Teemu Rannikko: 10 lat temu oglądało nas po 700 osób. Teraz przychodzi po 13 tysięcy.

Teemu Rannikko poznałem latem 2012 roku. To niby tylko pięć lat, ale jak sięgam pamięcią do tego, o czym wtedy rozmawialiśmy, to wydaje się jakby była to inna epoka. W aspekcie sportowym chyba była. Zastanawialiśmy się dlaczego basket w Finlandii udaje się tylko do pewnego stopnia, dlaczego Finów nie ma na koszykarskiej mapie Europy.

Rok wcześniej Finlandia, po długich 16 latach, w tym ponad czterech w Dywizji B, wróciła do gry w Mistrzostwach Europy. Podopieczni Henrika Dettmanna wygrali wtedy swój pierwszy od 30 lat mecz w imprezie tej rangi, potem drugi, co dało im awans do dalszej rundy. Ostatecznie zajęli wtedy na Litwie przyzwoite dziewiąte miejsce. W kraju zostało to wzięte za wielki sukces. Pięciu graczy z tamtego składu występowało na co dzień w rodzimej lidze, przy czym dla 35-letniego wówczas Hanno Möttöli, grającego dla Torpan Pojat Helsinki, był to bardziej aktywny wypoczynek, niż poważne granie.

Największym problemem panującym w koszykarskich realiach w tamtym czasie w Finlandii był brak większych tradycji w tym sporcie. I tak na dobrą sprawę cały problem zaczynał się i kończył właśnie tam. Obiektów do regularnego, profesjonalnego trenowania nigdy nie brakowało, nawet w maleńkich ośrodkach. Nie brakowało też nakładów na szkolenie młodzieży oraz wykwalifikowanych trenerów, którzy dzięki scentralizowanym programom rozwoju mieli stały dostęp do wiedzy. Dzięki temu młodzi fińscy koszykarze grali całkiem nieźle pod względem taktyki, techniki i motoryki. Problem pojawiał się w momencie podejmowania życiowej decyzji, kiedy junior wchodził w wiek seniora i powoli musiał zacząć myśleć albo o zawodowstwie albo innej drodze. Ku rozpaczy fińskich trenerów, w wielu przypadkach utalentowani pod wieloma względami gracze, nie widząc dla siebie przyszłości w niszowej w tej części świata koszykówce, decydowali się na przejście do innego sportu, póki jeszcze byli na tyle młodzi, by w miarę sprawnie przekwalifikować się np. na sporty zimowe, które często uprawiali równolegle z koszykówką lub na hokej czy piłkę nożną.
Nie każdy przecież mógł wyjechać na studia do USA, nie każdy na etapie juniora mógł zostać wypatrzony przez skautów najmocniejszych europejskich lig i nie każdy mógł dostać z rodzimej ligi kontrakt, który zapewniłby bezpieczną przyszłość.

Ale za to prawie każdy, kto zdecydował się na tym etapie rozwoju wyskoczyć z pociągu z napisem „koszykówka”, ten w większości przypadków znajdował ciekawe zajęcie w innymi sporcie lub zupełnie poza nim. Logicznym, zrozumiałym i bardzo częstym było więc wybieranie bezpiecznego scenariusza.

Rannikko, wtedy w rozmowie ze mną, pokusił się też o tezę, że Finom będzie trudno o sukcesy w tak przebojowym i wymagającym kreatywności sporcie, bo oni z natury są mało przebojowi i mało pewni siebie. Swojej siły i tożsamości szukają przez to w zespołowości, a jak wiadomo, co do zasady ma to swoje plusy, ale w takim systemie trudno o produkowanie gwiazd.

Teemu chyba jeszcze wtedy nie zdawał sobie sprawy z tego, że ta filozofia, ta solidna u dołu piramida, będzie dla fińskiego basketu idealnym gruntem dla dynamicznego rozwoju tego sportu a także wylęgarnią prawdziwych talentów. Dbanie o detale, drobne rzeczy, to coś co od lat cechowało fińskich trenerów. Zaczynając od tych pracujących z małymi dziećmi na Henriku Dettmannie kończąc. Bez fajerwerków, skromnie, spokojnie, pragmatycznie. Kończenie dwutaktu lewą dłonią z lewej strony kosza, prawą z prawej. Dbałość o egzekwowanie założeń taktycznych. Znamienne jest to, że w rozgrywkach młodzieżowych w Finlandii, dla trenerów zwycięstwa i celne rzuty są zazwyczaj sprawą wtórną. Dobrze wyegzekwowana zagrywka zakończona spudłowanym, ale otwartym rzutem, na który 24 sekundy pracowała cała drużyna, jest cały czas dobrą zagrywką. Niecelne rzuty są częścią tej gry. Obrazki, w których trenerzy biją brawo drużynom, z którymi walczą, za zagranie czegoś mądrego, nie należą w Finlandii do rzadkości.

W 2013 roku na Słowenii nastąpił przełom. Finowie wygrali 4 z 5 grupowych meczów. Pokonali Turcję, Grecję, Rosję, rozgromili Szwedów. Bez problemów przeszli do kolejnej rundy. Tam dostali lekcję koszykówki od Chorwacji i Hiszpanii, ale na zakończenie swojej przygody z turniejem rozbili Słowenię i ostatecznie do awansu do ćwierćfinałów zabrakło im jednej wygranej. Rozgrywki zakończyli ponownie na dziewiątym miejscu. Fińscy fani zaczęli zaznaczać swoją obecność na koszykarskich salonach. Po pierwsze było ich wielu. Po drugie tworzyli świetną atmosferę bo skupiali się tylko i wyłączne na dopingowaniu swoich. Buczenie na rywali nie było w ich stylu.


FIBA dostrzegła i doceniła „fiński fenomen”. Drużyna dostała dziką kartę na Mistrzostwa Świata w Hiszpanii w 2014 roku. 22 miejsce w żaden sposób nie oddaje tego, co działo się tamtego lata w Bilbao. Drużyna pokazała ciekawy i nowoczesny basket. Do awansu do 1/8 zabrakło jednej wygranej, a w zasadzie, to jednego celnego rzutu wolnego Koponena w meczu z Turcją. Bizkaia Arena mieszcząca zwykle po 10000 fanów, gościła co mecz ponad 8000 Finów. Atmosfera, jaką tam tworzyli, zapisała się w historii tych mistrzostw.

Dwa lata temu we Francji ekipa Dettmanna znów przeszła fazę grupową. W fazie pucharowej, po walce, po niezłym meczu odpadła z silną Serbią.

Fińska koszykówka przeszła długą drogę. Ranikko mylił się mówiąc, że Finowie, z racji swoich narodowych cech, być może nigdy nic wielkiego w koszykówce nie osiągną. Solidną, spokojną i pokorną pracą oraz dbałością o najmniejsze detale, dało się stworzyć solidny grunt dla dalszego rozwoju. Okazało się, że nawet będąc sportem niszowym, tułając się na peryferiach koszykarskiej Europy, możliwe było „wyprodukowanie” talentów nie tylko na miarę Euroligi, ale nawet dla NBA. Możliwe było też mozolne wspinanie się w górę na arenie międzynarodowej.

Wczoraj, po wygranym meczu Finów z Grekami (89:77), udało mi się zadać Teemu pytanie o tę długą drogę, z Dywizji B, przez dziką kartę do Mistrzostw Świata, aż po prawo organizacji (grupy) Mistrzostw Europy przed własną publicznością. Od trenera Dettmanna dostałem kciuk w górę za zadanie tego pytania.

„To wielka rzecz dla mnie. Swój pierwszy mecz w kadrze zagrałem w 1997 roku czyli 20 lat temu. Tak jak mówisz, to była długa droga. Z Dywizji B do Mistrzostw Świata i Europy a teraz do roli bycia gospodarzem turnieju. Najwspanialszą rzeczą dla mnie jest to, że po 13000 naszych fanów przychodzi do hali oglądać nasze mecze. Bilety na każde starcie są wyprzedane. To oznacza, że robimy coś we właściwy sposób. Świetnie, że pokonujemy kraje o znacznie większym koszykarskim potencjale i z większymi tradycjami. Ludzie chcą to zobaczyć. Gramy dla 13000 nie 700 osób, jak to bywało 10 lat temu. To coś wspaniałego. Petteri Koponen jest w kadrze od 10 lat, a teraz pojawiają się młodzi. Lauri już tyle potrafi na boisku a mamy też inne młode talenty. To wspaniały widok dla takiego starszego dżentelmena, jak ja.”


Warto dodać, że ze składu, który po 16 latach, w 2011 roku zagrał w Mistrzostwach Europy, aż siedmiu zawodników broni barw Finlandii podczas tych mistrzostw. Są to Mikko Koivisto, Shawn Huff, Gerald Lee, Sasu Salin, Tuukka Kotti, Petteri Koponen oraz Teemu Rannikko.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.