Ta niesprawiedliwa NBA

Gracze Oklahomy Thunder skończyli sezon regularny z całkiem przyzwoitym bilansem 45:37. W play-offs jednak nie zagrają w tym roku. Na ósmym i ostatnim miejscu na Zachodzie znaleźli się New Orleans Pelicans. Podopieczni Monty’ego Williamsa wygrali w rundzie zasadniczej tyle samo meczów ale dzięki korzystniejszemu bilansowi bezpośrednich starć, to oni uplasowali się o jedno miejsce wyżej od drużyny Russella Westbrooka.
Znów jak bumerang wrócił temat niesprawiedliwości w lidze. Padają pomysły by zreorganizować decydującą o mistrzowskim tytule fazę.

Sprawa, z pozoru, wydaje się być dość logiczna i prosta do osiągnięcia. Podział na Konferencje to przeżytek. Niech zatem w play-offach zagra najlepsza szesnastka ligi a nie po osiem ekip ze Wschodu i Zachodu. Sprawdźmy to… 

Według zasad nowego, zreformowanego rozdania w tegorocznych play-offs znaleźliby się dodatkowo tylko Thunder kosztem Nets.  Zatem Zachód w całej tej swojej mocy i sile wystawiłby w tym roku 9 drużyn a Wschód 7. Byłbym bardzo chętny zobaczyć w postseason Russa i jego nadludzkie możliwości ale podkreślam – mówimy o zaledwie jednej drużynie. Z najlepszej szesnastki całej NBA wypadliby tylko Brooklyn Nets. Na pewno nie jest to coś, co mogłoby pchnąć Adama Silvera do zaorania starego systemu i wprowadzenia nowego.

A co z rundą zasadniczą? Rozgrywanie jej według starych zasad w połączeniu ze zreformowaną formułą na play-offy na kilometr pachnie niesprawiedliwością.
Hawks zagrali sobie po cztery mecze z 76ers, Knicks, Magic i z innymi mocno średnimi ekipami Wschodu, podczas gdy Warriors mieli je na tapecie tylko po dwa razy. No a przecież musieli przy tym stoczyć prawdziwą bitwę na noże z tymi wszystkimi Clippersami, Rocketsami, Blazersami, Spursami, Grizzliesami. Do play-offs przystąpiliby może jako najlepsza ekipa ale za to jak "zajechana" sezonem. Gdzie ta sprawiedliwość?

No to sezon regularny też reorganizujmy!

Zróbmy to…ale jak?

Każdy z każdym, mecz i rewanż? Brzmi sprawiedliwie ale 29×2 to dopiero 58. Trochę mało jak na rundę zasadniczą. Nie pójdą na to choćby stacje telewizyjne, które nie po to zapłaciły miliony miliardy, żeby ograniczać możliwość transmisji.

29×3 to już 87. Po pierwsze za dużo – są głosy by skracać sezon. Nikt nie zgodzi się na jego przedłużanie – nawet o tych pięć dodatkowych meczów.
Po drugie, najważniejsze – motyw sprawiedliwości znów cierpi. Jeśli gramy z danym rywalem trzy razy, to znaczy że ktoś dwa razy wcieli się w rolę gospodarza. Wyliczenia do czterech, z przyczyn oczywistych, nawet nie ruszam.

No to jak?
 
Ja nie wiem. Ty mi powiedz. Ja jestem za utrzymaniem status quo. Nie mam i nigdy nie miałem problemu z poczuciem niesprawiedliwości. Nie jest przecież tak, że Zachód ma
patent na wygrywanie i budowanie dobrych ekip. Tworzą je zawodnicy
dobierani przez menadżerów. Wolni agenci są naprawdę wolni i mogą
grać gdzie chcą. Tak się akurat składa, że talent położony na szali od lat przechyla się w stronę Zachodu ale czy faktycznie jest to powód by majstrować przy rozgrywkach?

Zapominając na chwilę o ujemnych bilansach.
Hornets, Pacers, Celtics, Nets i Heat też pokazali sporo serca i ciekawego basketu bijąc się o ostatnie dwa miejsca dające awans na Wschodzie. Tam też była walka i emocje. Kto nie oglądał, niech żałuje. Według zreformowanego schematu w zasadzie od połowy marca nie mielibyśmy się czym emocjonować. Pozycjonowaniem na Zachodzie? A co to za różnica czy Rockets sparowaliby się z Mavs, Clippers, Blazers czy Spurs? Jak kart by nie rozdać, za każdym razem wychodzi przeciekawie. 

Można mieć żal do geografii Stanów Zjednoczonych, że jest niesprawiedliwa dla koszykówki. Jest. Być może. I nawet w takiej lidze jak NBA podróż z Miami do Portland, to nadal nie jest nic. Nawet lot prywatnym odrzutowcem, dostosowanym do gabarytów graczy, to nie jest nic. Podział na Wschód i Zachód nie jest ani przeżytkiem ani archaizmem – on po prostu jest, bo tak a nie inaczej wygląda koszykarska mapa USA bo takie a nie inne są sposoby pokonywania dużych odległości. Ludzkie organizmy regenerują się według pewnych biochemicznych prawideł – nawet ich organizmy.

Milwaukee może mieć poczucie niesprawiedliwości i żal do Nowego Jorku, że ten jest ciekawszym do życia miejscem. Minnesota może nie chcieć odzywać się do Miami za to pieprzone słońce i plaże. Regularnie skąpane w deszczu i smagane wiatrem Portland może przeklinać pod nosem Los Angeles.
 
Zawodnicy, których kluby nie mają siedzib w Teksasie lub na Florydzie, mogą z zazdrością patrzeć jak Dwyane Wade, Dirk Nowitzki, Tim Duncan i James Harden w swoich zeznaniach podatkowych rokrocznie w rubryce "podatek stanowy" wpisują okrągłe zero.

(Pat Riley to znany manipulator ale czy myślisz, że gdy podpisywał tamtego lata Luola Denga to najpierw schlał go wódką a potem namieszał w głowie by następnie dać do podpisania kontrakt o wartości, którą kilka ekip było skłonnych przebić nawet o jakieś 30-40%? Brak podatku stanowego dziecino. To nie tylko pogoda, Dwyane Wade i te nieletnie Kubanki).      

Czasem w sezonie regularnym przychodzi Ci grać po dwóch dniach odpoczynku z ekipą, która jest w back to backu, która kilkanaście godzin wcześniej grała w innym klimacie, w innej strefie czasowej. Jak śledzę NBA od ponad 20 lat, tak nigdy nie słyszałem złorzeczeń na ten temat. Kalendarz NBA jest niesprawiedliwy albo raczej potrafi taki być. Choć czy można mówić o niesprawiedliwości gdy w ogólnym rozrachunku wszyscy mają mniej więcej tak samo?   

Michael Jordan w swoich trzech pierwszych latach w NBA za każdym razem był w play-offs, mimo że jego Bulls wygrywali tylko 38, 30(!) oraz 40 meczów.

Gdyby w 1986 roku w play-offach zagrała najlepsza szesnastka ligi, Bóg nie przebrałby się za Jordana i nie rzuciłby przeciwko Celtom Birda 63 punktów. Bulls w tamtym sezonie wygrali ledwie 30 meczów. Na Wschodzie starczyło to na doczłapanie się do ósmej lokaty. Na Zachodzie byłby to (ex aequo z Golden State Warriors) najgorszy bilans!

To niesprawiedliwe, że Steph Curry tak dobrze rzuca.

To jest niesprawiedliwe, że Zach LaVine tak wysoko skacze.

To jest niesprawiedliwe, że DeAndre Jordan jest taki duży i silny.

To niesprawiedliwe, że James Harden tak łatwo dostaje się pod kosz Twojej ulubionej drużyny.

To jest niesprawiedliwe, że ktoś potrafił rzucić 81 punktów w niekonsolowym meczu.

Ale czy ktoś obiecywał, że będzie sprawiedliwie?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.