Finały 2015: Warriors wyrównują serię

Golden State Warriors uniknęli zakopania się w dołku trzech porażek w czterech meczach. Steve Kerr dokonał kilku usprawnień, które pomogły im odnieść bardzo cenne zwycięstwo 103:82. Dubs odzyskują tym samym przewagę własnego parkietu. Seria przenosi się teraz do Oakland.
Po meczu nr 2, który Cavs wygrali w Oakland napisałem: "Stephowi nie wpadało w tym meczu a mimo to Warriors byli w grze do
ostatniego posiadania. Cavs nie mają takiego marginesu błędu. Każdy
zimny wieczór Jamesa będzie najprawdopodobniej oznaczać wysoką porażkę
Cavs."

Prawie tak dziś było. Prawie. Bo to nie do końca był zimny mecz LeBrona. To był mecz, w którym LeBron zwyczajnie grał na oparach. Ten mecz przypominał pojedynek bokserski z tym, że zamiast pięknych wymian, imponującej pracy nóg, błyskawicznych uników i kontr oglądaliśmy walenie na oślep w gardę i klincz. Walenie w gardę i klincz. Walenie w gardę i klincz. I wszystko to słaniając się na nogach. To był najbrzydszy mecz tej serii.
I tak, jak w meczu nr 3 bliski wynik nie oddawał tego, co działo się na parkiecie, tak i ten też tego nie oddaje. Warriors wprawdzie dość szybko i dość łatwo wypracowali sobie 10 punktów przewagi ale tę drugą dyszkę dorzucili w drugiej części ostatniej kwarty gdy Cavs najpierw doszli na kilka punktów a później już całkowicie opadli z sił.
Ten mecz przypominał wakacyjne grille, wakacyjne wyjścia na miasto. Wszystko zaczyna się ładnie i elegancko a potem tracisz siły i fason nawet nie wiesz kiedy. Sam jesteś zły na siebie, że zamiast iść do domu o 3 nad radem pałaszujesz kebab, robisz w bramie jeszcze jedno, to ostatnie już piwo i w końcu na ostatnich nogach dostajesz się do domu. Nie wejdziesz jeszcze w drugą fazę snu, jak twoją lekko zapuchniętą twarz smaga słońce. Czujesz, że zaraz umrzesz.
Tak właśnie wyglądali wczoraj Cavs. I może to nawet dobrze. Czasem i takie mecze muszą się odbyć, żeby uświadomić ludziom kilka kwestii. To,co do wczoraj robił LeBron James przeciwko Warriors trochę za bardzo było brane za pewnik. 40 punktów, 12 zbiórek, 8 asyt, do tego bloki i przechwyty i prawie zero odpoczynku. Phiii…
Za mało mówi się o tym ile go to kosztuje sił i zdrowia. Za mało mówi się o tym, że od razu po meczu biorą go na kilkugodzinne zaawansowane zabiegi odnowy praktycznie całego ciała. Tak samo dnia następnego w zasadzie do rozpoczęcia kolejnego meczu. Poza nieludzkim zmęczeniem dochodzą do tego drobne urazy. Ludzie, którzy co wieczór stawiają go na nogi, powinni co wieczór odbierać nagrodę Nobla w dziedzinie medycyny sportowej.
Wyjmując ze składu LeBrona ci biedni chłopcy zostaliby zjedzeni przez Warriors. Oni zdobywają 50 punktów na 100 posiadań a z nim ponad 105.
Żelaznego Matthew Dellavedovę też to dopadło. Zaraz po meczu nr 3 został zabrany do szpitala z bardzo mocnymi skurczami mięśni.
O skurczach rozmawialiśmy rok temu przy okazji meczu nr 1 Spurs-Heat.
Powiedzmy to jasno jeszcze raz – ze skurczami nie da się grać. To nie jest kwestia silnej woli, to nie jest sfera mentalna, to nie jest rozmowa o tym kto tego bardziej chce. Wszyscy, którzy twierdzą, że można to przezwyciężyć zwyczajnie się ośmieszają i dowodzą, że ze sportem mieli i mają do czynienia jedynie w wymiarze teoretycznym.

Steve Kerr dokonał kilku ważnych usprawnień na to starcie. Posadził na ławce Boguta i dał mu wąchać parkiet tylko przez 3 minuty. Jego miejsce w składzie zajął Andre Iguoadala. Draymond Green został przesunięty na pozycję środkowego.
Poza tym Dubs w końcu zdecydowali się podwajać LeBrona.
Cavs do tej pory żyli dając rzucać Dre – w tym meczu się to nie opłaciło. Iguoadala, swój pierwszy start w tym sezonie okrasił 22 punktami i 8 zbiórkami.

Na small ball Kerra Blatt, nieco z przymusu, odpowiedział big ballem. Słaniający się na nogach James współpracował często z Mozgovem. Ten zagrał swój prawdopodobnie najlepszy mecz w karierze (28/10).

LeBron nie miał pod sobą nóg. Pudłował spod samego kosza, nie miał przyspieszenia, był z linii 5/10 co w przypadku graczy, którzy nie nazywają się Dwight Howard lub DeAndre Jordan, świadczy o "miękkich nogach".
Mimo to 20 punktów, 12 zbiórek i 8 asyst padło jego łupem.

Warriors są słabi – oczywiście na standardy Finałów NBA. Sezon regularny jest już prehistorią. Nie wiem czego im brakuje ale w normalnych okolicznościach ta seria powinna była wczoraj się skończyć lub skończyć się najpóźniej w niedzielę. Dubs, ci groźni Dubs powinni niszczyć tych biednych chłopaków z przystanku autobusowego. Jeden LeBron i garstka średniej klasy pomagierów gra jak równy z równym z najlepszą ekipą NBA. To nie świadczy o niej najlepiej – o tej ekipie nie o całej NBA. Mam nadzieję…
Warriors potrzebowali wyczerpanego, odwodnionego, słaniającego się na nogach LeBrona oraz zajechanego jak koń po westernie Dellavedovę by wygrać ten mecz. To, że w ogóle przy okazji Finałów mówimy o takim gościu jak Delly, rzuca trochę cień na ekipę z Bay Area.

Drugi raz w życiu kibicuję LeBronowi w Finałach.

Przed nami dwa dni przerwy. Przyda się naszym piekącym oczom. Przyda się też wyeksploatowanym mięśniom grających.

http://img.bleacherreport.net/img/images/photos/003/434/569/hi-res-3983f660c256ddd35ce1bac793fd0507_crop_north.jpg?w=630&h=420&q=75

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.