Dennis Rodman siedział w swoim pickupie ze spluwą na kolanach, prawie gotowy żeby wpakować sobie kulę w głowę. Nie zrobił tego i wygrał. Umarł zakompleksiony, nieśmiały Dennis a narodził się Dennis – całkowicie wolny człowiek.
Nets mają bilans 4:11. Jason Kidd jeszcze niedawno uchodził za koszykarski geniusz, dziś po paru tygodniach pracy jako główny trener na Brooklynie, stał się obiektem żartów. Ci, którzy lubią jego i Nets żartują serdecznie i delikatnie. Ci, którzy mają gdzieś Nets i Kidda bez owijania w bawełnę nazywają go po prostu "głąbem". Wielu twierdzi, że to jego asystenci Lawrence Frank (obrona) i John Welch (atak) robią całą robotę przy ławce Nets a Kidd tylko wygląda.
Może.
Wyniki bronią się same. Ich brak może być zgubny.
Oglądałem wczoraj mecz Nets – Lakers. W pierwszej połowie goście z L.A. robili co chcieli. Jordan Farmar i Wesley Johnson wyglądali jak All-Stars a Pierce i Garnet jakby potrzebowali nowych kolan.
Lakers prowadzili już bodaj 27 punktami.
W drugiej części gry gospodarze przypuścili szalony atak. Ostatecznie przegrali 99:94 ale doprowadzili do momentu, w którym dali sobie szansę na wygraną.
Było 8 sekund do końca, Lakers po pierwszym rzucie wolnym Meeksa prowadzili 96:94.
Nets nie mieli już timeoutów.
Ale mieli szklankę z gazowanym napojem i lodem…
Kidd zyskał trochę czasu. Meeks dostał chwilę, żeby pomyśleć jak ważny rzut go czeka i się zdenerować. Było blisko ale tym razem się nie udało. Może ta szklanka z tym lodem i tym gazowanym napojem będą momentem przełomowym dla Kidda. Jak ta noc w pickupie z nabitą bronią pod halą Pistons w Detroit dla Dennisa Rodmana. Może wczoraj w nocy po ledwie 14 meczach umarł "słaby coach Kidd" a narodził się "coach K."
Tak na marginesie – NBA planuje swoje własne małe śledztwo w sprawie "Cupgate" .