Mistrzowie drugiego planu. Alex Caruso

LeBron James, Anthony Davis, gdzieś dalej Kentavious Caldwell-Pope i Rajon Rondo. Gdyby zapytać przeciętnego fana NBA o najlepszych i najważniejszych zawodników mistrzowskiego składu Los Angeles Lakers z roku 2020, to właśnie te nazwiska najprawdopodobniej padłyby w pierwszej kolejności. I byłaby to jak najbardziej prawidłowa odpowiedź. Ale przecież rotacje mistrzowskich ekip liczą znacznie więcej osób i wykraczają one poza startowe piątki. O niektórych zawodnikach mówi się mniej, o innych w ogóle. Zmieńmy to. Pomówmy o nich. Alex Caruso, który miał swój namacalny wkład w sukces „Jeziorowców” będzie bohaterem drugiego tekstu z cyklu „Mistrzowie drugiego planu.” W pierwszym [TUTAJ] na warsztat wzięliśmy P.J. Tuckera, który pomógł zdobyć mistrzostwo ekipie Milwaukee Bucks w roku 2021.

W pierwszych latach swojej kariery w NBA, Alex Caruso funkcjonował w powszechnej świadomości fanów dosłownie jako żywy mem. Wiadomo, łysiejący facet przed trzydziestką, grający w charakterystycznej, grubej opasce na głowie, to łatwy cel dla internautów. Wszystko, co robił dobrego na parkiecie, a już wtedy trochę tego było, skutecznie przykrywane zostawało niezaprzeczalnym faktem, że wygląda jak personifikacja kreskówkowej postaci niejakiego Elmera Fudda ze „Zwariowanych Melodii”, szczególnie w wersji z filmu Space Jam.
Był taki okres, że z której strony by nie włączyć koszykarskiego internetu, tam wyskakiwał Caruso. Raz jako Michael Jordan (!?) naszych czasów, innym razem w jakiejś zupełnie absurdalnej łamane przez abstrakcyjnej roli.
Internauci dostawali szału na jego punkcie. Głosowali na niego przy okazji wyboru składów do Meczów Gwiazd, podawali jego nazwisko w regularnych dyskusjach na temat najlepszych tego sportu. Mało tego. Pojawiły się nawet głosy, żeby zmienić logo NBA z postaci legendarnego Jerry’ego Westa na sylwetkę Caruso. Oczywiście wszystko w formie mało wyszukanego żartu.


Fani, prawdopodobnie nieświadomie, działali tylko na jego niekorzyść. Bo prawda o Alexie Caruso, od samego początku jego kariery w NBA, czyli od rozgrywek 2017-18 była taka, że to pełnowartościowy koszykarz, a nie klubowa maskotka. Caruso nie pojawił się w Lakers z jakiegoś
reality show. Ciężką pracą i determinacją wręcz wyszarpał sobie miejsce w w rotacji tego legendarnego klubu.
Jako niewybrany w drafcie 2016 roku zawodnik, by dostać się do NBA, musiał włożyć o wiele więcej pracy, niż młodzi koszykarze, którzy trafiają do ligi prosto z naboru, szczególnie z miejsce top 14. Związał się z 76ers na czas ligi letniej 2016 roku, ale kontraktu na sezon nie dostał. Dostał go we wrześniu tego samego roku od Thunder. Ale była to umowa niegwarantowana, która została rozwiązana po… zaledwie 24 dniach. Zacisnął zęby, schował swoją dumę i związał się z drużyną
Oklahoma City Blue z G League. Rok później był w składzie Lakers, podczas Summer League. Pod nieobecność kontuzjowanego, wybranego z drugim numerem draftu, Lonzo Balla, pokazał na tyle dużo dobrej koszykówki, że Lakers postanowili podpisać z nim umowę two-way. Tego typu kontrakty, to z jednej strony wielki sukces młodych graczy, ale z drugiej, żadna gwarancja pewnej przyszłości. Zawodnicy grający na mocy tego typu umów jednego dnia są w klubach NBA, następnego dnia może już ich tam nie być. Caruso rozegrał 37 meczów w swoim debiutanckim sezonie. Kolejny raz w dużej mierze korzystając z aż 30-meczowej absencji Balla. Notował średnio po 3.6 punktu, 1.8 zbiórki oraz 2 asysty na mecz.

Po udanej lidze letniej 2018 roku Lakers znów zaproponowali mu kontrakt, ale znów tylko w formacie two-way. W swoim drugim sezonie w NBA zagrał wprawdzie w mniejszej liczbie meczów, niż w debiutanckiej kampanii, ale za to zwiększyła się jego rola w rotacji Lakers. Podwoił liczbę oddawanych rzutów (z 3.1 na 6.9), niemal potroił liczbę zdobywanych punktów na mecz (z 3.6 na 9.2), zwiększył też liczbę zbiórek (2.7), asyst (3.1) i przechwytów (1). Pod konie sezonu regularnego zaliczył 32 punkty, 10 zbiórek, 5 asyst 2 przechwyty i 1 blok w starciu z lokalnym rywalem Clippers. Oprócz Caruso tylko jeden gracz Lakers mógł pochwalić się występem na poziomie 30+ punktów, 10+ zbiórek i 5+ asyst w tamtych rozgrywkach. Był nim LeBron James.
Przyszedł w końcu czas, żeby zebrać owoce ciężkiej pracy. W lipcu 2019 roku związał się z Lakers dwuletnią umową o wartości $5.5 mln. W skali NBA są to mało imponujące pieniądze, ale przecież w skali życia przeciętnego człowieka, taka suma może odmienić całkowicie życie.

 

Pandemiczny sezon 2019-20, najpierw przerwany na cztery miesiące, a potem dokończony w bańce na Florydzie, był wielkim powrotem Lakers na szczyt. LeBron James i Anthony Davis poprowadzili drużynę do mistrzowskiego tytułu. Pierwszego od dekady dla tej organizacji. Alex Caruso wystąpił we wszystkich sześciu finałowych starciach przeciwko Miami Heat. W meczu kończącym serię wystąpił nawet wyjściowym składzie, a według statystyk, Lakers z nim na parkiecie byli aż o 20 punktów lepsi od rywali z Florydy. Nikt w tym meczu nie miał tak wysokiego współczynnika +/-. Średnie Caruso z finałów sięgnęły 6.3 punktu, 2.5 zbiórki oraz 2.3 asysty. Na parkiecie spędzał po blisko 25 minut w każdym spotkaniu.

Latem 2021 roku, gdy wygasł jego dwuletni kontrakt, Caruso i jego agent siedli do stołu rozmów. Słuchali ofert nie tylko od Lakers, bo… właściwie oferty od Lakers, takiej konkretnej, podobno w ogóle nie było. Wybrali zatem propozycję Chicago Bulls – $37 mln płatne w cztery lata! Na odchodne, zanim jeszcze zdecydowali się podpisać ten kontrakt, dla pewności poszli z nim raz jeszcze do biura Lakers, by zapytać czy mogą liczyć na coś podobnego. Dostali odmowną odpowiedź.

Już w pierwszych tygodniach w Chicago, w rozgrywkach 2021-22 kibice, w szerszej skali, w końcu otworzyli oczy na to, że Caruso nie jest chodzącym memem, a pełnowartościowym, plusowym koszykarzem, który znalazłby sobie rolę i minuty praktycznie w każdej rotacji wszystkich 30 drużyn NBA. Broni na bardzo wysokim poziomie, dobrze podaje, przyzwoicie rzuca i czyta grę na elitarnym poziomie. Lakers, oglądając to wszystko z boku, pewnie żałują, że pozwolili mu odejść. W Bulls dostał dużo więcej swobody, dzięki czemu zaczął pokazywać swoją kreatywność. Zanim nie dopadła ich plaga kontuzji (Caruso złamał rękę), Bulls byli jedną z najlepszych ekip Wschodu. Na dobrej grze Byków było pełno odcisków palców Alexa Caruso.

Od ligi letniej w barwach 76ers, przez 24-dniowy kontrakt w Thunder, aż po mistrzowski tytuł w Lakers i $37-milionowy kontrakt w Bulls. Droga Alexa Carusa do miejsca, w którym teraz jest, była długa, kręta, wyboista, ale też była to bardzo inspirująca droga. A przecież ta podróż jest daleka od zakończenia.


* Tekst napisałem oryginalnie dla portalu Unibet.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.