Taka tam niedziela

Byłem wczoraj w Tallinie, stolicy Estonii. Nie robiłem tam nic szczególnie ciekawego, nie wydarzyło się też nic wielkiego. A mimo to napiszę o tym. Ktoś kiedyś powiedział, że jeśli umie się pisać i ma się do tego talent, to można zrobić coś (czyli tekst) z niczego. Chcę się z tą tezą zmierzyć…

Niedziela w Tallinie była klasycznym łażeniem bez konkretnego celu po starym mieście i szukaniem dziury w całym. W bardzo podobny sposób można spędzić niedzielę w Lublinie czy gdziekolwiek indziej, gdzie jest stare miasto.
 
Moja dziewczyna, mój brat i ja zeszliśmy z promu koło godziny dziesiątej rano. Było ciepło ale szarawo. Jak to w porcie, przywitały nas mewy i szum morza. Od roku słyszę to codziennie więc nie robi już to na mnie wrażenia. Zaczęło padać. Na szczęście nie tak długo i nie tak intensywnie. Schowaliśmy się w moim ulubionym miejscu w Tallinie – o ile można mieć ulubione miejsca będąc gdzieś ledwie trzy razy. Cukiernia Maiasmokk café – polecam serdecznie.

Całkiem przytulnie. Miejsce ma swój klimat. W powietrzu unosi się zapach kawy, czekolady i wyrobów cukierniczych a wszystko to miesza się z brzmieniem wielu języków – nie tylko europejskich. Dostęp do internetu jest niewątpliwym atutem tego miejsca.
Kawy nie pijam ale jej aromat lubię. Ciasta, a jakże, jadam. Przy tym trybie życia nie muszę za bardzo liczyć kalorii.
To się wszystko spali:


 

Poranny deszcz ustąpił miejsca pięknemu, lipcowemu słońcu co sprawiło, że spacerowało się całkiem przyjemnie.

Odwiedziłem kilka sklepów z pamiątkami w poszukiwaniu enbiejowskiej matrioszki, którą odkryłem gdy byłem tu parę lat temu.
Niestety, tym razem nie udało się. Obecnie tematem przewodnim matrioszek jest Władimir Władimirowicz Putin i inni silni gracze ze świata polityki.

Przypomniało mi się, że był kiedyś w NBA gracz z Estonii. Nazywał się Martin Müürsepp. W lidze spędził tylko dwa sezony 1996-98 (w sumie 83 mecze). Karierę zaczął w Miami Heat po czym został wytransferowany do Dallas. Razem z nim do Teksasu pojechał Kurt Thomas (ten Kurt Thomas) oraz inny Europejczyk Sasha Danilovic. Na ich miejsce Pat Riley sprowadził Jamala Mashburna.

Ostatnio popularne jest licytowanie się kto jest większym fanem Heat. Żeby wybadać, z jakiego kalibru znawcą tematu ma się do czynienia, zazwyczaj wystarczy zapytać o graczy, którzy byli w Miami przed 2010 rokiem. Jeśli na placu boju zostaną jeszcze jacyś twardziele, którzy przeszli przez Glena Rice’a, Rony’ego Seikaly’ego i Keitha Askinsa, to zastrzel ich Müürseppem… nie ma za co.  

Müürsepp (208-210cm wzrostu) był biegającą czwórką z całkiem solidnym rzutem. Taki Pau Gasol dla bardzo (bardzo) ubogich. 
Oczywiście wirtuozem basketu nie był a jego obecności w NBA niczym więcej niż tylko epizodem nazywać nie można – choć raz udało mu się zagrać mecz na poziomie 24 punktów i 14 zbiórek (jeśli wierzyć Wikipedii) bo ja nie pamiętam.

Zapamiętałem go z tamtych czasów m.in. dzięki głosom Ryszarda Łabędzia i Włodzimierza Szaranowicza (szczególnie tego pierwszego, który z tego co pamiętam, kładł nacisk na poprawne wypowiadanie "R") oraz dzięki grze na Amigę 600 – ówczesny cud elektroniki, który był jednocześnie konsolą do gier oraz komputerem do zaawansowanych obliczeń (wspaniały sprzęt).

Nie pamiętam teraz tytułu tejże gry ale jak na lata dziewięćdziesiąte ubiegłego wieku była imponująco rozbudowana. Dostęp do pełnych statystyk, możliwość edytowania składów drużyn jak i cech poszczególnych zawodników, tryb gry całego sezonu. Pamiętam jak z kumplem aktualizowaliśmy grę w oparciu o skarb kibica z Magazynu Magic Basketball.
Pamiętam, że grałem sezon Miami. Alonzo Mourning robił dla mnie robotę pod koszem, Tim Hardaway rozgrywał a dzielnie wspierali ich
Danilovic i Müürsepp właśnie (myślałem, że jest czarny zanim go zobaczyłem w TV – tak dobrze grał w wirtualnym świecie). 

http://www.tradingcarddb.com/Images/Cards/Basketball/2480/2480-690331Fr.jpg


 

   http://sport.etv.ee/failid/20919.jpg

Wracając do wczorajszej wyprawy. Poza wspomnieniem Müürseppa i gościem w koszulce Tysona Chandlera z Knicks, więcej koszykarskich motywów nie odnotowałem.

Zza obiektywu aparatu wyglądało to tak:

Rudy Tyson Chandler


Zupa z łosia i pasztecik z kapustą na ciepło – kciuk w górę dla tego zestawu. Kciuk w dół dla obsługi.
Pytam czy ten pasztecik jest prosto z pieca. Pani odpowiada – nie, sprzed dwóch dni. Oczywiście pasztecik był ciepły i świeży. Zjadłem, smakowało. Postanowiłem kupić sobie jeszcze jednego na wynos. Pani za ladą na mój widok – co znów chcesz?
Być może nie chwytam jeszcze estońskiego poczucia humoru.

Skojarzyło mi się z South Parkiem.

LeBrona Jamesa zna ale ogólnie NBA ma gdzieś. Moja kamerzystka, operatorka, głos rozsądku, w przyszłości matka małych Karolków.

W swojej popisowej roli. Ofiary to tym razem nie gwiazdy Arsenalu tylko turyści z Rosji.

Międzynarodowe Biuro Miar i Wag w Sèvres pod Paryżem na dniach ma się kontaktować z tym gościem na prawo ode mnie. Chcą mieć w swoich zbiorach wzorzec klasycznego turysty z Rosji – dresy, reklamówka oraz sandał na skarpecie. Wąsy pomijam…


Dekapitacja czyli niedziela jak każda inna. Raz ona mi odcina głowę, raz ja jej…


    

BONUS:
Nie pytaj mnie o nic, gdy jestem głodny. Tu ewidentnie na długo po Maiasmokk café a przed zupą z łosia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.