O sytuacji Johna Walla i Bena Simmonsa słów kilka

John Wall próbuje wydostać się z Houston Rockets, a Ben Simmons usiłuje opuścić Filadelfię. Oba kluby są na różnych etapach funkcjonowania, obaj zawodnicy są w różnych miejscach swoich karier. Biorę pod lupę obie sytuacje.

John Wall. Zacznę od niego, bo tu sytuacja jest dość prosta i czytelna, ale nadal ciekawa. Houston Rockets będą w tym sezonie mocno tankować, a przy okazji będą chcieli rozwijać swoją młodzież. 31-letni Wall w żadnej z tych rzeczy im nie pomoże. Jakiś czas temu, z obozu Rockets napłynęły do nas informację, że strony (klub i Wall) doszły do porozumienia co tego, jak obie widzą swoją przyszłość. Wyszło im, że ich związek nie ma zbyt wielkiego sensu. Wall chciałby jeszcze trochę pograć w koszykówkę o coś, a z kolei w interesie Rockets nie jest zabieranie piłki i minut gry Jalenowi Greenowi, ich „dwójce” tegorocznego draftu. Nie jest też w ich interesie „pompowanie” statystyk Wall tylko po to, żeby windować jego wartość, a następnie sprzedać go do innego klubu w trakcie sezonu. To znaczy, teoretycznie to mogłoby mieć sens, ale z jego kontraktem jest to mało realne. I tutaj właśnie wszystko zaczyna się i kończy. Kontrakt.

Były rozgrywający Wizards zarobi w tym sezonie $44.3 mln, a w kolejnym ma opcję o wartości $47.3 mln. W obu przypadkach będzie drugim (!) najlepiej opłacanym graczem w NBA (tylko za Stephem Currym). Gdyby ta umowa była dużo niższa, to z pewnością znalazłoby się co najmniej kilka ekip zainteresowanych usługami Walla. A tak, każdy potencjalny ruch z jego udziałem mija się z celem. Drużyny tankujące nie potrzebują nikomu płacić ponad $91 mln w dwa lata. Bycie słabym można osiągnąć tańszym kosztem. Dobre drużyny musiałyby oddać w ludziach mniej więcej taką samą wartość kontraktową, a to stawiałoby pod znakiem zapytania sportowy sens sięgania po Walla. Na przykład tacy Clippers bardzo chętnie wzmocniliby się na pozycji rozgrywającego. Jestem w stanie uwierzyć w scenariusz, w którym Wall pojawia się w tej rotacji i dodaje jej trochę wartości na sezon regularny. Rzecz w tym, że aby pozyskać Walla, Clippers musieliby wysłać do Houston pakiet graczy z kontraktami, które równoważyłyby jego $44.3mln za ten sezon. Taki pakiet mógłby wyglądać na przykład tak: Eric Bledsoe ($18.1 mln), Marcus Morris ($15.6 mln) i Luke Kennard ($12.7 mln). Przy potencjalnej wymianie można by dodatkowo kombinować z umowami Ibaki ($9.7 mln), Zubaca ($7.5 mln), Jackson ($10.3 mln, przy czym on mógłby wziąć udział w wymianie dopiero po 14 stycznia 2022 roku). Jaki by to nie był pakiet, Clippers, by pozyskać Walla, wypruwaliby się z rotacyjnych zawodników, co pozbawiałoby sportowego sensu chęć przeprowadzenia tego typu transakcji. Rzecz jasna sprawy miałyby się identycznie w przypadku każdej innej drużyny, która chce wygrywać i nadal widzi w Wallu sportową wartość. Ściągasz do siebie jego $44.3 mln za ten sezon, oddać musisz (mniej więcej) tyle samo w zamian.

No, to może wykupienie kontraktu? Wall na mocy minimalnej umowy zmieniałby optykę postrzegania jego wartości i dopasowania do potencjalnej drużyny. Jasne, ale chyba nie powinniśmy stawiać się w roli tych, którzy będą sugerować Wallowi co ma zrobić ze swoimi pieniędzmi, chyba nie powinniśmy oceniać, jaki scenariusz byłby tutaj „dobry”, a jaki „zły”, i że ten „zły” to taki, w którym Wallowi zależy na pieniądzach, nie na wygrywaniu.

John Wall został wybrany do trzeciej piątki All-NBA za sezon 2016-17, czym otworzył sobie drzwi do podpisania supermax kontraktu. Teraz patrzymy na tę umowę jak na wielki ciężar z perspektywy klubu (bo tak jest), ale wtedy te pieniądze mu się należały. Nie wiem jaka jest cena dania sobie najlepszej szansy na zdobycie tytułu, ale wiem, że obok ponad $90 mln żaden zawodowy sportowiec nie przeszedłby obojętnie. John Wall nie miałby absolutnie żadnych szans podpisać umowy za połowę tej sumy, gdyby teraz wszedł na wolny rynek.

Rockets szukając uwolnienia się z kontraktu Walla, do każdej potencjalnej wymiany, musieliby dokładać wybory w drafcie, no ale przecież, po odejściu Jamesa Hardena, sami są w trakcie ich zbierania. Klub z Teksasu mógłby poszukać ewentualnie możliwości wymiany jednego dużego problemu na 2-3 mniejsze, czyli do średniej ekipy, z aspiracjami na powiedzmy play-in, wysłać Walla i jego umowę, a w zamian dostać dwie lub trzy inne, które potem można by „rozbijać” w pojedynczych ruchach. Ale tutaj też pytanie pozostaje niezmienne – po co komu 31-letni rozgrywający za swoim fizycznym prime, który kosztować będzie ponad $90 mln w ciągu dwóch lat?
Nie spodziewam się, żeby coś w tej sprawie zmieniło się w najbliższej przyszłości. Jeśli Wall będzie gotowy usiąść do rozmów w sprawie wykupienia kontraktu, wtedy zaczynamy całkiem inną rozmowę, wtedy otwierają się możliwości. Ale nadal…mówimy o ponad dziewięćdziesięciu milionach dolarów amerykańskich! Nie wiem, jak bardzo John Wall chce odejść z Rockets i jak bardzo chce zagrać dla wygrywającej ekipy, ale wiem, że umie liczyć, że zdaje sobie sprawę z tego, że za rogiem nikt nie czeka z porównywalnymi pieniędzmi.
Jestem w stanie wyobrazić sobie scenariusz, w którym Wall opuszcza cały obecny sezon, a wraca do rozmów dopiero przyszłego lata, gdy podejmie swoją opcję. Daje bardzo mały procent szans na to, że dojdzie do jakiegoś ruchu w okolicach trade deadline tego sezonu.

A tak w ogóle to w czym problem? A no w tym, że Wall po operacjach obu kolan, po zerwaniu ścięgna Achillesa, po operacji pięty, nie jest i zapewne już nie będzie fizycznie tym, kim był gdy wybierano go do All-NBA. Pozbawiony swoich naturalnych przewag, stał się po prostu jednym z wielu w lidze przebogatej na tej pozycji. I to się już nie zmieni. O ile nadal istnieje świat, w którym Wall gra plusowe minuty w play-offowej rotacji, w ograniczonej roli, o tyle hamulcem do jakiekolwiek ruchu jest tutaj jego gigantyczny kontrakt.

Ben Simmons. Tu sprawy się komplikują. I to bardzo. Na wielu poziomach. Postaram się je wypunktować.

1. Simmons dopiero co rozpoczął wypełnianie swojego (maksymalnego) kontraktu. Jest to pięcioletnia umowa o wartości $170 mln, z której zszedł tylko jeden rok. Z tego (i nie tylko) względu liga mocno przygląda się całej sytuacji. Adam Silver nie chciałby, żeby historia odchodzenia Simmonsa z Filadelfii stała się nowym trendem w NBA – weź pieniądze, a potem żądaj wymiany. Inaczej podchodzi się do handlowania gwiazdą, gdy ta ma do końca kontraktu rok, lub rok + opcja. W tym przypadku, do końca umowy zostały aż cztery bite lata!

2. 76ers chcą w zamian gwiazd, a nawet jeśli nie gwiazd, to ludzi którzy z miejsca potrafiliby zapełnić lukę po Simmonsie i wespół z Embiidem iść na wojnę o mistrzowski tytuł. 27-letni Kameruńczyk nie ma czasu na przebudowy i eksperymenty. To oczywiście nie ułatwia szukania odpowiedniej wymiany. Jest wiele drużyn, które pytały o cenę za Simmonsa, ale tylko kilka z nich mogłoby dać Darylowi Moreyowi to, czego pragnie.

3. Agencja Klutch. Rich Paul, agent Simmonsa, operuje właśnie w taki sposób, jeśli chodzi o zarządzanie interesami swoich graczy. W brzydki (ale skuteczny) sposób wyciągał Anthony’ego Davisa z Nowego Orleanu. Tu idzie z tą brzydotą o krok dalej. Tuż po zakończeniu nieudanych dla 76ers i Simmonsa ostatnich play-offach, Paul przyleciał specjalnie do Filadelfii, żeby usiąść z Simmonsem, i jak przypuszczam, nakreślić plan na przyszłość. Nie jestem fanem ani polityki działania Paula, ani samej agencji Klutch. Uważam, że są silni siłą postaci LeBrona Jamesa, a nie faktyczną siłą swojej działalności. Paul pręży mięśnie, bo wie, że stoją za nim szerokie plecy LeBrona. A są już przecież udokumentowane przypadki niekompetencji i źle dobranej strategii podczas szukania klubów graczom mniejszego kalibru. Ale to osobny temat. Normalny agent z normalnej agencji, zaleciłby Simmonsowi pojechać na Igrzyska Olimpijskie, by tam windować swoją wartość, co pomogłoby sprawniej zabierać się z Filadelfii. Ale Paul i Klutch nie działają w taki sposób. Ich taktyką są m.in. stworzenie sytuacji chaosu i presji na klub. I to właśnie się dzieje.

4. Wszyscy mają krew na rękach. Daryl Morey był o włos od wyciągnięcia z Houston Jamesa Hardena. Negocjacje rozbiły się podobno o to, że Rockets bardzo chcieli w pakiecie Tyrese’a Maxeya, a 76ers bardzo nie chcieli go oddać. Podejrzewam, że w każdej innej konfiguracji, jeśli chodzi o negocjujące strony, ta wymiana ostatecznie doszłaby do skutku. A tu Morey, były pracownik Rockets, który wyszedł z organizacji trochę jak z tonącego okrętu wiedząc, że Harden był już jedną nogą poza klubem, negocjował ze swoim byłym współpracownikiem, za którego plecami stał właściciel Rockets. Tilman Fertitta może i miałby interes w tym, żeby za gwiazdę dostać drugą gwiazdę, o siedem lat młodszą, pod długim kontraktem, ale ambicjonalnie ciężko byłoby mu patrzeć, jak Harden i Morey (być może) zdobywają tytuł w innej organizacji, ledwie rok po opuszczeniu Teksasu.
Wielki błąd popełnił też Doc Rivers. Zapytany, na gorąco, po zakończeniu serii z Hawks, czy jego zdaniem z Benem Simmonsem, jako podstawową jedynką, da się zdobyć tytuł, odpowiedział „nie wiem.” Na tak postawione pytanie, w takich okolicznościach, jedyną prawidłową odpowiedzią było powiedzieć „tak”. Rivers, pewnie nieświadomie, „zrobił robotę” Moreyowi, który zawsze stawał na głowie w wyszukiwaniu statystyk świadczących o tym, że istnienie duetu Simmons-Embiid ma sens.
Błąd popełnił i nadal popełnia też sam Simmons, który pod wpływem agencji Klutch „okopał się” w swoich zasiekach i zawziął na jakiekolwiek możliwości współpracy z 76ers. Plotka głosi, że ostatnio zrezygnował z możliwości spotkania się w L.A. ze swoimi kolegami z drużyny, którzy postanowili na własną rękę ratować sytuację.

5. Procedury. Simmons, ustami swojego agenta, twierdzi że jest gotowy przesiedzieć cały obóz treningowy, a nawet dużą część, jeśli nie całość, rozgrywek. I ma w świadomości, że może go to sporo kosztować – dosłownie. Zawodnicy NBA, w skali ogólnej, otrzymują swoją roczną gażę w postaci dwutygodniówek. Jest też jednak grupa graczy, w większości gwiazd, która ma w kontraktach zapisane różne formy wypłat. Simmons otrzymał już 25% z należnych mu pieniędzy za ten sezon. Kolejne 25% otrzyma „na dniach.” To dużo, ale nadal do zarobienia mieć będzie ponad $16 mln. Czy faktycznie wie, na co się (ewentualnie) pisze?
Co więcej, 76ers nie tylko będą mogli karać go za każdy opuszczony trening czy mecz w przyszłości. Mogą też uruchomić rzadką w NBA procedurę nakazania zwrotu pieniędzy, które ten już dostał z tytuły wypłat za sezon 2021-22. Bo czym innym jest nieobecność spowodowana kontuzją czy zdarzeniem losowym, a czym innym jest świadome zaniechanie, jakby nie było, przyjścia do pracy, za którą dostało się pieniądze. Tutaj w grę wejść musiałyby najcięższe działa z prawnikami i związkiem zawodników na czele. To ostateczność, ale żadnego scenariusza wykluczać nie można.

I co teraz? A to pytanie nie do mnie. Ja bacznie będę obserwował całą sytuację i trzymać będę kciuki za to, żeby Sixers i Morey nie ugięli się dyktatowi agencji Klutch, która „zbałamuciła” Simmonsa. Ciężko jest mi wyobrazić sobie, żeby 25-letni koszykarz, jeszcze przed swoim prime, sterroryzował organizację z doświadczonym menadżerem, z doświadczonym trenerem, która celuje w mistrzowski tytuł, i przesiedział dobrowolnie cały sezon. Nie sądzę, żeby do tego doszło. Tak bardzo chcąc pokazać żal (?), frustrację (?) w stronę Sixers, Simmons, w takim scenariuszu zaszkodziłby tylko sobie. Zamiast grać, traciłby tylko czas na wojnę, która wcale wojną być nie musiała (i nadal nie musi). Trzymam kciuki, żeby Adam Silver nie dał tej sytuacji stać się niebezpiecznym dla małych i średnich rynków precedensem, w którym zawodnicy o dużych nazwiskach, reprezentowani przez drapieżnych agentów, znaleźliby sobie sposób na trzymanie w szachu macierzystych organizacji i forsowanie swoich ucieczek. Daryl Morey może powiedzieć „sprawdzam” i faktycznie sprawdzić, czy i jak długo Simmons będzie chciał siedzieć poza drużyną, poza meczami, bez wypłat. Dla niego to też jest wyjątkowo trudna sytuacja. Idealna dla 76ers byłaby wymiana w formacie gwiazda za gwiazdę. Przy czym te, które Sixers interesują – m.in. Damian Lillard i Bradley Beal, na ten moment, czują się dobrze w swoich klubach. Gdyby jednak któraś z tych ekip zaczęła sezon z falstartem i po, dajmy na to, 10 meczach sezonu, miała bilans 2:8, wtedy więcej, niż pewne będzie to, że Morey i Sixers spróbują kolejny raz podjąć rozmowy.


* Tekst napisałem oryginalnie dla portalu Unibet.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.