Śliwki vs Robaczywki play-offs 2021 Vol.2

Dzień dobry! Zapraszam na garść Robaczywek prosto z play-offowych parkietów NBA.

– Pierwsza Robaczwyka wędruje do wszystkich troglodytów z trybun hal NBA, którzy wchodzą w bezpośrednie interakcje z zawodnikami. Zero tolerancji dla takich postaw! Pisałem już o tym w przeszłości. Od początku play-offów byliśmy świadkami całego wachlarza chamstwa i głupoty – rzucanie prażonej kukurydzy w Russella Westbrooka, butelki z wodą w Kyrie Irvinga, plucia (!) i wyzywania Trae Younga, ubliżania Ja Morantowi. Można odnieść wrażenie, że ludzie, po ponad roku zamknięcia w swoich dziuplach, trochę się odczłowieczyli, zapomnieli, że już nie siedzą sami w gaciach, na wyświechtanej kanapie, z zimnym kawałkiem pizzy i wygazowanym piwem przed telewizorem. Moja głowa nie może objąć tego, jak do 22-letniego Trae Younga można krzyczeć „f… you” i czerpać z tego radość. Hej, przecież ci krzyczący mają dzieci w podobnym wieku. „Pie..ol się, Trae Young”? Nadal kręcę głową z niedowierzania, pisząc to.

Julius Randle. Pięknie liderował Knicks przez cały sezon. Pięknie rozwinął swoją grę i bardzo słusznie dostał nagrodę dla zawodnika, który poczynił największe postępy (MIP). Gdyby nie on, to słowa „Knicks” i „play-offs” użyte w jednym zdaniu, byłyby jedynie nieśmiesznym żartem. Ale postseason nie był dla niego. 18/11/4 za całą serię, gdyby ktoś bazował tylko na podstawowych statystykach, to te mocno zamazują rzeczywisty obraz. Tylko 29.8% z gry, 4.6 straty w każdym starciu. Nie wiem czy scena go przerosła, czy game plan Hawks na zneutralizowanie jego atutów był tak dobry. Może to była kombinacja jednego i drugiego. Jak na moje oko, Julius Randle dołączył do grona zawodników dobrych, bardzo dobrych nawet, na których plecach można budować drużyny z play-offowymi aspiracjami…i tyle. Jeśli chcesz czegoś więcej, to Randle musi być Twoją drugą czy trzecią opcją. Popatrz na takich Bulls i ich Zacha LaVine’a. Oni nawet tego nie mają, choć łudzą się, że jest inaczej. I to nie jest żadnej mój cios w postać Randle’a. Tak to już jest w NBA. Jest wąska grupa graczy, którzy mogą być liderami mistrzowskich ekip. Są gracze, których przybycie gwarantuje play-offy, ale grę o tytuł już raczej nie. Są też zawodnicy, z którymi za sterami nie masz pewności, ale o play-offy powalczysz. Jak dla mnie, Julius Randle jest kimś na przełamaniu grupy drugiej i trzeciej.

– Zostając jeszcze na chwilę w Nowym Jorku. Jechanie po Tomie Thibodeau za odpadnięcie Knicks z Hawks jest takie…tu można wstawić sobie kilka różnych słów. Zaczynając od „głupie”, przez „śmieszne”, na „bez sensu” kończąc. Że tam niby wróciły grzechy przeszłości Thibsa, że on jest dobry na sezon regularny, ale jego gracze są zajechani fizycznie na play-offy. Czytam sobie komentarze fanów Knicks (i nie tylko) z różnych stron i oczom nie wierzę, jak dorośli zazwyczaj ludzie tak bardzo tracą grunt logicznego myślenia i tak bardzo oddają się emocjom. Za każdym razem, z niezmienną intensywnością, śmieszy mnie, gdy czytam ze strony mediów i fanów, jak ci pochylają się nad zjawiskami, o których nie mogą mieć pojęcia. „Presja ich zjadła”. Ale czym dla Ciebie jest ta „presja”? Wyobrażasz sobie, jakby to było grać w NBA, co już samo w sobie dostarcza Ci motyli w brzuszku. Jak to by było awansować do play-offów, a w nich walczyć o drugą rundę? Tak sobie to wyobrażasz? Ufam, że zdajesz sobie sprawę z tego, że rozmawiasz o abstrakcyjnych dla Ciebie pojęciach, równie obcych jak czarna dziura, czy lot na Marsa. Zmęczenie? Nie żartujmy. A Hawks to co, wypoczęci, z wakacji w Hiszpanii przystąpili do postseason? Fani Knicks (i nie tylko, ale w większości oni) popełniają tutaj też błąd, który często popełniany jest przez kibiców kadr narodowych. To słynne „czego zabrakło”, które moim zdaniem bywa, często nieświadomym, brakiem szacunku dla rywala. Kibice, tak mocno zapatrzeni w „swoje” drużyny, zamiast dostrzec, że w skali ogólnej rywal był po prostu lepszy, skupiają się na każdym jednym, małym detalu, który miałby świadczyć, że o porażce zadecydowało coś innego, niż najprostsze – oni byli po prostu lepsi. Spójrz, gracze Knicks i Hawks przychodzą do Was na boisko, a Ty masz dokonać draftu dziesiątki najlepszych zawodników spośród obu pomieszanych ekip. Zdajesz sobie sprawę z tego, że w tymże składzie byłoby maksymalnie trzech graczy Knicks? Mam nadzieję, że daje to do myślenia.
Tom Thibodeau wyciągnął z tej ekipy tyle talentu, ile się dało, ale sezon regularny rządzi się swoimi prawami. I tu niczego, nikomu nie ujmuję. W NBA jest masa talentu, czasem wystarczy tylko bardziej chcieć, żeby wygrać. W play-offach jest inaczej. Przez 4-7 spotkań widzisz tego samego rywala, jesteś tak samo wypoczęty/zmęczony. Nikogo niczym nie zaskoczysz. Drużyny znają się na wylot. Knicksom najzwyczajniej w świecie zabrakło talentu, dodatkowych wartościowych graczy obok Randle’a, Rose’a i Barretta. W tej serii nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło.

Kristaps Porzingis. Wyciąga wysokich na obwód, bo umie rzucić za trzy punkty. Coś tam Ci zbierze i zablokuje. Za serię z Clippers ma średnie na poziomie 13.8 punktu, 4.4 zbiórki i 1 asysty, trafia z gry 47% swoich rzutów. Źle nie jest…ale jednak jest. Bo to są statystyki i rola któregoś tam gracza w rotacji. Problem w tym, że Mavs dali mu dwa lata temu pięcioletni kontrakt warty $158 mln. Zdrowy, ocierający się o poziom All-Star Porzingis wart jest takich pieniędzy. W teorii. Powoli zaczyna jednak wychodzić to, że 25-letni Łotysz nie zrobił absolutnie żadnego skoku jakościowego w swojej grze. I mamy spory znak zapytania odnośnie tego, czy ten skok nastąpi, a jeśli tak, to w jakim zakresie. Jego gra tyłem do kosza praktycznie nie istnieje, a to trochę ból, bo mówimy o graczu, który ma 220 centymetrów wzrostu. Na to kim jest i co daje drużynie nie możemy nie patrzeć przez pryzmat jego kontraktu, a co za tym idzie roli do jakiej jest/był namaszczany. Jeśli najbliższa przyszłość jednoznacznie pokaże, że Łotysz, z różnych przyczyn, nie jest w stanie być „drugimi skrzypcami” do All-NBA Luki Doncica, to Mark Cuban będzie musiał działać. Luka ma wprawdzie dopiero 22 lata, ale choćby te play-offy pokazują, że już jest gotowy do gry o najwyższe cele. Jeśli możesz wygrywać, jeśli możesz otworzyć sobie okno na zdobycie tytułu szybciej, niż zakładałeś, to to rób. W sporcie nic nigdy nie jest pewne. Nikt nie ma kolan z żelaza.

– Nie będzie Robaczywki dla Miami Heat, choć prosiliście o nią. Dlaczego? A za co, niby? To się nie mogło przecież udać. Pisałem w zapowiedziach pierwszej rundy, że „wokół organizacji Heat jest aura tajemniczości, przekonania ze strony świata, że ludzie pracujący tam – od graczy, przez trenerów, aż po osoby odpowiedzialne za noszenie sprzętu sportowego – są zawsze przygotowani na przeciwnika, zdyscyplinowani, bez grama strachu przed kimkolwiek.” I to jest oczywiście prawda, nawet nieźle udokumentowana. Ale odejmując to wszystko, patrząc tylko na parkiet, tam i Salomon nie miałby z czego nalać. Tegoroczni Heat byli sportowo słabi, a Bucks byli sportowo kilka klas nad nimi. Jak przegrywasz mecze różnicą 34, 29 i 17 punktów, to nie masz żadnego prawa, żeby twierdzić, iż zadecydowały detale. Heat nie trafili z transferem Oladipo. Ileż można wierzyć, że 37-letnie nogi Iguodali będą go niosły za rywalami tylko dlatego, że ma nad nimi przewagę doświadczenia? Eksperyment z Arizą nie miał prawa wypalić, bo sam Ariza od trzech lat jest skończony jako plusowy gracz. Ostatni raz dobry basket w play-offach grał z Rockets w 2018 roku. Dziwiłem się, gdy ludzie komplementowali Heat za jego ściągnięcie. Nagle, jak królik z kapelusza, w Miami pojawia się Dewayne Dedmon i dostaje miejsce w rotacji. Nie, to nie mogło się udać. Więc nie mogę zarobaczyć czegoś, co nie miało prawa być dobre.

– Ale za to dam Robaczywkę tym, którzy jadą teraz po Tylerze Herro. Owszem, zagrał słabe play-offy, dużo gorsze, niż rok temu w bańce. Ale nie w tym rzecz. Rzecz w tym, że teraz ludzie naciągają fakty i opowiadają, że Heat przeszacowali Herro, że mogli mieć za niego Hardena. Bzdura. Rockets wprawdzie przegrali deal z jego udziałem, ale nigdy, nie było blisko do wymiany Herro + rzeczy za Hardena. Aż tak tanio, to Teksańczycy by go nie sprzedali. Potencjalna wymiana od początku do końca rozbijała się o to, że Heat nie mieli więcej atrakcyjnych elementów w postaci wyborów w drafcie. A przecież Adebayo i/lub Butler byli wyjęci z transferowych rozmów.

Kyle Kuzma. 4/21 zza łuku, 31% z gry za pięć meczów serii z Suns. Trzeba coś więcej dodawać?

Dennis Schroder. Za piąty mecz serii, w którym być może najbardziej go zabrakło. 14, 24, 20 punktów w pierwszych trzech starciach. W meczu piątym okrągłe zero w 26 minut gry, 0/9 prób, zero wycieczek na linię rzutów wolnych. Tak tylko przypomnę, że 27-letni Niemiec, w marcu, odrzucił propozycję nowego kontraktu z Lakers. Umowa miała być czteroletnia, a jej wartość miała sięgać $84 mln.

– Na zajęciach z filozofii, nasz profesor uczył nas, że trzy to zawsze idealna kompozycja. Trzy argumenty, trzy przykłady i tak dalej. Więc, żeby ładnie zamknęła mi się tu lakersowa kompozycja, to do Kuzmy i Schrodera, dorzucę sobie jeszcze Alexa Caruso. 29.4% za trzy punkty, 37.1% z gry, 0.4 asysty, 0.2 przechwytu na mecz. W czterech z pięciu meczów, ani razu nie dostawał się na linię rzutów wolnych. LeBron, przynajmniej na ten moment, nie kończy przy obręczy, jak robił to do tej pory, ale nadal jest w stanie zaatakować pomalowane. Suns to widzą i wiedzą, więc Monty Williams postanowił sobie, że jeśli ktoś ma pokonać Suns, to niech to będą Kuzmy, Schrodery i tym podobne, a nie sam LeBron. Suns zagęszczają pod koszem, ale za to zostawiają miejsce na dystansie. Póki co, nie płacą za to zbyt wysokiej ceny.

Luka Doncic. Wiesz, że jestem piewcą jego talentu? Wiesz. Ale musisz też wiedzieć, że irytuje mnie jego marudzenie do sędziów na niemal każde zagranie, które idzie nie po jego myśli. W jego oczach, on nigdy nie fauluje, ale za to jest faulowany w każdej jednej akcji na kosz. Luka to młody chłopak, niech ktoś jeszcze oduczy go tej brzydkiej maniery.

Ben Simmons. Za rzuty wolne. 5/20 po czterech meczach (5/8 w starciu piątym). Kupuję filozofię, w której nierzucający Simmons nadal jest w stanie być produktywnym liderem elitarnej drużyny, gdy da mu się wokół kompetentnych strzelców. Nadal uważam, że on i Embiid najlepiej dla swoich karier wyszliby na tym, jakby ich rozdzielić i dać im osobne drużyny. Ale nie kupuję i nigdy nie zrozumiem, jak zawodowy koszykarz w NBA, nie może doprowadzić swojej skuteczności z linii rzutów wolnych do poziomu, od którego rywalom nie będzie opłacało się celowo wysyłać ich na linię. Nie rzucasz za trzy punkty w 2021 roku? OK, rozumiem. Ale jeśli jesteś tak słaby z linii, że Scott Brooks faulując Cię wygląda jak Napoleon, to musisz coś z tym zrobić.

Lebron James opuścił parkiet w Phoenix, w meczu piąty, gdy na zegarze było pięć minut do końca spotkania, a Suns prowadzili z Lakers 105:73. Robaczywka wędruje tutaj nie do LeBrona, a do wszystkich tych, przepraszam bardzo za wyrażenie, onanistów z internetu, którzy tylko czekają na takie momenty, żeby wytoczyć działa. Że co to za lider, że nie szanuje swojej drużyny, że nie szanuje gry, że Jordan by tak nie zrobił, że ch…j nie GOAT. Rzekłbym rakotwórcze obszary internetu, których nie polecam nikomu. Facet za pół roku zdmuchnie 37 świeczek z urodzinowego tortu. Niby wrócił po kontuzji parę tygodni temu, ale nadal nie wygląda na 100%. Czy to jest „naprawialne”, czy to jest po prostu znak czasu, tego nie wiem. Ale za to wiem, jak to jest w szatniach NBA, bo byłem w nich wiele razy. Pięć minut czasu gry, to czasem jest pół godziny czasu rzeczywistego. Tu było mniej, ale nadal dużo więcej, niż pięć faktycznych minut. W tym czasie gracz może włożyć nogi w lód, otrzymać serię zabiegów na obolałe ciało. Byłem, widziałem. Lakers po meczu udali się z powrotem do Los Angeles na arcyważny, być może ostatni w dla nich w sezonie, mecz sześć. Nie było najmniejszego sensu dla LeBrona by siedzieć na ławce w Phoenix. Na miejscu sztabu Lakers wysłałbym go tam już po zakończeniu trzeciej ćwiartki, albo jeszcze wcześniej.

-A propos rakotwórczych narracji. Widzieli państwo jak Kyrie Irving „zbezcześcił” logo Celtics? I co państwo na to? Że to brak szacunku dla Billa Russella, Larry’ego Birda, tego wielkiego klubu, który jest potężną częścią historii koszykówki? A trochę nie za dużo tego patosu i wielkich słów? Wyjmę teraz pudełko puzzli, będę grał w grę. Z Tobą. Ja będę mówił nazwy klubów, Ty sobie wyobrażać będziesz ich logotypy, potem będziemy parować to z nazwiskami wybranych zawodników. Zacznijmy od, powiedzmy, Luki Doncica depczącego logo, dajmy na to, Clippers. Boli i uwiera równie mocno? Nie? A czemu? Bo Luka jest fajny, śmieszy, na pewno żartował, pokazał charakter, jest walczakiem. A poza tym, jakie logo mają Clippers, prawda? No to może Chris Paul depczący logo Rockets. Przeszkadza? No też nie, bo tam w Houston tak go potraktowali, a on to przecież taki wojownik. I tak dalej, i tak dalej. Rozumiesz, co chcę Ci przekazać? Gracz nadeptujący na logo klubu, nawet celowo, nie jest problemem. Problemem jest, że to „filozof” Kyrie Irving, który w skali ogólnej nie jest lubiany wśród fanów, zdeptał logo legendarnego klubu, dla którego grał, na który na koniec się wypiął. Są gracze, jest ich wielu moim zdaniem, którzy robiąc coś takiego, nie dostaliby nawet linijki w prasie następnego dnia. Ba, są nawet tacy, którzy w pewnych kombinacjach nazwisk w zestawieniu z pewnymi logotypami pewnych organizacji, zyskaliby uznanie w oczach obserwatorów. Zgodzą się państwo ze mną?

Jimmy Butler. Spójrz na to – 29.7% skuteczności z gry, 26.7% zza łuku i zaledwie 14.5 punktu za serię z Bucks. Dlaczego w ogóle nie krytykujemy Jimmy’ego, że „nie dojechał” w tych play-offach?Wiesz, dlaczego? Bo, z różnych przyczyn, świadomie lub nie, pod wpływem różnych narracji i historii, przyjmujemy różne kryteria do oceniania różnych graczy. Daj te same liczby PG czy Westbrookowi i tylko patrz, jak krytycy odpalają swoje grille. Ciekawe, co? To dodatkowy przykład na to, co napisałem powyżej o sytuacji z Irvingiem.


* Tekst napisałem oryginalnie dla portalu Unibet.

8 comments on “Śliwki vs Robaczywki play-offs 2021 Vol.2

  1. AndyBulat

    Karolu, jako sędzia koszykarski powiedz – był czy nie było błędu połowy w meczu LAC – Dallas ???

    Reply
    1. -p-

      Jeśli pozwolisz to ja dodam jedno zdanie w temacie Twojego pytania. W przepisach fiba to był błąd powrótu piłki na pole obrony. Jednak oglądałem to na leage pass i po tej akcji głos dostał Steve Javie i okazuję się że w NBA jest jakiś wyjątek i to nie musiał być błąd. Marc Jakson i JVG byli zaskoczeni tym przepisem…

      Reply
      1. Karol Śliwa Post author

        Nie, nie. To jest błąd połowy Leonarda. Easy call. Te wejścia Javi’ego przestają mieć sens, bo w większości „betonowo” broni sędziów. Ten argument o „momentum” Leonarda, że rozumie no call, to klasyczny bullshit. Zupełnie innym przepisem jest to, że po timeoucie na polu ataku można podać piłkę na pole obrony. Tutaj nie ma żadnego zastosowania. Niech teraz „momentum” będzie odpowiedzią na faule, kroki, podwójne, auty i inne rzeczy. Do przepisów, które pozwalają na tyle uznaniowości, dajmy jeszcze więcej uznaniowości. Bo #whynot ? Zamiast przyznać się do ewidentnego błędu jest brnięcie w absurd. Nie rozumiem. Aha – to nie jest moje przypuszczenie. To są fakty. Pozdrawiam

        Reply
        1. -p-

          A widzisz to ja kupiłem to momentum wyjaśniające… dzwina opcja raczej nie podobna do nba która dba o transparentność. Serio mają takie przepisy pozostawiające tak wiele interpretacji?

          Reply
          1. Karol Śliwa Post author

            No właśnie nie. Problem w tym, że z ewidentnych błędów, do których wypadałoby się przyznać i iść dalej, próbuje się wyciągać wiążące wnioski. To jest dla mnie największy problem. Chyba nikt normalny nie oczekuje od sędziów 100% skuteczności ich decyzji.

        2. JD

          Równie dobrze można powiedzieć, że jak ktoś wypada z piłką na aut, to autu nie ma, bo tak go poniosło „momentum”. LOL

          Reply
  2. AndyBulat

    Karolu,
    Dziękuję za wyjaśnienie. Też mi się tak wydawało. A niestety angielski mam b. slaby i tego „momentum” nie zakumałem 😉
    Pozdrawiam

    Reply
  3. Lukasz

    Pozwolę sobie się z Tobą nie zgodzić. To wyjście Irvinga na środek żeby podeptać logo drużyny do której ma żal (lub cokolwiek innego) było policzkiem nie tylko dla zarządu czy drużyny, ale przede wszystkim dla kibiców. Tych kibiców, którzy byli gotowi go na rękach niedawno nosić bo był częścią ich ukochanego klubu. Ja z racji dystansu nie jestem aż tak zżyty z żadnym z klubów NBA ale jestem w stanie to zrozumieć. I uważam, że tak samo źli mieliby prawo być kibice na każdej hali w stosunku do każdego zawodnika robiącego taką „dziecinną szopkę”. Nie usprawiedliwia to jednak rzucania, plucia czy wyzywania. Dla takich … nie powinno być miejsca na hali. Pozdrawiam

    Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.