Słowo o sobotnich konkursach

W dzisiejszych czasach bezpieczniej jest coś skrytykować lub obśmiać, niż powiedzieć o czymś z sympatią i uznaniem. Jeśli coś Ci się podoba i o tym mówisz, to jednocześnie pokazujesz swoją słabość. W to miejsce będzie można Cię zaatakować a Ty się nie obronisz, bo już wcześniej opuściłeś gardę. Dlatego bezpieczniej jest powiedzieć o czymś, że jest słabe, kiczowate, nic nie warte. Z takiej pozycji obserwować i oceniać świat jest łatwiej. Prawdę mówisz tylko sobie. Na zewnątrz kontestujesz, kwestionujesz, zaprzeczasz.
Obejrzałem sobie sobotnie konkursy. Z pominięciem Skills Challenge, które jakoś za bardzo mnie nie interesuje. Podobnie jak nie interesowały mnie rozgrywki, w których kilka lat z rzędu wygrywały ekipy Chrisa Bosha (gracz NBA, zawodniczka WNBA i legenda). 
Poszedłem spać. Wstałem koło 9.00. O 17.00 miałem mecz. W międzyczasie siedziałem sobie spokojnie w hotelu a po delikatnym spacerze po centrum Helsinek, zacząłem przeglądać internet.
Internetowi nie podoba wczorajsza noc. Krytyczne nagłówki bombardują mnie ze wszystkich stron i szczerze powiedziawszy, zaczyna mnie to już wk..ać.
Chyba nie byliście na tyle naiwni, żeby sądzić, że po zeszłorocznym konkursie wsadów, bo o ten głównie chodzi, o którym możemy mówić, że był jednym z trzech (?), dwóch (?), najlepszym (?) w historii, ktoś w tym roku dojedzie z poziomem do tak wysoko zawieszonej poprzeczki. Byliście?
Bez broniącego tytułu LaVine’a, z wracającym po kontuzji (drobnej, ale zawsze) Gordonem (który jeszcze w zeszłym tygodniu nie był pewny czy wystąpi), ten konkurs nie mógł być wybitny.
A i tak nie był zły.
Skupcie na tym co było dobre, a nie na tym, co było słabe.
A dobre były przynajmniej dwie próby Glenna Robinsona III. Jeśli interesujecie się sztuką dunkowania piłki do kosza, to wiecie, że wsadów z przeskakiwaniem wyższych od siebie ludzi, szczególnie gdy trzeba przeskoczyć człowieka z drugim człowiekiem na plecach, nie da się wykonać z tak zwanego marszu. Tego typu wsady wykonują zawodowi dunkerzy i tego musicie być świadomi. To jest pozytyw, o którym warto napisać i powiedzieć, zamiast skupiać się na dronie.
Tak, to było słabe, choć gdyby ten dunk z dronem mu wyszedł, to byłby całkiem niezły.
Nie lubię wsadów z historią. Wsadów, które najpierw trzeba opowiedzieć, przed zobaczeniem. Lubie wsady, które bronią się same w sobie.
Po Gordonie było widać, że brakuje mu tych kilku dni treningu. I to nie mogło się udać.
DeAndre zrobił dokładnie to, czego po nim się spodziewałem. Udowodnił, że jest jednym z najdynamiczniejszych wysokich w historii ligi. Udowodnił, że świetnie skacze, ma świetną koordynację i naprawdę wysoko odbija się od ziemi. Jego dunki były OK. Nie były słabe nie były wybitne. Były OK.
Derrick Jones Jr był być może o kilka miesięcy regularnej gry w NBA, by spróbować to wygrać. Był jak chłopak z maleńkiej miejscowości, który przyjechał na studia do wielkiego miasta. Moim zdaniem impreza go trochę przytłoczyła. Niby nieznany, ale jednak internet trochę żył jego potencjałem. I trzeba mu to oddać – jego wsad pod nogą po odbiciu piłki o bok tablicy, to było coś wielkiego. Nie bójcie się powiedzieć znajomym, że ten wsad Wam się podobał.
Podobała mi się akcja ze zbiórką pieniędzy dla fundacji Craiga Sagera. Podobało mi się, że nie eksponowano nigdzie Kevina Harta.
Co do trójek, to zaimponował mi Eric Gordon. Widać, że jest w formie. Delikatne przestoje szybko niwelował seriami trafień. Wytrzymał presję dogrywki z Irvingiem. Tutaj też trzeba pamiętać, że oddanie 25 rzutów w minutę jest dużym wysiłkiem. Kto próbował, ten wie.
Ta sobota nie przejdzie do historii najlepszych sobót w ramach Weekendu Gwiazd, ale zamiast udawać mądrale i prześcigiwać w wymyślaniu jakie to wszystko nie było słabe, proponuję skupić się na tym, co było dobre.
Przypomniało mi się jak lata temu kupowałem magazyny o grach komputerowych. Rokrocznie recenzja gry NBA Live dostawała minusy za "brak oryginalności."
I wtedy ja wyobrażałem sobie
piszącego dla tegoż magazynu nieogolonego grubasa w samych gaciach, siedzącego na wyświechtanej kanapie, pełnej resztek jedzenia. To jeszcze było przed tym, jak pod tekstami autorzy podawali swoje maile i Twittery. A szkoda, bo zapytałbym o co chodzi z tą oryginalnością. Co roku dostajesz grę, w której… grasz w koszykówkę NBA. Sezon, play-offy, 1×1, trening itp. Co roku dostajesz minimalnie lepszą grafikę, inną ścieżkę dźwiękową, zaktualizowane ratingi graczy. Więc czego grubasie z kanapy chciałeś? Lotu w kosmos ulubionym zawodnikiem? Motywu wędrówki? Nie wiem do dziś.
Mniej marudzić, więcej się cieszyć.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.