Śliwki vs Robaczywki 2021-22 Vol.2

Zapraszam na porcję robaczywych Robaczywek. Pierwsze w tym sezonie Śliwki TUTAJ.

New Orleans Pelicans. Miasto Nowy Orlean leży w stanie Luizjana. Jest to stan bagien, rozlewisk i aligatorów. Klub Pelicans, to też jest wielopoziomowe bagno. Zaczynając od szeregu ruchów, które wykonali latem, które nie miały sportowego sensu – puścili Lonzo Balla, który był dobrym dopasowaniem do Ziona i Ingrama. Pozyskali Devonte’ Grahama, który pasuje do nich jak siodło do świni. Stevena Adamsa wymienili na Jonasa Valanciunasa, bo…chcieli poprawić spacing wokół Ziona. Ściągnięty z Bulls Tomas Satoransky prawie w ogóle nie gra (11.3 minuty na mecz – najmniej w karierze), a nawet jakby grał, to hej, to jest tylko Tomek Satoransky. A Garrett Temple… no cóż, Garrett Temple, to jest Garrett Temple, jeśli mamy o nim rozmawiać w kontekście tego, czy jego rola w rotacji ma znaczenie dla dobra Twojej drużyny, to najpewniej znaczy, że Twoja drużyna nie ma się dobrze. No i oczywiście sprawa z Zionem. Najpierw Pels nie podali do wiadomości publicznej, że ich młoda gwiazda złamała kość w prawej stopie. Później oświadczyli, że stało się to „latem”, czyli w trzymiesięcznym przedziale i nikt w tym klubie nie miał z tym problemu, żeby zadać sobie trudu i sprecyzować datę. Właściwie, to o tym, że Zion ma problem ze zdrowiem, dowiedzieliśmy podczas media day, gdy ten pojawił się z wyraźną nadwagą i nie mógł się za bardzo ruszać. „Aha, zapomnieliśmy powiedzieć, że przyszłość naszej organizacji złamała sobie stopę, nie mogła trenować i się roztyła, ale będzie gotowa na rozpoczęcie sezonu, wiecie? To nic takiego. Nie chcieliśmy Was martwić”. No, dzięki. Potem oświadczyli, że Zion jest w zasadzie na finiszu rehabilitacji, że jest szansa, że zacznie sezon od początku. Nie zaczął, co było wiadome po pierwszym spojrzeniu na to, jak wyglądał i jak się ruszał podczas media day. Potem poinformowali, że Zion będzie potrzebował dodatkowych dwóch-trzech tygodni, a teraz, po dwóch tygodniach, że będzie potrzebował dodatkowych dwóch-trzech tygodni. Nieźle, co?
Ostatnio pojawił się materiał, w którym mogliśmy zobaczyć Ziona delikatnie ćwiczącego przed meczem z Knicks. I wiesz, co? To jest przerażający widok. Po prostu przerażający. 300 funtów? On waży 300 funtów? Założę się o 300 funtów, że tam jest więcej, niż 300 funtów.

Ja nikomu do kieszeni nie zaglądam, ale gdybym był jego doradcą do spraw wizerunku, to stanowczo odradzałbym wzięcia udziału w poniższej reklamie. Zion wygląda w niej źle, szczególnie w zestawieniu z fit LaVine’em, utrwala tylko stereotypy, że siedzi i nic nie robi. Źle to wygląda. Napompowane ciało, napuchnięta twarz.

Boston Celtics. Wprawdzie wygrali minionej nocy na wyjeździe z Heat. Z fatalnego 2:5 wygrzebali się do 4:5, ale nadal nie jest tam dobrze. Spodziewałem się, że będą lepsi w obronie, bardziej kreatywni w ataku. Myślałem, że Josh Richardson, po średnio udanym roku w Dallas, wróci do wartościowego grania. Ale, co najważniejsze, co najbardziej mnie rozczarowuje w tej drużynie, to Jaylen Brown i Jayson Tatum. Mam trochę problem z ich oceną. W moich oczach są trochę za grzeczni, za mili, brakuje im odrobiny boiskowego draństwa, cwaniactwa, ale w pozytywnym tych słów znaczeniu. Być może moją ocenę zniekształca trochę fakt, że przecież z nimi na pokładzie, Celtowie dwa razy grali w Finałach Konferencji w odstępie trzech lat, raz (w 2018) byli dosłownie o parę posiadań od zablokowania LeBronowi wejścia do Finałów. Może oni wcale nie są tak dobrzy? Może potrzebują nad sobą jednego samca alfa, bo obaj są beta? Może, jeśli chodzi o sufit ich możliwości, obaj mogą być maksymalnie drugimi opcjami w elitarnej drużynie? Sam nie wiem. Bo z drugiej strony, to jeszcze młodzi chłopcy. Tatum ma 23 lata (!) a Brown 25.

– Robaczywka dla sędziów NBA. Nowe interpretacje dotyczące fauli, same w sobie są znakomitą rzeczą, ale ich wdrażanie w życie odbywa się w bólach. W żadnym wypadku nie biję na alarm, spodziewałem się takiego scenariusza, nawet pisałem o tym przed sezonem. Po prostu mi się to nie podoba. Nie podoba mi się, że w gruncie rzeczy proste wykładnie przepisów gry w koszykówkę, stają się nagle tak zawiłe, że zaczynają być przedmiotem dodatkowych interpretacji i uznaniowości. Ale NBA jest sama sobie winna. Najpierw ucieka się w ślepą uliczkę ewolucji tego sportu, przez lata pielęgnuje i chroni jakąś patologię (tutaj chodzi mi o ohydne wymuszanie fauli, których odgwizdywanie nie miało żadnego uzasadnienia w przepisach), a potem poprzez „punkty skupienia” na nowy sezon bohatersko wychodzi się problemów, w które się samemu się wpakowało. Taka jest ta nasza NBA, w swoim poważnym profesjonalizmie, czasem trochę też „śmiesznawa”. To się unormuje. Jeszcze parę tygodni i będziemy mieć balans.

– Przy tej okazji też Robaczywka dla kibiców, którzy zachwyceni są tym dziadostwem. Wygląda na to, że chyba chcieliby, żeby w ogóle sędziowie nie gwizdali fauli. Albo gwizdali same „kosy”. I znów wracamy do tego pierd..enia, że to i tak jeszcze daleko do twardej koszykówki tych legendarnych lat 90 i tamtej żelaznej obrony dla twardzieli. Ziew. Nie, tamta koszykówka nie była twarda, tylko niekiedy, zbyt często, pozwalano na brutalność, która z basketem nie ma absolutnie nic wspólnego. Wycinki tych niby twardych zagrać zaczęły żyć własnym życiem, szczególnie w dobie internetu, a potem obrosły w legendę. Odsyłam do oglądania całych meczów z tamtych czasów. Sami się przekonacie, że źli chłopcy z Detroit wcale aż tacy źli nie byli.

– Nie daję Robaczywki Lakers, ale o nich wspomnę i dam ją komuś innemu w tym temacie. W dużej części daję ją mediom, które nakręcają spiralę sensacji i przereagowywania. Dam ją też kibicom, którzy na lewo i prawo strzelają już w zasadzie od drugiego meczu sezonu „statementami”, czego to Lakers nie będą w stanie zrobić w tym sezonie. Są drużyny, które trzeba obserwować i oceniać od razu, bo to zasadne, bo to ciekawe, ale Lakers do tej grupy nie należą. Na ich ocenę przyjdzie czas w maju i czerwcu. Pamiętasz, jak LeBron niszczył w play-offach 2018, ale pewnie nie pamiętasz, że tamci Cavs zaczęli sezon bardzo przeciętnie. Na ich pokładzie byli m.in. Dwyane Wade i Derrick Rose, no jeszcze Jae Crowder i Isaiah Thomas. Cavs kończyli sezon przemeblowaną w trakcie sezonu rotacją, bez całej wymienionej czwórki, doszli do Finałów, w których gdyby nie KD, mieliby duże szanse na tytuł. Tak to już jest w ekipach LeBrona, że te są pod stałą lupą. Rozumiem, ale nadal nie rozumiem, że po tytlu latach, ryby łapią na tę samą przynętę. Rozumiem też, że ESPN i inni wielcy medialni gracze muszą sobie naprodukować „contentu” ale bądźmy poważni, dobrze? Pamiętam bańkę na Florydzie, jeszcze przed play-offami, jak gdzieś w amerykańskich mediach przeczytałem albo posłuchałem segmentu pod tytułem „jak bardzo zaniepokojony jesteś postawą Lakers?” Tych samych Lakers, którzy z bańki wyjechali z tytułem. Ja to rozumiem, nie mam problemu z tym, jeśli szef mówi ci zrób materiał „jak bardzo jesteś zaniepokojony Lakers.” Tylko, że ESPN i inni zlecają takie prace, bo dobrze wiedzą, co się klika, co polaryzuje, co jest gorące.
Popatrz – Russell Westbrook, według statystyk, postawił siedem zasłon dla gracza z piłką w meczu przeciwko Grizzlies przed tygodniem. To jest wyrównanie jego rekordu kariery w tym zestawieniu. Drugi jego wynik to pięć. Raz miał sezon w OKC, kiedy wykonał 60 parę tego typu zasłon. Czyli generalnie mało. Po co o tym piszę? Bo widać, że tu w Lakers coś już się zaczyna dziać. Vogel i LeBron próbują kombinować z Westbrookiem. Ja nie wiem czy Lakers zdobędą tytuł. Nie wiem, gdzie ich te eksperymenty doprowadzą, ale widzę, że coś się zaczyna dziać. Nie wiem też w jakim składzie Lakers przystąpią do play-offów. Ale wiem po co ta drużyna została zbudowana. I jeśli będzie zdrowa, to stawiam ją ponad każdą inną ekipą Zachodu, w serii do czterech wygranych. A to, co się dzieje z Lakers dziś, będzie się nijak miało do tego, co będzie dziać się z nimi gdy zaczną się play-offy. Poważnie.
A wiesz, że Westbrook ma w tym sezonie lepszy odsetek trafień za trzy punkty, niż Khris Middleton, Trae Young, Luka Doncic, Bradley Beal i Damian Lillard? Nieźle, co?

– To jak już wywołaliśmy, to Damian Lillard. 19.5 punktu na mecz – druga najniższa średnia, tylko za debiutancką. 35.3% z gry i 23.4% zza łuku. Obie wartości, z ogromnym zapasem, najniższe w karierze. Nowa piłka? Nowy trener? W tajemnicy skrywana kontuzja? Coś innego?

Oklahoma Thunder. Tankowanie tankowaniem, ale Thunder są po prostu fatalni. Pół ich składu, to są ludzie, którzy nie nadają się do gry w NBA. Oczywiście nie tyczy się to ich meczów z Lakers.

Luka Doncic do sędziów. To właściwie nic nowego. To się dzieje od kiedy pojawił się w NBA. Gdy dorobił się statusu gwiazdy, dzieję się to jeszcze intensywniej. Z jednej strony fajnie musi być sędziować graczowi takiego formatu, o takim talencie, ale z drugiej strony, musi być też niezłym bólem w du…ie. „Oho, znów idzie, znów będzie o coś się pluł.” Mimo że lubię Doncica jako koszykarza, to na wymiony mi się zbiera ilekroć widzę go mocno gestykulującego w kierunku sędziów po akcjach, w których jego zdaniem był faulowany, albo podczas przerwy na żądanie gdy stoi z sędziami i dyskutuje. „Idź se z cochem pogadaj, nie płacz, grubasie jeden.” – myślę sobie wtedy. A jak już przy nim jesteśmy, to – nowa piłka nową piłką, ale 4.1 straty na mecz, 25.5% zza łuku oraz 42.6% z gry oraz 72.5% to tak średnio trochę.

Blake Griffin. 28.6% z gry, 11.8% (!) zza łuku, 4.8 punktu, 4.8 zbiórki na mecz. Nie wierzę, że przez wakacje tak się posypał.

Malik Beasley. Przychodził do Minnesoty jako przebojowy strzelec, który odszedł z Denver tylko dlatego, że ci za dobrze wybierali w drafcie, i nagle okazało się, że nie będzie ich stać na przedłużenie umów ze wszystkimi swoimi młodymi, bo po prostu są za dobrzy. W ostatnich 2-3 meczach wygląda to trochę lepiej, ale generalnie, póki co, Beasley jest zagrzebany w rotacji, rzuca o niemal 10 punktów mniej, niż przed rokiem, trafia tylko 36% z gry.

Michael Porter Jr. Latem wziął 100 baniek i nie ma chłopa. 36.4% z gry (54.2% rok temu), 21.7% zza łuku (44.5%), 55.6% z linii (79.1%), 10.9 punktu (19).

– Robaczywka dla tych, którzy teraz grzeją sobie dłonie przy ognisku średniego startu sezonu w wykonaniu Jamesa Hardena. Że popatrz teraz, jak mu się ukróciło z faulami, to nie ma gościa. Że nigdy nie był tak dobry, że bez rzutów z linii, to po prostu średni gracz. To jest bzdura i już Ci mówię dlaczego. Rozumiem, że można kogoś nie lubić, rozumiem że można być czyimś hejterem…a nie, wróć, bycia hejterem czegokolwiek i kogokolwiek nie rozumiem, nie tylko w NBA. Prawda na temat Hardena i tej całej sytuacji jest taka, że po pierwsze, to on w dalszym ciągu wraca do pełnej sprawności po tym, jak lwią część wakacji stracił na rehabilitację mięśnia dwugłowego prawego uda. Po drugie, ważniejsze, James Harden stał się postacią sztandarową, wręcz kozłem ofiarnym, czarownicą, którą trzeba upolować i spalić (lub utopić), nowych interpretacji przepisów dotyczących fauli. To on, przez kilka sezonów, był gębą, nie twarzą, tego ślepego zaułka interpretacji sędziowskich, w których gracz z piłką był szlachcicem, a obrońca chłopem pańszczyźnianym, wystawionym na pastwę losu. Harden, rzecz jasna, ze swoich przywilejów korzystał, nie on jeden zresztą. A teraz za to płaci (o tym było wyżej). W tej chwili oddaje tylko po 4.8 rzutu wolnego na mecz – to trzeci najniższy wskaźnik w jego karierze. Dwa niższe miały miejsce w pierwszych dwóch sezonach jego kariery. Zdobywa tylko po 18.3 punktu (czwarta najniższa średnia w karierze), trafia 39.3% z gry, co jest jego najgorszym odsetkiem w karierze. Średnia forma fizyczna w połączeniu z zabraniem mu przywilejów ofensywnych, w połączeniu z tym, że jesteśmy w trakcie procesu „przegięcia” ze strony sędziów, sprawiają, że wygląda to, jak wygląda. Jestem więcej, niż pewny że jego średnia punktowa wróci na poziom przynajmniej 24 na mecz, a liczba oddawanych rzutów wolnych wróci do siedmiu, lub więcej. Spokojnie.

Trae Young. 40.7% z gry, 25.5% zza łuku. Oba wskaźniki słabe i póki co najniższe w karierze. To się zmieni, ale teraz robaczywkuję. Trae ostatnio powiedział, że granie w sezonie regularnym jest nudne, że w play-offs, to dopiero jest granie. Patrzcie go, jak się nam wycwanił. Ledwo liznął postseason, a już mu runda zasadnicza śmierdzi. Ho, ho. Miałem w liceum koleżankę, która pewnego lata dużą część wakacji spędziła w Niemczech. Jak wróciła, to opowiadała o „flugzeugach” i „bahnhofach”. Trae Young na trochę wyjechał do play-offs i nagle regularnego zapomniał. Trochę śmieszy. Regular postawi go na nogi szybciej, niż mu się wydaje. Takie mam wrażenie

– Zawodnicy NBA trafiają łącznie tylko 34.3% zza łuku. Jest to dopiero 27 wynik na 43 sezony, w których istnieje linia rzutów za trzy punkty. Tak słabo nie było od skróconego o lockout sezonu 1999 (33.9%). Drużyny zdobywają średnio po 107.6 punktu. Jest to 30 średnia punktowa w historii NBA. Skuteczność z gry na poziomie 44.8% i to jest 46 skuteczność w historii. Więc mała robaczywka dla całej ligi. Wiem, że będzie lepiej.

Scottie Pippen. A tę tutaj Robaczywkę zostawiam sobie na koniec, jak najlepszego cukierka z bombonierki. W gruncie rzeczy, to szkoda mi człowieka. To już drugi raz w odstępie ledwie kilku miesięcy, kiedy Scottie się kompromituje i kolejny raz rzuca cień na swoją inteligencję. Zapewne pamiętacie, jak parę miesięcy temu, Scottie stwierdził, że Phil Jackson był rasistą.
Teraz Scottie dalej grzebie w przeszłości. Wraca (znów) do „The Last Dance”. Twierdzi, że on i koledzy z Bulls nie zostali należycie docenieni, że Jordan nie byłby Jordanem, gdyby nie oni, że on i koledzy z Bulls stali się rekwizytami w serialu o Jordanie. Zanim zacznę go wypunktowywać, to przyznam mu trochę racji. Owszem, serial „The Last Dance” był wprawdzie historią ostatniego sezonu Chicago Bulls, ale nie był on robiony „w skali ogólnej” tylko z naciskiem na postać Michaela Jordana. To chyba dla nikogo tajemnicą nie jest. Można dyskutować o słuszności takiego zabiegu i mówieniu o tym dziele jako dokumencie, ale tak to było zrobione i już. Ta historia nie była opowiedziana z perspektywy Phila Jacksona, Rodmana, czy Pippena. Ona była opowiedziana przez Jordana, o Jordanie. Czy niektóre historie można było opowiedzieć inaczej? Jasne. Czy można było skupić się więcej na Pippenie i innych graczach Bulls? Oczywiście. Ale nie w tym rzecz. Rzecz w tym, że Pippen miesza prawdę czasu z prawdą ekranu. To bzdura, że nie był niedoceniany. Wszyscy wiemy, co Scottie, jako koszykarz, przynosił do stołu. Wiemy doskonale, że nie byłoby sześciu tytułów, gdyby nie on. Miał miejsce wśród 50 najlepszych koszykarzy w historii NBA. Parę dni temu znalazł się w grupie 75 najlepszych. Historia dobrze go ocenia. Wszystkich najlepszych skrzydłowych porównuje się do niego, bo on był wyjątkowy. To przykre, że Pippen ma złe wspomnienia z tych, jakby nie było, lat świetności drużyny, która była jedną z z najlepszych ekip w historii sportu zawodowego, nie tylko koszykówki. Ja myślę, że żal ma o to, że tam pokazano, a właściwie przypomniano prawdę. To on i tylko on nie najlepiej pokierował swoją karierą od strony finansowej. Chciał podpisać kontrakt, którego podpisanie wszyscy wokół mu odradzali. Poza swoimi niezaprzeczalnymi sukcesami, zapisanymi złotymi literami w historii NBA, ma też kilka ciemniejszych momentów, których nie potrafił obronić i dalej nie potrafi, z perspektywy czasu. I to jest problem. Zamiast pogodzić się z decyzją Jacksona, który ostatni rzut oddaje w ręce Kukoca, Pippen wytacza działo rasizmu. Decyzja o wstrzymaniu operacji stopy, żeby storpedować początek ostatniego sezonu Bulls, żądanie transferu, żal że musi grać za grosze. Tak było, a kto był temu winien? No właśnie.


* Tekst napisałem oryginalnie dla portalu Unibet.

1 comment on “Śliwki vs Robaczywki 2021-22 Vol.2

  1. akx

    Nowa piłka? Jaka nowa piłka? Gdzie jest ten news, który przegapiłem? Robaczywka dla mnie! 😉

    Piękne opinie, jaram się opisem Trae 😁

    Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.