Żegnaj Prawdo…

Dziś o 21.30 Boston Celtics zagrają u siebie z Cleveland Cavaliers. Przy okazji tego starcia odbędzie się ceremonia zawieszenia koszulki z numerem #34, pod dachem TD Garden, w której przez piętnaście lat występował Paul Pierce.

https://karolsliwa.com/wp-content/uploads/2019/03/pp.jpg

Siedzieliśmy z kumplem u mnie na chacie. To była późna jesień 2003 roku, może 2004, nie pamiętam i nie jest to aż tak istotne dla tej historii. Godzina też była późna. Oglądaliśmy mecz Celtics-Spurs i jedliśmy orzechowe wafle w mlecznej czekoladzie. Liga NBA oficjalnie, po paru sezonach niebytu, wróciła pod polskie dachy. Znakiem czasu było to, że już nie w darmowej, szeroko dostępnej TVP, już nie z Włodzimierzem Szaranowiczem, a w płatnym C+ z Wojciechem Michałowiczem. Ta kilkuletnia wyrwa pochłonęła wielu moich kolegów. Twoich pewnie też. Tylko nieliczni wrócili do NBA, tylko nielicznym chciało się przez ten nieludzki okres banicji żyć w podziemiu.

W podziemiu nie było łatwo. Raczkujące streamy w erze nie za szybkiego internetu, w większości z chińskim komentarzem, w większości w kalkulatorowej rozdzielczości. To nie był zbyt atrakcyjny produkt dla tak zwanego szerokiego grona odbiorców. Zdarzało mi się też wstawać w nocy i śledzić tekstowe play-by-play, co dziś, z perspektywy czasu, wydaje mi się szaleństwem. Ale to całe życie z NBA w podziemiu, było zarezerwowane tylko dla szaleńców. Nie wspominam nawet kanału DSF, bo gdy był, był luksusem, ale z tego co pamiętam w ostatniej fazie nawet i na solidnego Niemca nie można było liczyć. Z C+ w domu wróciliśmy na salony. Nie każdy go miał, dlatego w moim domu dość często odbywały się posiedzenia z NBA. Pamiętam, że na tę pierwszą noc otwarcia rozgrywek 2003-2004 przyszło do mnie dwóch najlepszych kumpli (nadal nimi są). Moja mama pościeliła nam w dużym pokoju a my, poważni studenci, na tę noc wylądowaliśmy pod jedną kołdrą. To były magiczne czasy, magiczne chwile. Rzecz jasna nie ze względu na spanie pod jedną kołdrą.   

Wracając do tamtego wieczoru z Celtics i Spurs. Nie lubiliśmy wtedy Ostróg. W owych czasach Spurs byli drużyną dla tych staruchów, którzy mieli po 28+ lat, którzy pamiętali koszykówkę, której my nie pamiętaliśmy. Gdzieś tam podświadomie czuliśmy, że jest jakiś ważny powód, dla którego cenią te wszystkie chore schematy Popovicha, że najprawdopodobniej my nie do końca je rozumiemy, ale oczywiście nigdy głośno tego nie powiedzieliśmy. Oficjalnie oni byli dziadkami a my byliśmy cool.

No i ci nudni Spurs przyjechali do Bostonu. Młodzi Duncan, Parker i Ginobili. A z nimi, jak to w Spurs, jakieś Nesterovicze, Boweny, Marksy i tego typu kreacje.

Celtics byli wtedy ligowym przeciętniakiem. Grali tam tacy goście jak Walter McCarty (obecnie w trenerskim staffie Bostonu), Jiri Welsch, Eric Williams i również ten słynny w Polsce Jumaine Jones. Słynny, bo rokrocznie Magazyn Magic Basketball usiłował wmówić nam, że Jones jest Gruzinem, błędnie tłumacząc fakt, że ten studiował na uniwersytecie w stanie Georgia.

Wśród nich też on, młody Paul Pierce.

Spurs, oczywiście bez większych kłopotów roznieśli wtedy Celtów w ich własnej hali. Tak, jak podopieczni Popa nie mieli problemów z wypracowaniem dużej przewagi, tak Pierce nie miał problemów z rozmontowywaniem ich żelaznej obrony. Co rzut, to kosz. Co minięcie, to obrońca za nim. Jedliśmy te orzechowe wafle w mlecznej czekoladzie i dziwiliśmy się czemu ci durnie nie podają mu piłki w każdej akcji, czemu jakieś wynalazki oddają bezsensowne rzuty, podczas gdy młody, głodny gry talent, stoi i patrzy. 

Grę Pierce’a polubiłem od samego początku, od jego przyjścia do NBA w tym skróconym o lockout sezonie 1999. Bezbłędny technicznie, wręcz majestatyczny w swoich ruchach. Może nie najszybszy, ale zawsze tam, gdzie chciał być, by zrobić to, co musiał zrobić. To była czysta przyjemność patrzeć, jak tańczył z piłką, która zdawała się być przedłużeniem jego dłoni. Świetny, charakterystyczny rzut po zatrzymaniu, którym wygrał wiele meczów. Niemożliwy do krycia. Byłeś za blisko – mijał. Dałeś mu centymetr za dużo – karcił rzutem. Dla mnie poezja. Choć pamiętam, że moi koledzy, fani Lakers, żartowali z jego spowolnionego tempa i sporego tyłka. W ich ustach to jednak był komplement bo pamiętaj – nikt nie żartuje, nikt nie rozmawia o słabych, nieistotnych graczach. Bali się. W 2008 mieli powody, w 2010 mieli swój słodki rewanż, a ja nadal uważam, że Celtics w tamtym składzie byli o zdrowe kolano Garnetta i/lub zdrowie kolano Perkinsa od dwóch, a już na pewno jednego dodatkowego tytułu. Ty możesz utrzymywać, że to Lakers byli o jednego Bynuma od swoich tytułów, ale proszę Cię, to jest tekst o Prawdzie Pierce’ie. OK?

Pierce zostawił wszystko na parkiecie. Po 19 latach gry, w jego baku nie było już ani kropli. To było tak widoczne w tamtym sezonie. Te spracowane nogi już tak bardzo go nie niosły. Dał radę wystąpić tylko w 25 meczach. Może mógł w ogóle go nie grać, może mógł skończyć rok czy dwa lata wcześniej. Nie wiem. Ja tam nie należę do tych, którzy dają sobie prawo do wysyłania ludzi na emerytury i mamrotania o legacy. Nikt mu nie odbierze wielkich 14-15 lat w NBA. Nikt mu nie odbierze 2008 i wielu innych kamieni milowych.

Kiedy w kwietniu ubiegłego roku, w pewien niedzielny wieczór, Clippers i Jazz grali po raz siódmy i ostatni w serii I rundy play-offs, a Paul po raz ostatni w swojej karierze wybiegł na parkiet, dla mnie historia zatoczyła koło. Już bez orzechowych wafli w mlecznej czekoladzie, już nie u mnie na Makowej w Świdniku, a gdzieś tam daleko, na małej wyspie między Szwecją a Finlandią, ale cały czas z tym samym kumplem, z którym patrzyliśmy jak wtedy lata temu, dziurawił obronę Spurs, byliśmy świadkami jak rośnie jego gwiazda. Tym razem przyszło nam wspólnie patrzeć, jak gaśnie i odchodzi po raz ostatni. Jego przyjazd w odwiedziny do mnie nie był planowany pod kątem postseason w NBA. Kontuzja Blake’a Griffina i przedwczesne wakacje Clippers, już w I rundzie, też nie były z nami konsultowane.  Wątpię też, żeby fakt, że ten mój kumpel ma dziś urodziny, był w jakikolwiek sposób brany pod uwagę przy układaniu kalendarza imprez Celtics i terminarza NBA. Widocznie tak miało być.  NBA ma tendencje przenikać do mojego życia i spinać mi klamrą czasu różne okresy, różne wydarzenia, pamiętne momenty. Albo tylko tak mi się wydaje.

Nie zasypię Cię na koniec statystykami z kariery Pierce’a. Te znajdziesz w sieci. Alternatywne liczby wyglądają tak – 11 ciosów nożem, rozbita na głowie butelka we wrześniu 2000 roku pod jednym z bostońskich nocnych klubów. Potem poważna operacja. Tej historii mogło w ogóle nie być. Ale była i była piękna.

#34 akcje


Trochę już mnie znasz. Wiesz, że nie przepuściłbym okazji do pochwalenia się tym zdjęciem…

https://karolsliwa.com/wp-content/uploads/2019/03/DSC06027.jpg

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.