Śliwki vs Robaczywki

o są skumulowane Robaczywki , w których desperacko staram się objąć to, co wydarzyło się w lidze w ostatnim czasie. Zły jestem na siebie, że płynność straciłem już w grudniu. Do tej pory traciłem ją w okolicach stycznia/lutego. Dzięki za podsyłanie własnych propozycji i przemyśleń. Kanały dostępu bez zmian (maile, wiadomości na FB, komentarze tu i na fanpage’u ). Jak wiecie, kontakt z Wami, wiele dla mnie znaczy, więc nie wahajcie się pisać.

Kolejność, jak zawsze, dość przypadkowa.

Robaczywki:

– To będzie mały segment na temat amerykańskich mediów:

1. Reakcje amerykańskich mediów na wieść, że LiAngelo Ball i LaMelo Ball przenoszą się na Litwę. To jest k…a dramat , jak mawiał klasyk. Obejrzyjcie sobie poniższy materiał. Trwa 8 minut i 33 sekundy. Uprzedzam, że będzie to stracony czas. Może nastawcie sobie tę rozmowę podczas obierania ziemniaków czy cebuli. W ten sposób zminimalizujecie stratę owych 8 minut i 33 sekund. Zwróćcie uwagę, jak ci ludzie brzmią, jakich argumentów używają, jaki ton przyjmują ich głosy. Litwa. W ich wąskich rozumach, obraz Litwy to coś na kształt jakiejś XIX-wiecznej krainy bez prądu, bieżącej wody, internetu i innych zdobyczy cywilizacyjnych. Litwa, jeden z najlepszych programów koszykówki na świecie. Litwa, członek Unii Europejskiej. To jest wręcz żałosne. Szkoda mi czasu, żeby odnosić się do wszystkich kulawych argumentów, które zostały podjęte w tym materiale.

Rozumiem jednak obawy w środowisku. Dla Amerykanów stypendium, to synonim sukcesu i zabezpieczonej przyszłości. Klasa średnia musi być powyżej średniej, żeby zapewnić dziecku opłacenie czesnego za naukę na uczelni i przy tym nie stracić finansowej płynności. Dlatego stypendium, w świadomości Amerykanów, to prawie jak wygrana na loterii. LiAngelo był studentem UCLA. LaMelo był na dobrej drodze, żeby dostać stypendium któregoś z uniwersytetów. Amerykańskie media zapomniały jednak, że rodzinę Ballów stać na opłacenie studiów swoich dzieci. To po pierwsze. Po drugie senior Ball ma m.in. butowy biznes, który kłóciłby się z przepisami NCAA, według których student nie może mieć sponsorskich umów. Ludzie czasem mnie pytają dlaczego nie oglądam NCAA. Zanim odpowiem, zaznaczę na samym początku. Nie mam nic do uczelnianej koszykówki w USA. Wiem, że temat „jechać czy nie jechać, za i przeciw” jest ostatnio w Polsce modny. Jechać! Oczywiście, że jechać! Jeśli masz okazję, to nie zastanawiaj się. Na pewno nauczysz się koszykówki, podszkolisz język poszerzysz horyzonty, będziesz mieć szansę skończyć studia. Jechać, bez dwóch zdań! Ja w NCAA nie lubię wszystkiego tego, co odbywa się „pod stołem.” I tego przeskoczyć nie mogę. Legendarne już rekrutacje topowych zawodników szkół średnich, podczas których w grę wchodzą prostytutki, kasa, agenci, obietnice, wizje. Campusy uniwersyteckie w USA dysponują jednymi z najlepszych baz treningowych w świecie. Przepiękne hale, profesjonalne transmisje telewizyjne, umowy sponsorskie z najlepszymi sportowymi markami. Uczelnie dostają za to gigantyczne pieniądze. Zawodnicy nic. Oficjalnie. Ci najlepsi dostają pieniądze od koszykarskich agentów, od przedstawicieli butowych marek. Każdy o tym wie. Proceder zaczyna się już w szkołach średnich. Mama LeBrona, kupiła mu Hummera wartego $50000, gdy ten skończył 18 lat. Chcesz mi powiedzieć, że samotna matka, pracująca fizycznie, ot tak, wyskoczyła sobie z pięćdziesięciu kawałków, żeby kupić dziecku auto? Nie. Było w tej sprawie śledztwo, które umorzono. Nie znaleziono nieprawidłowości. A było to tak – LeBron nie mógł oficjalnie wziąć pieniędzy i kupić sobie samochód. Pieniądze wzięła matka. Ewentualnie salon samochodowy sprezentował im samochód, na poczet przyszłej współpracy. Wszak kilka miesięcy później, LBJ został graczem NBA. Młody Iverson tak właśnie dostał swój pierwszy wóz.

 

2. Za dużo Lonzo Balla i jego ojca .  Ojciec jako ośrodek niemal kreujący opnie w amerykańskim sporcie, to żenujący znak czasów zubożenia tychże mediów. I nie mam nic do tego, że się wypowiada. Też bym korzystał. Mam jednak coś do tego, że człowiek jeszcze kilka miesięcy temu anonimowy, dostaje szeroką platformę do wyrażania, w większości bezwartościowych, treści. Niestety jest zapotrzebowanie na ten intelektualny fast food. Ta bezwartościowa papka jest później szeroko komentowana i analizowana. Czy zaproszenie go do CNN, do programu na żywo, było sięgnięciem dna? Obawiam się, że nie. Ale chyba nie powinienem być zszokowany. Czasy, w których CNN było poważną i godną zaufania stacją, są historią starożytną.  Czy może ktoś, dla odmiany, udać się z mikrofonem do taty Jaysona Tatuma, Bena Simmonsa czy Donovan Mitchell? Nie? Aha. Nie, żebym chciał usłyszeć, co oni mają do powiedzenia. Chciałbym przede wszystkim równowagi. Ale najbardziej wartościowej treści.

Co do Lonzo. Szlag jasny mnie trafia, jak co chwilę słyszę, Lonzo to, Lonzo tamto. I nie mam nic do chłopaka. Gra dobrze. Tak, dobrze czytasz. Gra dobrze. Kropka. Jeśli wydawało Wam się, że z miejsca będzie lepszy od Curry’ego, że to drugi Magic, to raczej powinniście mieć problem z sobą, nie z nim. Gdyby zdjąć mu z koszulki napisane na plecach „Ball”, gdyby zapomnieć o tym, jak przed sezonem reklamował go tata (przecież miał prawo), to co zostanie? Powiem Ci – zostanie 20-letni debiutant w NBA, który dostosowuje się do standardów najlepszej ligi świata. Jest to chłopak niewątpliwie utalentowany, który ma swoje ograniczenia, który ma potencjał, żeby być kimś w NBA. Kim? Nie wiem, ale wiem, że kimś dobrym. Nie mam co do niego żadnych oczekiwań. Jego dobre mecze mnie nie ekscytują. Jego słabe mecze nie zapalają mi czerwonej lampki. O Lonzo za dużo się mówi. Tu zaczyna się i kończy cały problem. Najbardziej żałosne są te mini-zestawienia liczb Lonzo z debiutanckimi liczbami jego kolejnych znakomitych rywali. Dno.

3. Kiedy ci ludzie w końcu nauczą się, że zasady języka anielskiego nie mają zastosowanie do wszystkich języków świata. Nie każde C, brzmi jak K. Nie każde J, jak DŻ i tak dalej. O ludzie! Najlepszą kompilację tworzy Goran Dragic. Uwielbiam, jak wymawiają jego nazwisko „Dradżik” . Oczywiście nie wszyscy, ale nadal zbyt wielu.

4. Każdy zawodnik spoza USA, musi dostać jakąś amerykańską ksywkę, bo inaczej by się nie dało. Kristaps Porizngis, to w Nowym Jorku „KejPi” . Bogdan Bogdanovic, to „Bogi” , Lauri Markkanen został Finnisherem (jest coś trudnego w imieniu Lauri?). I tak dalej, i tak dalej.

5. Jeśli już jesteśmy przy „Bogim” . Pamiętacie jak zdobył punkty na miarę wygranej z Warriors? Prowadzący media społecznościowe Kings chyba nie zdawali sobie sprawy z kim mają do czynienia. Ale zdaje się, że ktoś odpalił wujka Google’a po tym meczu i przy okazji odkrył nową planetę w naszym Układzie Słonecznym.

Tyle o amerykańskich mediach.

– Oklahoma Thunder . Być może minimalnie spóźniam się tu z Robaczywką, bo Thunder wygrali 7 z ostatnich 10 meczów (choć gdy to pisałem, potrzebowali game-winnera od Westbrooka, żeby pokonać u siebie słabą Atlantę), ale nie mogłem sobie odmówić. W gruncie rzeczy Thunder nadal nie połapali się jak grać, żeby regularnie wygrywać w tym składzie. Westbrook i koledzy potrafią wygrać z Warriors, Spurs, Wolves czy Jazz, żeby za chwilę dostać lanie od Nets, Magic, Mavs czy Hornets. Naprawdę nie rozumiem tego, bo już samym poziomem talentu, jaki niewątpliwie mają, zwycięstwa z ekipami pokroju Kings czy Mavs powinny być raczej obowiązkiem. Thunder przegrali 11 z 16 meczów w obcych halach. Patrick Patterson miał być dla tej drużyny klejem super glue, gościem od łatania dziur na obu końcach parkietu, tajną bronią w różnych ustawieniach. Tymczasem 28-latek rozgrywa swój najgorszy sezon w NBA. Robaczywka dla Westbrooka za żenującą próbę zaliczenia triple-double w starciu z Warriors (pisałem o tym w #PI ). Zresztą ta pogoń za t-d, to żadna nowość, tylko smutny nawyk . Nic się nie dzieje w ataku OKC. Drużyna zalicza po 20.7 asysty na mecz. Daje im to 24 miejsce w lidze. Mariusz Westbrook musi wziąć się w garść. 40% z gry – najniższa skuteczność od jego debiutanckich rozgrywek. 70% z linii – najgorsza w karierze. Czy to przypadek ze wszyscy z cienia R.W. sprzed roku, w tych rozgrywkach są dobrzy? Oladipo, Sabonis, Kanter. A z kolei ci u jego boku, nagle się spłaszczają?

– Pierwsza kwarta z meczu Bulls-Heat z 27 listopada. Byki wygrały ją…13 do 7. Obie ekipy spudłowały aż 37 rzutów w tej części gry.

– Robaczywka dla narracji, według której Pelikany powinny rozważyć wytransferowanie Cousinsa lub Davisa. Dlaczego? Pytam. Brakuje mi słów, by opisać jak obrzydzają mnie dzisiejsze media. Oczywiście nie wszystkie. Nowe rozrywki, nowe historie. Jak to fajnie byłoby zobaczyć Cousinsa w Waszyngtonie u boku swojego kolegi Walla. Jak to fajnie byłoby zobaczyć Davisa w Bostonie, walczącego o tytuł. I ta narracja, że jemu już powinno zacząć się spieszyć wygrywać, wygrywać, wygrywać. Tytuły, tytuły, tytuły. Najsmutniejsze jest to, że zawodnicy i ich agenci kupują te narracje. Wszystkim się dziś spieszy. Pelikany grają dobrze. Eksperyment grania dwoma klasowymi wysokim się sprawdza. A może być tylko lepiej, ponieważ ta drużyna nie jest najlepiej zbudowana pod taki duet. Tam cały czas brakuje dobrych strzelców do rozciągania obrony. Dlaczego, k…a mać, ktoś normalny miałby chcieć to rozbić? DMC jest w kontraktowym roku? Tak, jest i co z tego? W interesie zarówno Davisa, jak i DMC powinno być trzymanie się razem.

– Kelly Oubre Jr. Na boisku całkiem nieźle się rozwija. Robaczywkę dostaje za swój cwaniacko-twardzielsko-pozerski sposób bycia. Zastanawiam się. To znaczy zastanawiam się teraz, gdy to piszę, nie tak ogólnie w życiu. Zastanawiam się (teraz) jaki procent w tym pozowanym wizerunku, stanowi prawdziwy Oubre. Ile jest Oubre w Oubre? I po co mu to wszystko? Pamiętam, jak parę lat temu wracaliśmy Polskim Busem z kolegami z turnieju z Wiednia. Z jakiegoś powodu przyczepił się do nas pewien, tak zwany, koks czyli chłopak z siłowni. Może nasze dyskusje o NBA (może inne) go zaciekawiły. Na początku 100% pozy – że trenuje, że koksuje, że nie da sobie w (proteinową) kaszę dmuchać, że jest taki i owaki. Zaczął działać mi na nerwy. Postanowiłem włamać mu się do głowy. Na spokojnie, krok po kroku, pytaniami, zacząłem rozbierać go na czynniki pierwsze. Okazało się, że jest duży, bo ma kompleksy, bo jest nieśmiały, ma problem z nawiązywaniem kontaktów z ludźmi, z kobietami w szczególności. Siłownia stała się jego ucieczką do  lepszej (?) wersji samego siebie. Nagle zrobił się taki malutki. Koledzy, którzy przysłuchiwali się temu, jak rozkładam go na kawałki, mieli niezłą rozrywkę. Jak się zorientował, że wypuściłem z niego powietrze, powiedział „jak jesteś takim psychologiem, to co sądzisz o…” i tu poleciał jakimś cytatem z „Kapitana Bomby” Sorry, nie znam twórczości. Kurtyna. Kelly, nie potrzebne Ci to, żeby utrzymać się w NBA.

– Kenneth Faried. Chyba czas na epitafia. Z tego pana poważnego zawodnika NBA już nie będzie. Tak myślę. Choć życzę mu dobrze. Faried jest w swoim siódmym sezonie w NBA, i do tej pory nie nauczył się absolutnie niczego. Nadal nie umie rzucać, nadal nie umie grać tyłem do kosza, nadal słabo panuje nad piłką, nadal nie ma żadnych „swoich” zagrań. 6.6 punktu i 5.2 zbiórki to najgorsze wskaźniki w jego karierze. Atletyzm powoli będzie odchodził. I co zostanie? Włosy?

– Tom Thibodou. Bulls prowadzili z 76ers 99:77 na 80 sekund przed końcem meczu w play-offs w 2012 roku. Derrick Rose był cały czas na boisku. Wtedy właśnie nie wytrzymało jego kolano. Thibs jest znakomitym trenerem, ale ewidentnie nie potrafi rotować swoimi składami. To znaczy, potrafi. Na swój sposób. Wbrew wszelkim prawidłom dzisiejszej medycyny sportowej. Piątka Wolves – Towns, Butler, Wiggins, Teague i Gibson spędza w meczach grubo po ponad 30 minut. Nikt inny z tego składu, nie gra więcej, niż 18 minut. Thibodou rotuje składem jakby to były Finały Konferencji, a nie grudzień. W top13 zawodników spędzających najwięcej minut na parkiecie w tym sezonie, aż trzech jest z Minnesoty. Jeśli jesteśmy w Minneapolis, to dajmy też Robaczywkę Townsowi . Nie broni. Nie patrz w statystyki, zobacz mecze. Towns nie broni. Co u boku Butlera, Gibsona i Thibsa, jest dość zastanawiające. Zostając w tej części USA. Robaczywka dla Wigginsa . Też nie broni. Do tego trafia tylko 42% swoich rzutów oraz 29% zza łuku. Oba wskaźniki są najgorsze w jego karierze. 17.6 punktu na mecz, to aż o sześć mniej, w porównaniu z poprzednimi rozgrywkami.

– To jest prawdopodobnie największa Robaczywka w całej historii ich przyznawania. Początkowo planowałem nawet osobny tekst na ten temat, ale znasz mnie, zabrakło mi czasu, albo raczej dobrej jego organizacji. Robaczywka dla Draymonda Greena za forsowanie idei, według której NBA powinna zrezygnować z używania słowa „właściciel (owner)” z przyczyn oczywistych. Nie są oczywiste? No wiesz, każda z 30 drużyn w lidze ma swojego właściciela (lub grupę właścicieli). Ja, na przykład, kupiłem sobie pod choinkę buty. Zdaje mi się, że jestem ich właścicielem. Draymond, ma na myśli to, że słowo właściciel, kojarzy się z czasami niewolnictwa. A przecież trzy czwarte zawodników NBA, to przedstawiciele rasy czarnej. Jeśli śledzicie mój blog od przynajmniej roku, to być może kojarzycie, że temat historii niewolnictwa w Stanach Zjednoczonych, jest mi bliski. To, co stara się forsować Green, jest bzdurą. Chorym odpryskiem chorej poprawności politycznej. OK, idźmy krok dalej. Zrezygnujmy z używania słów plantacja, czarny, hmm, nie wiem, co jeszcze. Obłędem jest też to, że znaleźli się tacy, którzy podchwycili ten temat i uznali, że Green ma rację.

Głosem rozsądku przemówił Mark Cuban, właściciel Mavs.

Posłuchajcie sobie tego pseudo inteligenckiego bełkotu. Ostrzegam. Skradzione zostaną Wam niecałe dwie minuty z życia. Zwróćcie uwagę gdzie odbywa się ten panel dyskusyjny. Harvard?!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.