Tylko trzy drużyny w historii NBA były w stanie po pierwszych dwóch porażkach w serii finałowej dźwignąć się i sięgnąć po tytuł. Jedną z tych drużyn byli właśnie Miami Heat z 2006. Tegoroczni Heat nie chcieli powtarzać tego wyczynu.
Podopieczni Erik Spoelstry pokonali na własnym parkiecie San Antonio Spurs 103:84 i wyrównali stan rywalizacji na 1:1.
Seria już na pewno na trzy mecze przenosi się teraz do Teksasu.
Pisałem po meczu nr 1, że to czego najbardziej zabrakło w grze Heat to były punkty – tak po prostu.
W jednej z analiz dla Magazynu MVP napisałem po tamtym meczu:
"Grają ze sobą dwie świetnie broniące drużyny. Pułapki na połowie rywala,
bloki z pomocy, podwajanie, przechwyty – wszystko to na pewno zobaczymy w
dalszej części tej serii z obu stron. Teraz rzecz w tym, żeby każda z
drużyn potrafiła wyłamać się ze schematów i trafić kilka dodatkowych,
„nadprogramowych” rzutów. O wygranej w meczu otwarcia zadecydowały dwa
posiadania. Czy Heat na przestrzeni tego meczu byli w stanie zamienić
dwa pudła na celne rzuty? Oczywiście."
Nadprogramowe punkty? Proszę bardzo. Wielka Trójka Heat, w meczu pierwszym miała razem 48 z 88 punktów drużyny. Dziś wystarczyło w sumie 39 ze 103. 64 punkty od zawodników, którzy nie mają na nazwisko James, Wade lub Bosh to jest właśnie ta różnica.
Świetny mecz zagrał Mario Chalmers, najlepszy strzelec Heat w tym meczu. 19 punktów, 4 zbiórki, 2asysty i 1 przechwyt.
13 punktów z ławki od Ray’a Allena i 9 +4 zbiórki od Chrisa Andersena.
Na niecałe 8 minut przed końcem meczu, zaraz po tym jak Heat zaliczyli niesamowity/imponujący 33:5 run, przy wyniku 91:67 Gregg Popovich rzucił na parkiet biały ręcznik. To oczywiście bokserska przenośnia. Pop zdjął na dobre swoich starterów i zastąpił ich T-Mackiem, Mattem Bonnerem, Patty Millsem, DeJuanem Blairem i Corey’em Josephem.
Pięciu graczy Heat zdobyło dwucyfrową ilość punktów, dwóch po 9 a czterech innych zapisało się w protokole w rubryce z punktami.
Dwie statystki zrobiły różnicę w tym meczu. Spurs mieli 16 strat, które z kolei Heat zamienili na 19 punktów. Drużyna z Miami zaledwie 6 razy straciła piłkę w tym meczu. Punkty z kontr – 13:3 dla Heat.
Spurs trafili tylko 41% swoich rzutów z gry. Poza Danny’m Greenem – 17 punktów (6/6 z gry w tym 5/5 za trzy punkty) w zasadzie nikt nie potrafił regularnie dostarczać punktów tego wieczoru. Parker – 13 punktów (5/15 z gry), Duncan – 9 punktów (3/13), Leonard – 9 punktów (4/12), Ginobili – 6 punków (2/6).
17 punktów, 8 zbiórek, 7 asyst, 3 przechwyty i 3 bloki LeBrona Jamesa. Jeśli Heat będą wygrywać i będą to robić w takim stylu, przyczepianie się do gry LBJ’a nie będzie mieć większego sensu. Mogę jedynie, nie tyle zapytać co oznajmić, że cały czas czekam na wielki, historyczny mecz LeBrona w tych Finałach. Jeśli Heat zdobędą mistrzostwo a James nadal będzie grał tego typu – bądź co bądź niezłe choć niewybitne mecze – to będzie najmniej punktującym MVP Finałów ostatnich 31 lat.
Ostatnim MVP Finałów, który nie zdobywał średnio przynajmniej 20 punktów na mecz, był Magic Johnson w 1982 roku. Jego Lakers w 6 meczach pokonali wtedy Philadelphię 76ers a Magic notował w tej serii średnio 17.7 punktu, 9.3 asysty, 11.1 zbiórki oraz 2.9 przechwytu.