Finały 2015: Warriors o krok od tytułu

Golden State Warriors wygrali z Cleveland Cavaliers 104:91 w piątym meczu Finałów. Podopieczni Steve’a Kerra prowadzą w serii 3:2. Szósty mecz zostanie rozegrany w Ohio.

Powtarzam się ale muszę napisać to jeszcze raz – podobają mi się te Finały. Rok temu byłem więcej niż pewny, że wygrają Spurs. Kwestią było tylko w ilu meczach się to rozstrzygnie.
Tutaj niby faworyt od początku był jeden ale obecność LeBrona Jamesa po drugiej stronie nie pozwalała tak spokojnie przyjmować wszystko za pewne. Z podekscytowaniem i emocjami czekam na każdy kolejny mecz i żaden mnie jeszcze nie zawiódł. Zanim Steve Kerr znalazł (?) formułę na idealne ustawienie, Cavs byli historią pierwszych trzech meczów. Dwa wygrali a trzeci czyli pierwszy naprawdę mogli przechylić w końcówce na swoją korzyść.

Stojąc godzinę temu pod prysznicem zastanawiałem się co napisać o meczu nr 5.
Dotarło do mnie, że nie tylko to ostatnie starcie ale najprawdopodobniej także całą tę serię można podsumować bardzo prosto bez wchodzenia w szczegóły match-upów, small ballu, bez zagłębiania się w inne tematy- Cavs po prostu nie mają ludzi by dotrzymać Warriors kroku przez 48 minut. To jest takie proste a zarazem najważniejsze w tej serii. Kolejny raz wynik nie oddaje tego, co działo się na parkiecie. Cavs byli  w grze ale gdy na zegarze wyświetla się czterdziesta któraś minuta, Kerr cały czas rotuje swoim składem a Blatt swój może jedynie tasować w mocno ograniczonym zakresie.
To niegrzeczne z mojej strony, że nazywałem zawodników Cavs gośćmi z przystanku autobusowego. To są solidni koszykarze, z których każdy miał lub mieć będzie swoje momenty w NBA. Na ten moment jednak są to tylko zawodnicy, którzy w normalnych okolicznościach byliby tylko zmiennikami.
Być może nie trzeba by było nawet drugiego LeBrona by wygrać z Warriors. Może starczyłoby im pół a może nawet 1/3 LeBrona. Może czasowstrzymywacz zrobiłby robotę. Gdybyśmy grali fibowskie 40 minut, Cavs prowadziliby w tej serii.
James dziś znów był wielki, tak wielki jak minuty, które musi grać co wieczór. 40 punktów, 14 zbiórek, 11 asyst i jeden przechwyt. Tylko 3 minuty odpoczynku.
W końcu wielki mecz zagrał Steph Curry (37) ale jeśli o mnie chodzi, to nie jest on w moich oczach MVP tej serii. Gdybym miał przyznać nagrodę zgodnie z tradycją czyli komuś z drużyny mistrzowskiej, to dałbym ją Iguodali. Gdybym miał całkowicie wolną rękę to wybrałbym rzecz jasna LeBrona. W historii tylko raz miała miejsce sytuacja, że MVP Finałów wybrano wśród zawodników pokonanej drużyny (Jerry West, Lakers, 1969). W tym roku powinno być podobnie…
…ale moment. Czy ja przypadkiem nie podsumowuję tego Finału?
Może trochę. Cavs mają szósty mecz u siebie. Gdyby wygrali to presja jest po stronie Warriors w meczu nr 7. Warriors muszą, Cavs – w takiej a nie innej sytuacji – tylko mogą.
LeBron może przejmować mecze oraz serie ale także musi odpoczywać. Jakże inaczej mogłoby to wyglądać, gdyby Irving i/lub Love i koledzy trzymali w grze drużynę a LBJ przejmował sprawy w swoje ręce w końcówkach. Niestety Cavs nie mają takiego komfortu i żeby nie dostawać srogiego lania, żeby być w co wieczór grze, James po prostu musi być na parkiecie.
Mecz nr 6 już we wtorkową noc. Oby zawodnicy dobrze wypoczęli, dobrze nawodnili swoje ciała, zregenerowali mięśnie.
Mamy przed sobą maksymalnie dwie noce z NBA. Cieszmy się tym.       
 
http://www.gannett-cdn.com/-mm-/d5084de82cfc99bb99e0f58b4dadd7b293ff118d/c=205-0-1729-2032&r=363&c=0-0-360-480/local/-/media/2015/06/12/USATODAY/USATODAY/635697363086212642-USP-NBA-PLAYOFFS-CLEVELAND-CAVALIERS-AT-GOLDEN-ST-73544937.jpg

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.