że przez kilka sezonów się wygrywa, potem „nurkuje” przez kolejne lata, żeby znów triumfalnie powstać. Popatrzcie na Spurs. To jest możliwe. Nawet jeśli nie walka o tytuł, to stały, wysoki poziom od kilkunastu lat.
Ainge’owi nie udało się przygotować „miękkiego lądowania” po erze Wielkiej Trójki. Nie potrafił zatrzymać Allena a dziś zmuszony był pożegnać się z ostatnimi dwiema gwiazdami.
Ale to już historia. Sentymenty na bok. W takiej a nie innej sytuacji, którą Ainge sam sobie zgotował, siedząc na zielonej gałęzi, którą od trzech lat podcinał, fakty są takie:
Ma wybory w pierwszych rundach draftów 2014, 2015, 2016, 2018. Nieźle.
Pozbył się kontraktów Pierce’a ($15,3mln), Garnetta ($11.5mln oraz $12mln) i Terry’ego ($5.2mln oraz $5.4mln) ale za to przyjął umowy Humphriesa ($12mln), Wallace’a (trzy raz po $10.1mln), Evansa ($1.69mln oraz $1.76mln) + Krisa Josepha i Keitha Bogansa (najprawdopodobniej sign and trade). Więc finansowo „zamienił stryjek”, personalnie na minus. Boston jak miał finansowo uwiązane ręce, tak ma je nadal (w tym sezonie). W tamtym składzie play-offy były raczej pewne, w tym ciężko powiedzieć, prawdopodobnie nie, biorąc pod uwagę, że Rondo wróci najwcześniej w grudniu i nie wiadomo w jakiej będzie formie.
To wcale nie musiało tak się skończyć…
Decyzje, decyzje, decyzje…