Zapraszam na świeżą porcję dorodnych śliwek.
– DeMar DeRozan. Nie można było nie zacząć od niego. Rzucił game-winnera w Sylwestra przeciwko Pacers. Następnego dnia zrobił to samo przeciwko Wizards. Nikt przed nim w historii NBA nie zaliczył rzutów na zwycięstwo dzień po dniu.
Bulls liderują na Wschodzie (24:10), wygrali siedem meczów z rzędu, 8 z ostatnich 10. Zbliżamy się do połowy sezonu. Próbka jest wystarczająco duża, żeby przestać mówić o kalendarzu, rywalach, szczęściu i temu podobnym rzeczach. Bulls są dobrzy i już. To jest też ten czas, te okoliczności, kiedy nazwisko DeRozana musi figurować w konwersacji na temat MVP tego sezon. Spoiler alert – nie wygra. Tutaj walka rozegra się między Stephem a KD. Proszę mnie nie zabijać, jestem tylko posłańcem tej nowiny. To nie moja wina, że ta nagroda, poza ocenianiem czystego basketu, namacalnej wartości dla drużyny, jest też nagrodą narracji. DeMar ma ciekawą, ale te Stepha i KD są powiedzmy, że napisane większymi literami.
To takie zabawne, jak widzę ludzi przecierających oczy, że on taki jest dobry, pytających skąd to się wzięło. Ja odkryłem go dla siebie bodaj w 2014 roku, jak razem zjedliśmy lody w hiszpańskim Bilbao. Jakkolwiekby to nie brzmiało, to ta historia nie ma żadnych podtekstów, ani drugiego dnia. Po prostu, latem 2014 roku w Hiszpanii, podczas Mistrzostw Świata, miałem niesamowitą okazję być każdego dnia przy kadrze USA. Z tej okazji korzystałem. DeMar jest tytanem ciężkiej pracy. Jest bardzo dobrze zbudowany. Wtefy w Hiszpanii, zawsze (!) po treningu drużyny, zostawał i ćwiczył rzuty i pracę nóg. Poza tym śledziłem go z bliska podczas moich licznych wypraw do Toronto. Nie straciłem go z radaru, gdy został oddany do San Antonio. Trochę śmiesznie patrzeć na tych wszystkich zdziwionych, którym DeRozan niejako musi się na nowo przedstawić i pokazać, że umie grać w kosza, że umie atakować obręcz, że jest, jeśli nie królem, to baronem półdystansu. Grudzień DeRozana wyglądał tak: 29.3 punktu, 4.3 zbiórki, 5.6 asysty, 51.5% z gry. Jedyne, co moim zdaniem zmieniło się u niego, to mentalny aspekt gry. Już wie kim jest, a kim nie jest jako koszykarz. Mam wrażenie, że zrobił się twardszy, bardziej odporny. Ciekawe, co by było jakby z taką głową, jaką ma teraz, grał w latach 2015-2018, czy nadal bylibyśmy świadkami LeBronto?
– James Harden. W ostatnich dwóch tygodniach gra na poziomie 35.5 punktu, 11 zbiórek, 12 asyst oraz 1.5 przechwytu. W ostatnich sześciu meczach, miał cztery występy, w których na linię dostawał się 15, 18, 17 i 16 razy. W ostatnich czterech spotkaniach nie schodzi poniżej 33 punktów. W grudniu tylko raz zdobył mniej, niż 20 punktów. Na początku sezonu, ta część internetu, która go nie lubi, miała używanie, że jak mu się ukróciło z faulami przez zmiany w interpretacjach sędziowskich, to nie ma gościa. Że nigdy nie był tak dobry, że bez rzutów z linii, to po prostu średni gracz. To oczywiście była bzdura. Pisałem wtedy, że jestem więcej, niż pewny że jego średnia punktowa wróci na poziom przynajmniej 24 na mecz, a liczba oddawanych rzutów wolnych wróci do siedmiu, lub więcej. Na półmetku rozgrywek, jego średnia wzrosła z 18 do prawie 23 na mecz. A liczba oddawanych rzutów wolnych z niecałych pięciu na 7.4. Jest całkiem dobrze, a będzie jeszcze lepiej, bo wyraźnie widać, że Harden wziął się za siebie. I przy tej okazji kolejny raz pragnę zaznaczyć, że również bzdurą jest dość popularne przekonanie, że Harden jest gruby. Byłem wiele razy na wyciągnięcie dłoni od niego. Parę razy widziałem go bez koszulki. I tu spieszę z cytatem, a jakże, z samego siebie, z któregoś wyjazdów na NBA na żywo: „[Harden] jest bardzo potężnie zbudowany. Musisz to wiedzieć. Bez koszulki wygląda jak zawodnik sportów walki, nie koszykarz. Szerokie plecy, mocna klatka, duże bicepsy. Nie jest wyżyłowany, jak Jimmy, ale to raczej Jimmy zawyża standardy, niż Harden je zaniża.” Koniec cytatu.
– Donovan Mitchell. To, jeszcze do niedawna, wyglądało na dość średni sezon w wykonaniu Mitchella. Oczywiście średni na standardy 25-letniego All-Stara, który przynajmniej w teorii, jeszcze przez parę lat powinien iść w górę z umiejętnościami. W ostatnim czasie jednak, zaczyna wyglądać to obiecująco. Jazz wygrali w grudniu 10 z 12 meczów, w których zagrał Mitchell. Jego średnie sięgnęły 30 punktów (50% z gry), 3 zbiórek, 5 asyst oraz 1 przechwytu.
–LeBron James. Użyję wyświechtanego zdania, a zrobię to tylko dlatego, że jest prawdziwe, a jego przesłanie zbyt często pomijane. To zdanie brzmi – nie bierzmy wybitnej gry LeBrona za coś pewnego. Tam oczywiście, w miejsce LeBrona, można też wstawić Stepha czy KD. LBJ zdmuchnął parę dni temu 37 świeczek z urodzinowego tortu. W swoim 19 sezonie w NBA gra na poziomie 28.6 punktu, 7.5 zbiórki, 6.6 asysty, 1.1 bloku oraz 1.7 przechwytu. Więcej punktów zdobywał ostatni raz w Cleveland, w sezonie 2009-10. Jeśli chodzi o bloki, to równie skuteczny, co teraz, był ostatnio w latach…2007-09. W ostatnich siedmiu spotkaniach nie zszedł poniżej 31 punktów. W głowie się to nie mieści! W Nowy Rok wszedł z buta w Portland – 43 punkty, 14 zbiórek, 4 asysty, 2 bloki, 2 przechwyty w ledwie 29 minut gry.
– Nikola Jokic. Koledzy mu się wykruszają na lewo i prawo, a ten cały czas swoje. Swoje czyli poziom MVP. 26-letni Serb w tym roku nie wygra, bo Nuggets skończą za nisko w tabeli, ale jakby odjąć wszystko inne i skupić się tylko na jego grze, to ta, jest w dalszym ciągu na elitarnym poziomie. W ostatnich czterech meczach: 24/11, 22/19/5, 26/22/8, 29/21/5. Nuggets wygrali trzy z nich.
– Steph Curry. Sporo ostatnio dobrego o nim mówiliśmy i pisaliśmy, więc tym razem krotko i zwięźle – 32 punkty, 4 zbiórki, 5 asyst i przechwyt jako średnie ostatnich pięciu meczów. Do tego 28 trójek.
– Damian Lillard. W grudniu zagrał dziewięć meczów. Jego średnie z nich to 29.6 punktu, 4.6 zbiórki, 6.2 asysty. Szkoda dla niego, że Blazers wygrali tylko dwa z nich.
– Miami Heat. Śliwka za to, że w obliczu kontuzji i protokołów zdrowotnych, odmówili stoczenia się w dół tabeli Wschodu. Przejechali się autobusem po NBA i ściągnęli z przystanków czekających tam ludzi (prawie dosłownie). Taki Max Strus w ostatnich pięciu meczach – 32, 24, 18, 26, 13 punktów. Gabe Vincent – na 14 grudniowych meczów, dziewięć kończył z dwucyfrową liczbą punktów. Caleb Martin – grał śladowo w Hornets, w Miami jego obecność jest widoczna. Wiele mówi się o reżimie treningowym Heat, ale równie dużo, lub nawet więcej, warto mówić o ich programie rozwoju młodych koszykarzy. Tyler Herro idzie po nagrodę dla najlepszego rezerwowego, a przy okazji może zgarnąć nagrodę dla gracza, który poczynił największy postęp.
– Jak już jesteśmy przy Miami, to Kyle Lowry. Statystycznie, ale tylko statystycznie, zaczął średnio jako gracz Heat (bo tak naprawdę już od początku wpasował się w ten system jak rękawica na dłoń). W grudniu na 13 rozegranych meczów, dwucyfrową zdobycz osiągał 11 razy. Pięć razy miał double-double złożone z punktów i asyst. Był taki mecz z Pacers w Indianie, gdzie Lowry plus czterech niewybranych w drafcie gości wygrało mecz. To było coś do oglądania patrzeć, jak dowodzi na obu końcach parkietu składem, w którym nie przelewało się talentem. W trzy lata, to ma małą szansę się wydarzyć, ale z taką grą, z taką obecnością, GROAT ma szanse być też jednym z najlepszych graczy w historii Heat. Chyba, że przesadzam.
– Joel Embiid. W ostatnich sześciu meczach tylko raz nie zdobył przynajmniej 32 punktów. W czterech z nich miał double-double. 76ers wygrali cztery z nich.
– Memphis Grizzlies. Siedem wygranych w ostatnich 10 meczach, czwarte miejsce na Zachodzie z bilansem 23:14. Znakomicie rozwija się Desmond Bane – z 9 punktów w tamtym sezonie wskoczył na 17. Ja Morant po kontuzji wrócił i z miejsca zaczął produkować. Dillon Brook ma w tym sezonie trochę kłopotów ze zdrowiem, ale gdy gra jest zadziorem w ataku i bardzo pewną opcją w obronie. A może nawet odwrotnie? Gra w Twojej drużynie – uwielbiasz. Gra przeciwko – chcesz dać w ryj. Coach Taylor Jenkins zbierze kilka głosów na trenera roku.
– Milwaukee Bucks. Powoli się budzą, powoli trzeźwieją po wakacyjnym opijaniu tytułu. Z bilansem 25:13 są już na trzecim miejscu Wschodu, z minimalnymi stratami do Nets i Bulls. Jrue Holiday tradycyjnie niszczy w obronie. W grudniu notował 21.3 punktu (56% z gry, 43.5% zza łuku) plus 4.5 zbiórki, 7.3 asysty oraz 1.8 przechwytu. Bobby Portis od 25 meczów (!) nie zszedł z parkietu bez przynajmniej 10 punktów. Giannis jest niezmiennie sobą, czyli dominatorem na poziomie MVP, Middleton, też niezmiennie, czyli cichy i dobry. Bucks chcą obronić tytuł.
– Gary Payton II. Do swojej elitarnej defensywy dokłada ostatnio trochę w ataku. A to jest coś. Przede wszystkim dla niego samego. Ma 28 lat, gra na mocy kontraktu wartego $1.6 mln, który wygasa po sezonie. To idealny moment, żeby spieniężyć swoją ciężką pracę. W ostatnich sześciu meczach trafił 10 trójek, za każdym razem przekraczał 11 punktów. Za takie usługi płaci się o wiele więcej, niż $1.6 mln.
– Takie rzeczy tylko w NBA!
– Kevin Love. Miło widzieć go wśród żywych. Jakoś tak zawsze go lubiłem. Za ostatnie dwa tygodnie (6 meczów) średnie na poziomie 23 punktów, 9 zbiórek, 9 zbiórek i prawie 3 asyst. Od dwunastu meczów nie zszedł poniżej 11 punktów. Zastanawiam się jaki plan na niego mają Cavs. Ma dopiero 33 lata, w takiej formie jest w stanie pomóc play-offowej drużynie. Rzecz w tym, że w kontrakcie ma jeszcze $31.2 mln w tym sezonie oraz prawie $29 mln w przyszłym. Gdyby był do wzięcia bez bagażu, to mogłoby go chcieć pół ligi. Wymiana po niego ma praktycznie zerowy sens dla dobrych ekip. Wykupić? Już były w tej sprawie rozmowy. Love, podobno, nie jest zainteresowany zostawianiem czegokolwiek w kasie Cavs. A może zostawić? Wprawdzie jego usługi nie są tanie, ale jego obecność w szatni dla tej młodej drużyny, w mojej ocenie, to prawdziwy skarb. Bezproblemowy facet z mistrzowskim doświadczeniem.
– Patty Mills. Według statystyk, gra swój najlepszy sezon w NBA. Według testu oka też. Dziwny jest to sezon w wykonaniu Nets. Ich bilans (32:11) i drugie miejsce na Wschodzie nie do końca oddają z jakiego rodzaju problemami ta drużyna musiała się zmierzyć do tej pory. Podczas gdy jego koledzy opuszczają mecze ze względu na kontuzje i pandemiczne protokoły, 33-letni Australijczyk zagrał we wszystkich 34. Raz z Hardenem, bez KD, pokonali na wyjeździe Lakers. Mills rzucił 34 punkty, Harden 36. Innym razem z KD, bez Hardena, wygrali z Raptors. Wtedy Mills zdobył 30 punktów, a KD 34. Dlatego cały czas mam Nets w roli pierwszego faworyta do tytułu. Ale to osobny temat.
– Parę słów uznania dla Franza Wagner. Młody Niemiec wygląda dobrze, momentami nawet bardzo dobrze. Wysoki, który prowadzi piłkę, rzuca z dystansu, kozłuje i atakuje obręcz. Nieźle, naprawdę nieźle. Koszykarz XXI wieku. Pięknie Magic trafili z tym (ósmym) wyborem. Od 19 meczów (!) nie zszedł poniżej 10 punktów. W grudniu miał sześć meczów 20+, jeden na 38 punktów przeciwko Bucks. Dopiero pod koniec sierpnia skończy 21 lat.
– Yuta Watanabe. Za blok na Garym Paytonie II, jednym z wyróżniających się atletów i meczowych dunkerów. Watanabe to taka boiskowa gnida, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Nie ma dla niego straconych piłek, nie boi się być wzięty na plakat. Cenię to szczególnie w obecnych czasach, kiedy pojedyncze zagrania w okamgnieniu mogą dostać w sieci własnego życia i dwa razy okrążyć świat, zanim się obejrzysz. Tacy ludzie, jak są w Twojej ulubionej drużynie, to ich uwielbiasz. Jak grają przeciwko, to są Twoim bólem w tyłku. Poza tym śliwka dla samego Paytona, który nie miał najmniejszego problemu z tym, żeby docenić zagranie rywala. Dobrze się ogląda takie obrazki. Wielu, na jego miejscu zaczęłoby fukać do sędziów w desperackim akcie ugrania czegoś na dalszą część meczu. Niejedno przerośnięte ego nie pozwoliłoby zostawić tego w taki sposób. Mnie? Zablokować? Czysto? Mnie się nie da zablokować czysto!
* Tekst napisałem oryginalnie dla portalu Unibet.