Osiemnaście lat temu w Oakland

Osiemnaście lat temu, Vince Carter przyjechał do Oakland nie tylko po to, żeby wygrać konkurs wsadów. On pojawił się tam tworzyć historię. 

Po dwóch latach przerwy, liga postanowiła przywrócić do życia konkurs wsadów. Dziwne rozumowanie, stojące za jego zdjęciem, to temat na osobną dyskusję. Vince Carter był w swoim drugim roku w NBA. Świat zdążył już dostać próbkę jego wyjątkowego atletyzmu, ale jego postać cały czas owiana była jakąś tajemnicą. Vince stał się zjawiskiem. Intrygował. Mówiło się o nim, o jego wsadach, o jego dynamicie w nogach. A pamiętać trzeba, że był to rok 2000. Nie mieliśmy społecznościowych platform, nie mieliśmy League Passa, nasz internet był wolny, jak Raymond Felton w kontrze. Może nawet jeszcze wolniejszy. NBA nie pomagała nam w oglądaniu Cartera. Amerykańskie stacje nie pokazywały w telewizji meczów Toronto Raptors. No bo wiesz, Kanada, to jest hokej, łoś, syrop klonowy i zima. A nie koszykówka.

A my jakoś, już nie pamiętam jak, chyba głównie od Niemca, dostawaliśmy gdzieś w krzakach, gdzieś za rogiem, ten wysoko pożądany, mało dostępny towar. Pamiętam, siedzieliśmy w szkolnej bibliotece. „Vince coś ostatnio bez formy.” – rzucił Sylwek. „No, szczególnie ten ostatni wsad mu nie wyszedł.” – odparł Rafał z zauważalnym sarkazmem w głosie. Sylwek i Rafał chodzili do B. Ja i moi kumple do C. Graliśmy razem w kosza, rozmawialiśmy o NBA, rywalizowaliśmy o miano najlepszej klasy w kosza w naszym liceum.   

Vince był wtedy kimś naprawdę wyjątkowym. Kimś, kogo, jeśli chodzi o wsady i poziom emocji, ta liga nie miała od czasów Michaela Jordana. Prawdopodobnie. Zachwycaliśmy się młodym Shaq’iem, młodym Penny’m, młodym Kiddem, młodym Hillem, oczywiście też młodym Bryantem. Ale z Carterm było inaczej. Kobe powoli wszedł w tę ligę. Kidd też. Shaq był wielki i robił niesamowite wrażenie, ale ciężko było się utożsamiać z takim ciałem i takim stylem gry. Ruchy Penny’ego i Hilla, mogłeś próbować naśladować. Albo mogło Ci się wydawać, że próbujesz je naśladować. Z Carterem było inaczej. Baliśmy się próbować go naśladować bo…o czym my to w ogóle mówimy? Prawie nikt z nas nie robił wsadów. Garstka sięgała do obręczy. Nawet na niskie kosze, to nie wyglądało dobrze. 

Carter robił w meczach takie rzeczy, których nikt wcześniej nie robił. Robił takie rzeczy, które mało komu wychodzą w pustej hali treningowej, lub w ogóle nie wychodzą. Dlatego jego przyjazdowi do Oakland na Weekend Gwiazd towarzyszyła łuna tajemniczości i podziwu. Nie tylko ze strony kibiców. Cały koszykarski świat czuł to samo. Ludziom parowały głowy od pytań co zrobi Vince, co przygotował na ten sobotni wieczór. Bo przecież poprzeczkę zawiesił sam sobie dużo wyżej, niż na trzy pięć.

Tamten konkurs oglądany po latach, był jak wino. Jeszcze lepszy. Bez 4K, ba nawet bez HD, bronił się swoją…czystością? Dopiero ostatnio konkursy wsadów zaczęły nawiązywać do tamtej czystości. Przez ładnych kilka lat formuła konkursu wsadów była błazenadą żywcem ściągniętą z amerykańskich teleturniejów. Uczestnicy zabierali nas w jakąś dziwną podróż, podczas której wsad, przed jego wykonaniem, trzeba było nam wcześniej opowiedzieć, wyjaśnić genezę pomysłu. Było przebieranie się w budce telefonicznej, peleryna. Rozumiesz? Superman. Były koszulki hołdy dla poprzednich gwiazd wieńczone bardzo przeciętnymi smeczami. Były konkursy smsowe w tle. Przez lata brakowało nam tamtego prawidła z roku 2000 i tych paru starszych. Brakowało nam normalnych, zdrowych dunków zakończonych kropką. Dunków, których nie potrzeba wyjaśniać i wprowadzać do tematu. Dunków, które wyjaśniałaby piłka, obręcz i walka z grawitacją.

Dlatego przez dobrą dekadę wracaliśmy do tamtego prawidła od Cartera. Jasne, przez lata przewinęło się wielu świetnych atletów, z pamiętnymi wsadami, które zapisały się w historii konkursu, ale pojedyncze zawody, podczas jednego wieczoru, w zamkniętej kompozycji, dostaliśmy dopiero w 2016 roku w Toronto. Miałem niesamowitą przyjemność oglądać te wydarzenia z pozycji parkietu hali Air Canada Centre. Historia, w pewnym sensie zatoczyła koła, bo przecież to postać Cartera zaczęła wprowadzać Toronto na koszykarską mapę NBA. Mało się o tym mówi, ale prawda jest taka, że gdyby nie Vince Carter, to wówczas niekoszykarskie miasto, podzieliłoby los Vancouver i straciło drużynę NBA. To on przez lata sprzedawał im bilety, zaszczepiał w młodych Kanadyjczykach miłość do koszykówki i przebojem wdarł się do amerykańskich domów. Andrew Wiggins, Tristan Thompson i cały kanadyjski zaciąg w NBA, to pokłosie Vinsanity.   

Ale wróćmy do roku 2000, do Oakland. Po pierwszym wsadzie mogło wydawać się, że Vince zawiesił sobie poprzeczkę za wysoko, bo skoro już na samym początku zrobił coś tak wyjątkowego, to co mógł przygotować na później? Później nikt już nie zadawał żadnych pytań. Później sami uczestnicy tego konkursu zamienili się w kibiców z najlepszymi miejscami do obserwacji. Kiedy jasnym stało się, kto ten konkurs wygra, choć w zasadzie już po pierwszej próbie Cartera można było gasić światło, liczenie punktów innym uczestnikom stało się czynnością bezcelową. Liczyły się tylko kolejne wsady Cartera. Tam tworzyła się historia na oczach największych gwiazd NBA. Shaq, Kobe, K.G. byli podekscytowani jak małe dzieci w sklepie ze słodyczami. A na parkiecie królował on. Vince miał to coś w swoich oczach, w swoim zachowaniu, w każdym ruchu no i w swoich wsadach. Coś jak Usain Bolt kiedy szykował się do swoich wielkich biegów. Vince znał swoją wartość. Zdawał sobie sprawę, że tworzy historię, że zaczarował największe gwiazdy ligi. Tego wieczoru Garnett był bezbronny jak niemowlę. 
Vince brał piłkę i „bang!”. „It’s over!” Internet, gdyby istniał w takiej formie jak dziś, musiałby eksplodować. Po tym wieczorze w Oakland ktoś musiałby zrestartować sieć.  
Musimy przypomnieć i podkreślić dwie rzeczy. Po pierwsze Vince większość swoich wsadów wykonał w pierwszej próbie. Żaden z dunków nie wymagał od niego więcej, niż dwóch prób. Po drugie, trzeba pamiętać, że był to konkurs, który stał na niesamowicie wysokim poziomie. Tracy McGradySteve Francis, Jerry Stachouse też dali popis dunkowania. Coś co lata wcześniej, a już na pewno lata później, mogłoby zapewnić im wygraną, tego wieczoru, w porównaniu z tym, co pokazał pan Carter, było jedynie tłem wydarzeń.

http://3.bp.blogspot.com/-6dQ0-Jolpmw/URRPbFoOo6I/AAAAAAAAB9o/7zRIWATQ2a4/s640/172.jpg

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.