Wracam z „Poniedziałkowymi Inspiracjami”. Dzięki za ciekawe pytania, za inspiracje do nowych tekstów. Te najciekawsze notuję i wykorzystuję w miarę możliwości czasowych. Nieustannie zachęcam do nadsyłania propozycji tematów do dyskusji, pomysłów na nowe teksty. Nie potrzebujecie do tego poniedziałków, specjalnej okazji i specjalnych wpisów. Piszcie kiedy chcecie, kiedy ciekawy temat przyjdzie Wam do głowy. To dla mnie prawdziwa kopalnia inspiracji. Poniżej wybrane zagadnienia, które uznałem za najciekawsze oraz takie, które najczęściej przewijały się ostatnio w mailach, komentarzach i wiadomościach na fanpage’u.
– Gdzie jest sufit DeMarcusa Cousinsa? Czy gdyby trafił w drafcie do organizacji z minimum kultury gry to dzisiaj mówilibyśmy o nim jako o następcy Shaqa w lidze?
26.2 punktu, 12.4 zbiórki, 5 asyst, 1.6 bloku oraz 1.6 przechwytu. To są liczby z pułapu MVP. Oczywiście DMC nie ma i nie będzie w tej konwersacji, bo Pelikany nie skończą rozgrywek ponad Rockets czy Cavs, ale warto o tym mówić i przypominać, że to, co Cousins gra w tym sezonie, to nie jest coś zwyczajnego. Gdzie jest jego sufit? To dobre pytanie. Może być jeszcze lepszy w obronie. To na pewno. W ataku łączy w sobie mieszankę siły, dobrej pracy nóg i niezłego rzutu (trafia 2.3 trójki na mecz w tych rozgrywkach). Cousins ma 27 lat i w teorii przez najbliższych 5-6 sezonów nie powinien stracić nic ze swoich fizycznych atutów. Nigdy nie był typem skoczka (dzień dobry Blake Griffin!), więc obawa, że w końcu coś mu w kolanach nie wytrzyma, jest stosunkowo mała. Owszem ryzyko kontuzji występuje zawsze i wszędzie, ale granie poniżej obręczy, co by nie mówić, nie eksploatuje tak kolan. Szybkość też nie jest cechą, która daje mu przewagi. Przewagi daje mu siła, której nie straci jeszcze długo. Minionego lata zauważalnie schudł. Znakiem tego dieta Kentucky odeszła do lamusa. I dobrze. Patrząc zatem na styl jego gry, oraz fakt, że zaczęło mu zależeć na własnym ciele, stawiam że nie drapiemy jeszcze w sufit jego potencjału. Jak każdy klasowy profesjonalista, DMC powinien pojawiać się co sezon, na obozie treningowym, z czymś nowym. Nowym zwodem, nowym rzutem, nowym elementem gry, który pozwoli mu przedłużyć karierę (dzień dobry Larry Bird!). Nie jestem w stanie dostrzec w nim drugiego Shaq’a. Ale to akurat nie jest żaden minus w jego stronę. Boogie to po prostu inny typ gracza. Stałem blisko obok obu, więc mam porównanie. DMC to jest „drwal”, w sensie, że jest wielki i potrafi być groźny, o czym przekonałem się na własnej skórze. Ale nie zdajecie sobie sprawy, jak wielki jest Shaq. Brakuje mi słów by opisać jak ogromnym jest człowiekiem. W połączeniu z jego siłą, skocznością i zwinnością, tworzyło to legendarną mieszankę. Gdyby Cousins grał w tamtych czasach, pewnie byłby Shaq’iem lite. A może nie lite, tylko 2.0? Dziś, z różnych przyczyn, gra w tamtym stylu jest trudniejsza, żeby nie powiedzieć prawie niemożliwa. Po pierwsze zmieniła się koszykówka. To wiecie. Wiecie też, że na przestrzeni lat, zmieniały się też przepisy. Nie wiem czy do końca zdajecie sobie sprawę z tego, że legalna dziś w NBA obrona strefowa, mocno utrudniłaby podkoszowe życie O’Neala i jego wielkich kolegów z tamtych czasów.
– Co sądzę o starciu sędziego Courtney’a Kirklanda z Shaunem Livingstonem?
Bardzo ciekawa sytuacja. Zacznę od tego, że Kirkland, to według mnie, bardzo dobry sędzia. Pisałem o nim ponad trzy lata temu. Tutaj, moim zdaniem nie był jednak bez winy. Livingston ewidentnie zasłużył na przynajmniej dacha już w pierwszej fazie. Interakcja z sędzią poskutkowała wyrzuceniem z boiska. Nie wiem co by było gdyby Kirkland nie skrócił dystansu i nie pochylił delikatnie głowy w stronę głowy Livingstona. Być może skończyłoby się na jednym przewinieniu technicznym. Kirkland, w ferworze meczowych emocji, złamał zasadę, którą wpaja się nam sędziom na wszystkich poziomach szkolenia – nie wchodzimy w fizyczny kontakt z zawodnikami i trenerami. Ba, staramy się nie wchodzić nawet w ich bufor bezpieczeństwa. Czasem sędziowie, chcąc coś wyjaśnić zawodnikowi czy trenerowi, mają tendencje do zbytniego spoufalania się. Dłoń na boku, ramieniu, brzuchu. To jest wielkie no, no! Sami też staramy się nie dawać dotykać. Nie jestem niczyim psem, żeby mnie ktoś poklepywał. Nigdy nie wiesz, jak drugi człowiek zareaguje na tego typu interakcję. Jeśli obejmiesz trenera, a ten teatralnie odrzuci Twoją rękę, to wyjdziesz na durnia, jeśli nie dasz mu dacha. Ale jeśli dasz, to będzie Twoja wina. Podwójna porażka. Gracz Warriors został zawieszony na jeden mecz za to zdarzenie. Sędzia Kirkland trafił do lodówki na tydzień. Moim zdaniem dobrze to zrobi obu.
– Co myślę o ucieczce Ballów z NCAA? Ojciec robi im krzywdę czy raczej wyjdzie im to na dobre?
Nie do końca interesuje mnie ten temat. Ojciec Lonzo Balla, rozgrywającego L.A. Lakers, jako ośrodek niemal kreujący opinie w amerykańskim sporcie, to jest żenujący znak czasów zubożenia mediów. Ale już od strony biznesowej, to bardzo ciekawe zjawisko, któremu powinno się poświęcić niejedną pracę naukową. Czarnoskóry ojciec, który nie siedzi w wiezieniu, nie sprzedaje narkotyków. No i przede wszystkim żyje i jest przy rodzinie. Ojciec, który już ma jednego syna w NBA i dwóch kolejnych pukających do bram zawodowej koszykówki. Myślę, że ten aspekt ma kolosalne znaczenie dla mediów, które regularnie chcą mieć coś od niego. Mało się o tym mówi. Ojciec, który poszedł pod prąd jeśli chodzi o umowy butowe, jeśli chodzi o ścieżki kariery swoich synów. Dla mnie to nie jest sensacja. Dla nas Europejczyków, to nie powinna być sensacja. Droga do NBA, a mówiąc ogólnie do gry w zawodową koszykówkę za konkretne pieniądze, nie musi wieźć przez NCAA. Dla Ameryków jest to szok. Dla nas nie powinien. Pieniądze są w Eurolidze, są też w Chinach. Bracia Ball są też „klikalni”. Globalna wioska to wie. Tu można upiec kilka pieczeni przy jednym ogniu. Jeśli młodzi mają talenty na miarę NBA, to te talenty nie zginą. W ogólnym rozrachunku, może się to opłacić z obu stron – sportowej i biznesowej.
– Czy zawodnicy NBA grają dla statystyk?
Oczywiście! I nie tylko oni. Wszyscy zawodowi koszykarze w mniejszym, lub większym stopniu myślą o indywidualnych statystykach. Nie zdajecie sobie sprawy z tego, jaką aferę potrafią zrobić gracze lub ich agenci, gdy statystyki nie zgadzają się nawet o jedną dziesiątą punktu. Gdy pracowałem dla eurobasket.com, co jakiś czas dostawaliśmy maile typu: „W minionym sezonie w II lidze w Izraelu zdobywałem 18.9 punktu. Na stronie podajecie, że 18.5. Czy możecie to poprawić?” Nie przesadzam. Czasem, a nawet dość często, widzę to na fińskim podwórku, gdy amerykańscy zawodnicy, w już rozstrzygniętych meczach, próbują na siłę pompować statystyki. Nie wygląda to dobrze. Daleko szukać nie trzeba. Mecz Thunder-Warriors, sprzed dwóch tygodni. Śmieciowy czas. Thunder z wygraną w kieszeni. Westbrook poluje na dziesiątą asystę, dającą mu triple-double. Na wymioty się zbiera. Zwróćcie uwagę na ławkę Warriors.
– Czy Isaiah Thomas da Cavs nową jakość i pomoże LeBronowi w zdobyciu tytułu?
Przede wszystkim, zacznijmy od tego, że nie wiemy jaką wersję Thomasa zobaczymy na parkiecie. Musicie pamiętać, że kontuzja biodra, jaką I.T. przeszedł, to nie było byle co. Tego typu urazy kończyły kariery wielu sportowcom. Thomas nie gra w zorganizowaną koszykówkę już od siedmiu miesięcy. To po pierwsze. Po drugie, kolejny taki sezon, jaki miał w Bostonie już mu się nie powtórzy. Bez względu na stan zdrowia. Po trzecie, jak ostatnio sprawdzałem, to nadal nie ma 175 cm wzrostu, i nadal będzie trzeba go chować w obronie. Powiedziawszy to wszystko, jakieś 70% Thomasa sprzed roku, regularne 19-21 punktów od niego, lepszy spacing, to może być coś, co w ataku faktycznie da Cavs nową jakość. Grożący trójką Thomas, Korver, Smith i Love, pozwolą LeBronowi, Thompsonowi, Wade’owi operować pod koszem. Żadnego z nich nie będzie można bezkarnie podwajać. 70% Thomasa, to nadal będzie szybki, penetrujący Thomas, którego drive and kick może okazać się kluczem do dobrych rzeczy dla Cavs. Czy do Finałów, czy do mistrzostwa? Tego nie wiem. Wybacz.
– Czy Victor Oladipo powinien zagrać w Meczu Gwiazd?
Jasne.
– Czy Marcin Gortat jest za mało wykorzystywany w ataku Wizards?
To samo pytanie zadają sobie kibice w Gruzji odnośnie Zazy Pachulii w Warriors. To samo pytanie zadają sobie czescy kibice w odniesieniu do Tomasa Satoransky’ego. Litwini cały czas wierzą, że Raptors uwzięli się na Valanciunasa. M.G. jest naszym dobrem narodowym. A gdy z dobrym narodowym źle się dzieje, to podnosimy lament. Znów gdzieś oszukano Polaka. Nie. Gortat za miesiąc będzie świętował 34 urodziny. Pamiętajcie o tym. To już nie jest młodzieniaszek. Polak przez siedem lat notował dwucyfrową liczbę punków, co na początku sezonu 2010-11 byłoby abstrakcyjną tezą do wygłaszania. Gortat zrobił w ataku w NBA więcej, niż wynosi jego ofensywny talent. Miał szczęście grać u boku świetnych rozgrywających. W Suns Steve’a Nasha. W Wizards Johna Walla. Przy czym w Arizonie miał miejsce jego fizyczny prime. Gortat jest koszykarskim rzemieślnikiem. I to nie jest żadna krytyka w jego stronę. Raczej odwrotnie. Swoją ciężką pracą doszedł tam, gdzie nikt nie ośmieliłby się marzyć, gdy trafiał do ligi. Gra na tyle, na ile może. Czy mógłby zdobywać ze 3-4 punkty więcej? Pewnie tak. Ale niby dlaczego Wizards, dla dobra drużyny, nie chcieliby świadomie maksymalizować jego możliwości? Gortat gra na tyle, na ile jest w stanie i cieszcie się tym.
– Czy LeBron James odejdzie do Houston?
Czy LeBron James odejdzie do…i tu wpisz sobie nazwę drużyny, która będzie mieć pieniądze do wydania przyszłego lata, która z jakiegoś powodu może być dla Jamesa atrakcyjnym kierunkiem. 76ers, bo są młodzi, bo maja pieniądze, bo będzie fajnie, bo będzie o czym mówić i pisać. Lakers, bo są młodzi, bo maja pieniądze, bo będzie fajnie, bo będzie o czym mówić i pisać, bo L.A. to fajnie miasto. Houston, bo będą mieć pieniądze, bo mogą mieć pieniądze, bo CP3 to kumpel LeBrona z bananowej łódki, bo Harden jest super. Gwarantuję, że przed końcem sezonu wypłynie przynajmniej jeszcze jedna ciekawa destynacja dla LeBrona. Przynajmniej jedna. Tak powstają plotki w NBA. Przeczytaj i zrozum.
– Czy planuję zlot odwiedzających mój blog?
Czasem o tym myślę, ale z racji tego, że nie mieszkam w Polsce, chyba nie byłoby to takie proste. Choć też w dobie internetu nie jest to niemożliwe. Fajnie byłoby spotkać się z ludźmi, których kojarzę tylko przez nicki i awatary. Na pytanie gdzie ewentualnie – najpewniej Lublin łamane przez Świdnik. Może Londyn przy okazji meczu NBA? W tamtym sezonie, bez planowania, spotkaliśmy się w 5-6-osobowym gronie, jak dobrze pamiętam. Jesem pewny, że byłoby to coś niezapomnianego. Pomyślę o tym.
– Ludzie pytają…
To jest zagadnienie, które przewija się w wielu wiadomościach. Jak wygląda moje życie w Skandynawii? Czemu wyjechałem? Jak to jest sędziować w dwóch krajach? Jak to jest mieszkać na małej wyspie? Planuję to za dużo powiedziane, ale czasem myślę, żeby wszystko zebrać i wrzucić w osobnym tekście. Może do tego dorzucić jakieś video z wyjazdów na mecze? Sam jeszcze nie wiem. W każdym razie, jeśli coś tego typu Was interesuje, to macie okazję zadać od siebie jakieś pytania.
Pingback: Śliwki vs Robaczywki – Karol Mówi