No i udało się!
W piątek tydzień temu podczas porannego treningu pomyślałem sobie… Nie widziałem Michaela Jordana… Kobego Bryanta też nie. Gdybym nawet bardzo chciał go zobaczyć, to w najlepszej formie zobaczę go w muzeum Madame Tussauds. Nie chcąc dołączyć do klubu „żałuję , że nie…” wpadłem na pomysł wybrania się za ocean, żeby zobaczyć LeBrona Jamesa w najlepszej możliwej
oprawie – w pierwszym meczu finałowym przed własną publicznością. Zastanawiałem się może 3 minuty.
Zapewne każdy, kto był zainteresowany meczem już go zobaczył, więc o nim wiele pisać nie będę. Największym wyzwaniem w całej wyprawie okazał się zakup biletów. Bilety na mecze Cleveland
można kupić jedynie poprzez stronę flashseats.com. Aby jednak to uczynić trzeba być obywatelem, bądź rezydentem Stanów Zjednoczonych. Obostrzenie to nie ma miejsca w przypadku meczów w Oakland. Na nie można zakupić standardowe bilety do druku np. za pośrednictwem Ticketmastera.
Cały wic polega na tym, że biletów na mecze Cleveland fizycznie nie ma. Biletem staje się Twoja karta kredytowa, którą dokonywałeś płatności, a musi być ona zarejestrowana w USA.
Dzięki sugestii jednego pana z helpdesku udało się – nieco na lewo – ten problem obejść. Gdy wszedłem na halę, wciąż nie byłem pewien czy zobaczę mecz. Podszedłem do pana na bramce, ze
swoją Polską kartą kredytową i… udało się!
Na trybunach prawdziwe święto. W momencie w którym wszedłem na halę przeszły mnie ciarki i trzymały jeszcze dobre 10 minut. Robiłem mało zdjęć, bo to co tam się działo oddać może tylko i
wyłącznie film, a tych nakręciłem sporo.
Po pierwszej kwarcie naszło mnie pierwsze spostrzeżenie. Do tej pory jako kibic NBA nie dostrzegałem jak dobrym koszykarzem jest Stephen Curry. Wszyscy mówią tylko o jego trójkach i
co by było, gdyby tych trójek nie trafiał. Oglądając go w telewizji zwracasz uwagę na momenty w których ma piłkę, co z nią robi, bądź czego z nią nie robi. Na żywo widać dużo więcej. Widać to,
jak ciężko Curry pracuje na to, aby bez piłki stworzyć wolne pozycje kolegom. To, co zobaczyłem jest autentycznym fenomenem. Doszło do tego, że gdy Warriors przechodzili do ataku, przez pewien czas patrzyłem tylko na niego, niezależnie od tego gdzie się znajdywał. Pierwszy raz zobaczyłem, jak w każdej akcji można stworzyć po 2,3,4,5 wolnych pozycji swoim
kolegom, tylko i wyłącznie umiejętnie poruszając się po boisku. Magia.
Drugie spostrzeżenie – Potworna wręcz presja na Jamesie. Każdy wie, że ona jest, ale z pozycji telewizora nie widać, jak cała hala wstaje i milknie za każdym razem, gdy Lebron wchodzi w posiadanie. Jeżeli ktoś kiedyś powiedział, że LeBron „nie ma psychy” – to ja nie wiem kto ją ma.
W efekcie, większość meczu obejrzałem na stojąco. Pierwsza połowa upłynęła mi zdecydowanie zbyt szybko. Po przerwie jednak zmiana stron i wreszcie mogłem się cieszyć z biletów celowo wybranych tak, aby w drugiej połowie oglądać ofensywę w wykonaniu Cleveland.
Kilka rzędów przede mną oraz ogólnie wymieszani wśród kibiców Cavs, siedzieli kibice GSW. Dopingowali swoją drużynę po każdych punktach, buczeli, gdy miejscowi skutecznie kończyli kolejne akcje. Ciężko mi wyobrazić sobie podobną sytuację u nas w Polsce. Po cichu czekałem na tort pozostawiony przez maskotkę Cleveland na twarzy któregoś z kibiców drużyny przyjezdnej, ale
się nie doczekałem 😉
Mimo, że w końcówce Steph Curry przypomniał sobie o tym, że jest najlepszym rzucającym w lidze, Cavs ostatecznie wybronili ten mecz. Cieszę się zarówno z ich wygranej jak i dobrego
występu Jamesa. Dokładnie na to liczyłem i nie zawiodłem się.
Wychodzę na zewnątrz – wielka feta. 10x większa niż ta, po wygranych meczach naszej reprezentacji piłkarzy podczas Euro 2012 (mam pewną hipotezę dlaczego) i 5x większa niż ta, po
zdobyciu przez Polaków mistrzostwa świata w siatkówce.
Tłum idzie ewidentnie w jedną stronę. Pytam jednego z miejscowych – „Co tu się jeszcze będzie działo?” Odpowiada mi, że obok rozstawione jest studio ESPN i każdy chce być w telewizji 😉
Tłum idzie przed siebie, a ja z nim. Naprzeciw nas, tuż przed bramą restauracji zobaczyłem policjantów. Byłem przekonany, że szykuje się jakaś bitka, że coś tu nie gra. Ku mojemu zaskoczeniu policjanci zaczęli pomagać kobietom i otyłym ludziom (łącznie 90% obecnych) przy przechodzeniu na dziko przez ogrodzenie restauracji. Tego się nie spodziewałem 🙂 Zdjęć niestety nie mam.
Muzycy uliczni, śpiewali chwalebne pieśni pod adresem miejscowej drużyny. Nikt nie szczędził im grosza.
Podsumowując – wyjazd 10/10.
Na specjalne życzenie Karola (Dzięki Michael 🙂 !):
ALL IN!
Autorem relacji z wyprawy do Cleveland jest Michael Ejiofor – były zawodnik m.in. Startu Lublin.