James to nie Jordan

Minionej nocy zaczela rywalizacja w finalach konferencji na wschodzie. Detroit Pistons pokonali na wlasnym parkiecie Cleveland Cavaliers 79:76. Trzeci raz w historii NBA od czasu wprowadzenia zegara na akcje zdarzylo sie by w meczu nr 1 finalow konferencji zadnemu z zespolow nie udalo sie zdobyc przynajmniej 80 punktow. Poprzednio w 2004 roku Pacers pokonali Pistons  78-74 a jeden sezon wczesniej w 2003 roku Nets wygrali 76-74 rowniez z Pistons.

LeBron James koleny raz zawiodl tych ktorzy nazywaja go nastepnym Michaelem Jordanem. Pomijajac fakt ze zdobyl jedynie 10 punktow przy fatalnej skutecznosci 5 na 15 (ani razu nie stawal na linii rzutow osobistych!) to w kluczowej akcji przy dwupunktowym prowadzenia "Tlokow" nie wzial na siebie odpowiedzialnosci, oddal pilke do Donyell’a Marshall’a ktory spudlowal rzut za trzy punkty z naroznika boiska. Sam James nie widzi w tym nic dziwnego, twierdzi iz dla niego najwazniejsze jest wygrywanie a nie to czy oddaje najwazniejsze rzuty czy podaje pilke kolegom w decydujacych momentach gry. W zasadzie to ma racje bo przeciez koszykowka to sport zespolowy ale dyskutowac mozna czy tego wlasnie oczekuja od niego trenerzy, koledzy z zespolu a przede wszystkim kibice. 

Nie jest latwo byc "like Mike" wiec moze lepiej nie stwarzac dodatkowej presji i nie nazywac mlodych zawodnikow "nastepnymi Jordanami" zanim dokonaja czegokolwiek.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.