Sam Perkins: Nie mieliśmy szans z Bulls 1996

Sam Perkins znalazł dla mnie chwilę w ubiegłym tygodniu w Paryżu.

W latach 90 byłeś jednym z nielicznych wysokich, którzy rzucali za trzy punkty. Na przestrzeni trzech sezonów, w latach 1994-1997, w barwach Seattle SuperSonics, trafiłeś blisko 400 trójek. Można powiedzieć, że swoją grą wyprzedziłeś swój czas o przynajmniej jedno pokolenie. W obecnej NBA chyba czułbyś się jak ryba w wodzie?

Wiesz, co? A może właśnie byłoby odwrotnie. Dziś wysoki skrzydłowy czy center rzucający zza łuku, to standard. Ja korzystałem trochę z elementu zaskoczenia. Obrońcy wiedzieli, że umiem rzucić, ale w dalszym ciągu, to nie był integralny element naszej strategii ofensywnej, a zatem to nie był też główny punkt skupienia kryjących nas drużyn. Dla mnie samego, to było zawsze coś w rodzaju takiego asa w rękawie. Dajesz mi miejsce? OK, to ja rzucam. Więc w obecnej grze, moje umiejętności byłby bardziej wykorzystywane. Pozycje dla mnie, byłyby pewnie stałą częścią ofensywy drużyn, w których bym grał. A co za tym idzie, obrońcy byliby bardziej skupieni na tym, żeby odcinać mnie od piłek i nie dawać wolnego miejsca. Porównując ten i tamten styl, myślę, że mieliśmy w grze więcej przemyślanej strategii. Dziś wiele drużyn za bardzo zawierza analytics. W moich czasach celna trójka była, powiedziałbym, bardziej doceniana, bo posiadania były bardziej szanowane. Dziś każdy ma zielone światło na rzucanie.

A jak oglądasz dziś mecze, to co sobie myślisz? Podoba Ci się ten styl grania?

Sprawia mi radość patrzenie na drużyny, które grają w nowoczesny sposób, ale gdy ten styl im służy. Tacy Warriors na przykład. Kiedy oni tak grają, to jest świetne, bo mają wykonawców do takiego stylu. Problemem jest to, że dziś wszyscy chcą naśladować ten styl, a liczby i statystyki tylko ich do tego zachęcają. Gdy wszyscy to robią, to trochę zabiera z tego element nowości, trochę zabiera też jakości. Ale oglądanie drużyn, które potrafią tak grać, jest bardzo przyjemne. Lubię podglądać nowe gwiazdy ligi, nowe talenty.

Wiec pewnie zgodziłbyś się ze stwierdzeniem, że trochę jesteśmy niewolnikami analytics? Stąd na przykład zielone światło na szalone trójki w kontrze, które zaawansowane statystyki bardzo usprawiedliwiają. 

Oczywiście! Któregoś dnia James Harden był 1/17 za trzy punkty w jakimś meczu. Nikogo już to nie rusza. Statystyki mówią, że przy takich rzutach masz więcej szans na zbiórkę. Poza tym, im bliżej kosza, tym obrona bardziej zagęszczona. Wniosek jest jeden – czemużby nie rzucać zza łuku? Dziś takie 1/17 jest usprawiedliwione.

Pewnie widziałeś taką grafikę, w które pokazane są miejsca, z których najczęściej gracze oddają dziś swoje rzuty. Są to oczywiście trójki oraz wysokoprocentowe rzuty przy obręczy. Półdystans jest do wzięcia. Tam jest tyle miejsca teraz! Myślisz, że z czasem pójdziemy w stronę balansu, że drużyny w końcu zaczną szukać też swoich pozycji pomiędzy łukiem a strefą podkoszową? Bo czasem jak się patrzy na to, co grają niektóre drużyny, to aż dziw bierze, że oni tam tego nie czują. Tak, jak powiedziałeś – jeśli robi to Steph, to jest inna historia. Ale jak widzę gościa, który biegnie w kontrze 2 na 1, i zamiast zaatakować kosz on woli odpalić trójkę, a trafia jakieś 29% zza łuku, to nie wiem, co mam o tym myśleć. Ciężko się to ogląda.

Tak, jak powiedziałem wcześniej. Kiedyś trójka była jakimś elementem taktyki, na którą składało się wiele różnych innych sposobów atakowania. Dziś czasem to wygląda, jak „idź, rzuć sobie, zobaczymy co z tego będzie.” Tak właśnie myślę, że z czasem nastąpi wyhamowanie. Zobacz, na przykład Melo. W ostatnich latach trenerzy namawiają go na trójki. On to umie robić, ale przecież kiedyś był mistrzem półdystansu. To samo DeRozan.

No i przecież Kawhi i KD, czyli MVP ostatnich trzech Finałów w NBA. Oni grają na półdystansie i to z jakim powodzeniem to robią.

No właśnie. Oni znają, rozumieją grę.

Przyjaźnisz się z Michaelem Jordanem od wielu lat. Graliście w jednej drużynie uniwersyteckiej. Jako osoba blisko z nim związana, może wiesz, czym spowodowana jest jego decyzja o tym, żeby świadomie nie istnieć na różnych platformach społecznościowych, nie udzielać zbyt wielu wywiadów, nie zabierać głosu na różne sprawy związane z NBA i nie tylko? Jego legendarni rywale i koledzy z parkietu są widzialni i słyszalni w mediach.

Po pierwsze, to on nie czuje, że musi, że powinien to robić, bo tego oczekują ludzie. Rozumiesz, o co mi chodzi? To, że był wybitnym koszykarzem, nie znaczy, że musi zabierać głos na różne sprawy. Zresztą nie tylko Michael nie robi tego. Wielu byłych legendarnych graczy nie udziela się publicznie. Ale trzeba wiedzieć, że jeśli chodzi o kwestie polityczne, społeczne, jakieś kontrowersyjne tematy, to Jordan jest w to wszystko bardzo zaangażowany, tylko że robi to na swój sposób, poza kamerami. On inwestuje bardzo dużo pieniędzy w różne programy społeczne, organizacje charytatywne i tego typu rzeczy. Taki już jest. Jedni chcą, żeby ich głos był słyszalny, inni wolą działać po cichu.

Pytanie o Twoją drużynę Sonics 1996 roku. Graliście w Finałach, byliście całkiem blisko tytułu.

No co Ty. Nie było żadnego podjazdu pod tamtych Bulls (śmiech).

No wiem, pamiętam (śmiech), ale zagraliście z nimi sześć meczów. To przecież nie jest nic. Podnieśliście się po trzech pierwszych porażkach. Jeden mecz od game 7. Tamta drużyna grała bardzo nowoczesną koszykówkę. Dużo biegaliście. Gary Payton i Shawn Kemp nakręcali tempo. Ty i Detlef Schrempf rozciągaliście grę swoimi trójkami z pozycji skrzydłowych. Trafiał też Hersey Hawkins. Mało kto pamięta, że byliście świetną ekipą. Wygraliście 64 mecze w tamtych rozgrywkach. Oczywiście 72:10 Bulls, trochę przykryło Wasz dobry sezon. Biorąc po uwagę, że w sezonie 1995-96 tempo gry było historycznie niskie, z takim stylem chyba nieźle byście się odnaleźli w obecnej NBA?

O tak, tak myślę. Ja bym powiedział, że byliśmy lepiej zbudowani do tej koszykówki, niż do tamtej. Dziś gracze są bardziej atletyczni, niż kiedyś, ale my byliśmy bardzo mądrze skonstruowani. Każdy miał swoje zadania do wykonania, każdy podchodził do nich na 100% skupiony.
Przyszło mi teraz do głowy teraz takie małe spostrzeżenie. Wiesz, czemu dziś ludzie tak krytykują obecną NBA? Niektóre drużyny grają w stylu, w którym nie potrafią grać. Każdy chce rzucać za trzy, a nie ma do tego dobrych wykonawców. Chcą grać pick and rolle, a tego też za bardzo nie potrafią. Pewnie zgodzisz się ze mną, że oglądając mecze, czasem zastanawiamy się, dlaczego dane drużyny forsują pewien sposób grania, mimo że ewidentnie nie mają odpowiednich ludzi do jego realizacji. W tamtej koszykówce było więcej logicznej przewidywalności. Rzeczy można było zrozumieć i wytłumaczyć, bo z czegoś wynikały.

Czyli potwierdzasz, że dziś gracze są bardziej atletyczni, niż kiedyś?

O tak. Zobacz, jak oni biegają i skaczą. Trzeba zwrócić tu uwagę na taką kwestię – dziś masz w lidze zawodników w wieku, w którym kiedyś dopiero wchodziło się do NBA po uniwersytecie. Patrzysz na młodego chłopaka, który kiedyś by debiutował w NBA, a tymczasem on ma już za sobą 2-3 sezony w lidze. W moim odczuciu, NBA poszła teraz w taki kierunek, że masz niesamowitych atletów i niesamowitych strzelców, a wszystko to, co jest pomiędzy, zostało zmarginalizowane.

Ostatnie pytanie o historyczny, 22 sezon w NBA Vince’a Cartera. Nikt przed nim w historii ligi tak długo nie grał. Ty byłeś w NBA do czterdziestki, spędziłeś w niej 17 lat. Dwa słowa na temat tego, co robi Vince.

Graj dopóki sami Cię nie wykopią (śmiech). On nadal jest wartością w NBA, nie tylko nazwiskiem na koszulce. Nadal skacze, potrafi rzucać, no i jego doświadczenie jest skarbem. Kiedy siadają Ci kolana, kiedy uciekają nogi, Ty też musisz uciekać z NBA (śmiech), W przypadku Vince’a tak nie jest.

 

 

Sam Perkins, rocznik 1961, był czwartym wyborem draftu 1984 roku. Wybrali go Dallas Mavericks. Bezpośrednio przed nim wybrany został Michael Jordan. A bezpośrednio po nim Charles Barkley. Obaj z Jordanem trafili do ligi po grze na uniwersytecie North Carolina.
Po sześciu latach w Teksasie, przeniósł się na trzy i pół roku do Los Angeles Lakers. W ich barwach zagrał w 1991 roku w Finałach, przeciwko Bulls i Jordanowi. W trakcie rozgrywek 1992-93 został oddany do Seattle SuperSonics, z którymi był do 1998 roku. Ostatnie trzy sezony swojej kariery spędził w barwach Indiany Pacers. Jego średnie za całą karierę sięgają 11.9 punktu, 6 zbiórek oraz 1.5 asysty.

2 comments on “Sam Perkins: Nie mieliśmy szans z Bulls 1996

  1. DeL

    Oj pamiętam ten jego dziwny rzut za trzy..złożenie miał tak nietypowe jak shawn Marion 😜 ale świetnie się go oglądało, tak samo zresztą jak sonics z tamtego sezonu. Świetna sprawa że udało ci się z nim zrobić wywiad, propsy!!

    Reply
  2. Pingback: Podsumowujemy rok 2020 – Karol Mówi

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.