San Antonio Spurs pokonali na własnym parkiecie Miami Heat 114:104 w piątym meczu serii. Do zdobycia mistrzowskiego tytułu brakuje im już tylko jednej wygranej i mimo, że historia jest po ich stronie, to zadanie nie będzie proste. Seria przenosi się teraz na Florydę na mecz nr 6 i ewentualnie także mecz nr 7.
W historii NBA było 26 Finałów, w których po czterech meczach był remis 2:2. Zwycięzca meczu nr 5 w 20 przypadkach zostawał potem mistrzem NBA.
Ostatnią drużyną, której to się nie udało byli Boston Celtics w 2010, którzy przy prowadzeniu 3:2 pojechali do L.A. i przegrali Game 6 i 7.
Ostatnią drużyną, której się to udało byli Dallas Mavericks w 2011 roku w serii z Miami Heat. Teksańczycy skończyli serię w sześciu meczach.
Gregg Popovich świetnie odpowiedział na szachową zagrywkę Erika Spoelstry z poprzedniego meczu czyli obniżenie składu i wprowadzenie Mike’a Millera do pierwszej piątki Heat.
Pop zdecydował się dać szansę Manu Ginobiliemu od początku meczu. Był to pierwszy start Argentyńczyka w (całym) tym sezonie. Ostatni raz sytuacja, w której gracz debiutuje w pierwszej piątce dopiero w Finałach NBA, miała miejsce w 1999 roku. Wtedy Marcus Camby z Knicks wskoczył do wyjściowej piątki, po tym jak cały sezon zaczynał mecze z ławki Nowego Jorku. Spurs pokonali wtedy Knicks 4:1 a Duncan i Popovich sięgnęli po swój pierwszy tytuł.
Był to strzał w dziesiątkę. Manu odbył przed meczem rozmowę z Popovichem. Obaj doskonale wiedzieli, zresztą wszyscy to wiemy, że na tym etapie serii już niewiele jest w stanie zaskoczyć którąś z drużyn. Wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich a o zwycięstwach decydują detale. Dziś jednym z tych detali była postawa, mało widocznego dotąd w serii Ginobiliego.
Manu już od dawna nie jest zwany argentyńskim Jordanem ale w tym meczu pokazał, dlaczego lata temu takiego przydomku się dorobił. I tak jak Wade cofnął czas w meczu nr 4 i nawiązał do Finałów 2006, tak dziś Manu cofnął czas i zagrał jak w Finałach 2007.
24 punkty, 10 asyst, 2 zbiórki i 1 przechwyt. Najlepszy jego mecz w tym sezonie. W III kwarcie, gdy Heat doszli na 2 punkty, Manu zdobył 9 punktów i zaliczył 3 asysty, co pozwoliło Spurs utrzymać w miarę bezpieczne prowadzenie. Trzeba też wspomnieć o jego dobrej obronie na Wadzie i Jamesie.
Spurs ostro zaczęli mecz. Pierwszą kwartę wygrali aż 32:19. W drugiej obie drużyny poszły na wymianę, co raczej rzadko zdarza się w Finałach (33:29 dla Miami).
Statystyką meczu była niesamowita skuteczność z gry gospodarzy na poziomie 60%, która zamaskowała nieco ich straty (18). Ekipy grające z Heat i tracące tyle piłek co dziś Spurs, rzadko kiedy mogą liczyć na wygraną. Spurs, poza własną skutecznością uratowała też dość niezrozumiała nieskuteczność gości. Niezrozumiała bo całkiem sporo tych niecelnych rzutów to były – zdawać by się mogło – proste layupy w kontrach.
Zbiórki: 36-34 dla Spurs.
Asysty: 25-21 dla Miami
Przechwyty: 8-5 dla Miami.
Bloki: 7-4 dla Miami.
Punkty z kontr: 18-16 dla Spurs.
Punkty z pola 3 sekund: 50:40 dla Spurs.
Straty: Spurs 18, Heat 13.
Skuteczność z gry: 60% Spurs, 43% Heat.
Wielka Trójka Heat 25/55 z gry (z 86 rzutów całej drużyny). Wade 25 punktów (10/22), 10 asyst, 4 zbiórki, 2 bloki i 1 przechwyt. Bosh 16 punktów (7/11), 6 zbiórek oraz po jednym bloku, asyście i przechwycie. James tylko jeden celny rzut z gry lepiej niż w meczu nr 3 (8/22). Różnicą było to, że dostawał się na linię (7/9). Do tego 8 asyst, 6 zbiórek, 4 przechwyty. Ale patrząc na jego grę, można było odnieść wrażenie, że znów czegoś zabrakło. Czego? Tego czegoś, czego nie zabrakło mecz wcześniej. LBJ przestrzelił kilka (więcej niż) 100%-owych rzutów spod kosza, miał kilka strat. Spurs grali koncertowo w ataku a Miami mimo nieskuteczności i błędów byli w zasadzie cały czas w grze.
Heat niepotrzebnie pozwolili na 31 rzutów "reszcie zespołu". W poprzednim było ich 20 z czego 10 należało do Ray’a Allena. W tym meczu znów świetnie z ławki zagrał Allen – 21 punktów (7/10 z gry, 4/4 za 3). Rzuty Allena na poziomie koło 10 to jest to, czego Miami potrzebuje ale już rzutów Chalmersa (2/10) nie. I to być może jeden z tych detali, które w ogólnym rozrachunku zadecydowały o końcowym wyniku. Chalmers zagrał fatalny mecz, jego selekcja rzutowa była na poziomie gracza liceum. Obrona Spurs podpuszczała go do rzutu a ten dawał się wciągać w ich grę.
Popovich zawęził rotację do zaledwie 7 graczy (z ławki Diaw i Neal). Na parkiecie pojawili się też: Spilitter (10 minut) oraz trzech graczy po 1 minucie, kiedy wiadomo było że Spurs wygrają. Czy to jest recepta na pokonanie Miami? W tym meczu na pewno nią była.
Każdy gracz pierwszej piątki San Antonio zdobył przynajmniej 16 punktów (Leonard) i oddał przynajmniej 8 rzutów (Leonard). 17 Duncan, 26 Parker, Green i Ginobili po 24.
Spurs poeksperymentowali trochę z izolacjami dla Parkera, co też okazało się być świetnym pomysłem. Francuz gubił w pierwszym kroku każdego kogo Heat wystawiali na niego – łącznie z LeBronem. T.P. gdy miał na sobie niskiego rywala, szukał rzutów a gdy przejmował go ktoś wyższy, szukał podań. Brzmi prosto – prosto nie było.
Danny Green pobił rekord NBA pod względem ilości celnych rzutów za trzy punkty. Obrońca Spurs ma ich teraz 25 (na 38 oddanych). Poprzedni rekord (22) należał od 2008 do Ray’a Allena (Celtics-Lakers).
W koszykarskich szachach 3:2 dla Popovicha. Spoelstra musi znów czymś zaskoczyć. Delikatny powrót do wysokich? Birdman, w meczu nr 2 wygranym wysoko przez Heat, miał 9 punktów, 4 zbiórki, blok i asystę. W ostatnich dwóch meczach nie powąchał nawet parkietu.
Dalej jestem zdania, że Heat aby wygrać muszą oddać piłkę w ręce Wielkiej Trójki. Z tych 85-90 rzutów koło 65-70 powinno trafić do Jamesa, Wade’a i Bosha, 10 do Allena i maksymalnie 10 do reszty drużyny. Jeśli Heat będą próbowali grać stylem Spurs, to zginą od niego.
San Antonio, od sezonu 2002-2003 jest 14:2 w potencjalnych meczach, które mogą skończyć serię. Cała reszta NBA 61:75.
Dwa ze swoich czterech tytułów, Spurs zdobywali na wyjazdach (1999, 2007).
Podobają mi się te Finały. Mimo, że przed serią przewidywałem że po pięciu meczach będziemy wracać na Florydę z wynikiem 3:2 dla Spurs to same mecze przewidywalne nie są. Każde starcie ma swoją historię, swojego bohatera, swoje błędy.
Jest ciekawie a będzie jeszcze bardziej…