Zagraliśmy dobry mecz z Finlandią. Lepszy, niż się spodziewałem. Moment – zanim odpalisz Caps Lock i zabierzesz się za komentowanie, zostań do końca. Myślałem, że jak po pierwszej kwarcie ruszyli na nas i zaczęli kąsać ze wszystkich stron, przy uciesze ponad 12 tysięcy fanów, to już po meczu. Było 18:8 po pierwszej kwarcie. Trafiliśmy w tej części gry tylko cztery rzuty. I nawet prowadziliśmy 8:6 by potem przez ponad pięć i pół minuty ani razu nie znaleźć drogi do kosza. I to są właśnie te momenty, które separują nas od bycia drużyną dobrą. Jesteśmy europejskim średniakiem, może średniakiem plus, ale nadal tylko średniakiem. Nie mamy gwiazd nie tylko na poziomie NBA, ale także na poziomie czegoś więcej, niż tylko statusu gracza solidnego w Eurolidze. I to są te różnice. Kiedy nie idzie, kiedy rywal czyta Twoją obronę jak elementarz, kiedy niepewność czy nawet strach zaglądają w oczy, wtedy Słowenia ma Dragica lub Doncica, Francja De Colo, Fourniera, Diawa, Finlandia od teraz Markkanena i tak dalej. Można by tak jeszcze długo wymieniać. My? My mamy Ponitkę, który ma momenty, Waczyńskiego, który ma momenty, paru innych, którzy mają momenty. Tyle, że to nie mogą być tylko te momenty, by marzyć o czymś więcej, niż klasie średniej w Europie. To musiałby być pewien poziom, z którego oni nigdy by schodzili. Jesteśmy drużyną średnią i gramy średnio. Możemy mieć dobre fragmenty przeciwko każdemu, ale zwyczajnie nie jesteśmy w stanie grać dobrze przez całe starcia.
Mecz z Finlandią był jednym z naszych lepszych meczów, jakie widziałem w ostatnich latach. Wróciliśmy z 14 punktów straty. I to było imponujące. Graliśmy w jaskini lwa, albo raczej w lesie wśród wilków. W takim kotle, jaki robili fińscy fani, ten powrót był naprawdę imponujący. A kiedy Ponitka trafił za trzy i dał nam dziewięć punktów przewagi na 1.33 min. przed końcem meczu czwartej kwarty, to także było imponujące. Kiedy byliśmy o jedno posiadanie od wygrania w pierwszej dogrywce, to też było imponujące. W wywiadzie dla Przeglądu Sportowego, powiedziałem (zapraszam, to tylko siedem minut), że daję Finlandii 60-55% szans na wygraną, ale bardzo chciałem się pomylić. Bardzo. Przy okazji udzieliłem też wywiadu panu Markowi Ceglińskiemu dla PAPu. O kulisach tej rozmowy przy innej okazji. Teraz powiem tylko, że to było dziennikarstwo przez duże D. Ze strony pana Marka rzecz jasna.
Czy ja staram się głaskać i usprawiedliwiać? Nie. Patrzę na to z dystansu i z dystansem. Spójrz. Mamy zawodową ligę, która w wielu aspektach jest półamatorska. Nasze kadry młodzieżowe błąkają się gdzieś po dywizjach B w Europie i nawet tam zdarza im się dostać solidny wp..ol od, zdawałoby się, mało koszykarskich nacji. Wielu, by nie powiedzieć większość, naszych trenerów młodzieżowych to pasjonaci, którzy za swoją pracę dostają głodową…pensję? Oni chyba mieliby problem z nazwaniem tego kieszonkowego pensją. Jak mają szkolić dzieci, skoro sami nie mają warunków i środków by udoskonalać siebie. Mamy rok 2017. Prowadzenie drużyn w stylu „dawać, dawać, dawać. Gramy, gramy, gramy” bo jakoś to będzie, to już za mało. Dziś do meczu, do treningu musisz podejść z laptopem, ze strategią rozwoju, z długofalową wizją tego, co chcesz osiągnąć. Sport dziś to jest rzemiosło, wyspecjalizowana dziedzina życia, która stoi na takich samych, podobnych, a może nawet potężniejszych filarach jak inne profesje. To mityczne know how, które pozwala w sporcie mieć ciągłość. Tę ciągłość, która daje gwarancje, że dobrzy zawodnicy będą pojawiać się w kadrze seniorskiej stale, nie co pokolenie, nie w tajemniczych okolicznościach. Tak, żebyśmy nie musieli sięgać do dziecięcych lat naszych najlepszych koszykarzy i wygrzebywać historie, że ten czy tamten dobrze drybluje, bo w domu miał psa, który gryzł mu piłkę, a ten tę piłkę musiał chronić. To są fajne historie do opowiadania, ale jego panowanie nad piłką powinno być efektem treningu, który ktoś mu profesjonalnie zaplanował. Litwini zawsze będą mieć utalentowanych i wyszkolonych graczy, bo mają system, który działa od dekad. Tak samo jak Serbowie, Chorwaci, Słoweńcy, Hiszpanie. Nie możemy pracować po omacku i co parę lat zaorywać tego, co wypracowali inni, i robić wszystko od nowa, bo to nowe jest dobre, a tamto stare było złe.
I kolejny raz gdy przegrywamy gdzieś na arenie międzynarodowej, budzi się w wielu ten wewnętrzny Nawałka czy w tym przypadku Taylor. To wszystko tak bardzo czytelnie wygląda tylko zza ekranu komputera czy telewizora, to coś jak jak granie w „Jeden z dziesięciu” – na kanapie znasz wszystkie odpowiedzi, nawet stolicę Madagaskaru. Tam, w TVP w Lublinie, to wygląda inaczej. Wiem, bo byłem dwa razy.
Patrz jak Koszarek spieprzył to podanie.
Patrz jak Taylor słabo rozrysował ostatnią zagrywkę w ataku dla Ponitki i Waczyńskiego, jak głupio zaordynował, gdy broniliśmy przewagi w pierwszej dogrywce.
Ja zawsze przy okazji tego typu rozważań mam chęć powiedzieć – „OK, kolego z internetu. Karty na stół. Co legitymizuje Twoją opinię? Czy sam jesteś trenerem, zawodnikiem? Kim? Co Ty byś zaproponował na miejscu Taylora? Karty na stół. Słucham prawdziwych argumentów.” Bo o ile nielogicznym jest dla mnie pogląd wielu sportowców i grona dziennikarzy, że nie powinno się krytykować gry danego zawodnika, skoro samemu nie reprezentuje się odpowiedniego poziomu (nie gram jak zawodnik NBA, ale wiem gdy któryś z nich robi coś źle, choć sam nawet tego bym nie zrobił), o tyle w przypadku coachingu sprawa, dla mnie, jest złożona. Gdy Wojtek Zeidler mówił mi w Londynie o fajnej zagrywce, którą wyegzekwowali Magic w meczu z Raptors, to ja go słucham, bo wiem, że jest klasowym trenerem. Ale gdy anonim z internetu domaga się zwolnienia Taylora, to ja chcę wysłuchać argumentów i poznać tło danego anonima. Tylko tyle.
Jest takie koszykarskie porzekadło wyniesione z NBA, że dobrego trenera poznaje się po tym, jak jego drużyna wygląda po time outach. Zauważyłem, że jest nawet modne mówieni o tym. Więc Taylor musi być zły, skoro spieprzyliśmy wprowadzenie piłki na 12 sekund przed końcem IV ćwiartki, skoro ani Ponitka, ani Waczyński nie oddali dobrych rzutów w końcówkach, sokoro w półtorej minuty daliśmy sobie wtłoczyć dziewięć punktów. Czyli zakładacie, że Taylor nie rozrysował dobrze tych posiadań, że nie miał planu B i C oraz, że nie wziął pod uwagę, że obrona Finlandii zwyczajnie odczyta nasze zamiary? Sugerujecie, że to, co wydarzyło się na parkiecie w danych posiadaniach było wyłącznie wypadkową złej taktyki i słabego warsztatu naszych, a nie dobrej obrony Finów. Tak zakładacie? No cóż, macie prawo tak myśleć.
To nie jest wina Łukasza Koszarka, że jest naszym pierwszym rozgrywającym. To jest wina naszego szkolenia, że w 38-milionowym kraju ciężko znaleźć lepszego od niego. To nie jest wina Taylora, że nasi mają braki w wyszkoleniu technicznym. Na tym poziomie trener nie uczy grania w koszykówkę. On jest od stworzenia tej, też modnej w ostatnich latach, kultury wokół kadry. Mam wrażenie, że ludzie u nas mają z nim problem, bo on jest za bardzo pozytywny, za bardzo amerykański, a za mało narzekająco-bigosowy.
Mamy tendencje do dawania sobie prawa do wyrokowania o wszystkim ze sportem i polityką na czele. Gdzie dziesięciu Polaków, tam jedenaście opinii. W Finlandii ludzie są bardziej pokorni, zdyscyplinowani. Czasem do Twojego miejsca pracy potrafi przyjść z zewnątrz gość, na zlecenie szefa, by dać Ci i Twoim kolegom szkolenie z tego, jak prawidłowo ustawiać fotel przy biurku, by nie mieć problemów z plecami. Ludzie w ciszy słuchają, podnoszą dłoń gdy chcą o coś zapytać. Patrzysz na to i śmiejesz się w głębi, bo wiesz, że u nas by to nie przeszło. Ustawianie fotela. Rozumiesz?
W 2014 roku w Hiszpanii, podczas Mistrzostw Świata, Finowie spieprzyli końcówkę w meczu z Turcją. Ten mecz najprawdopodobniej kosztował ich awans do dalszej rundy. Nie przypominam sobie, żeby ktoś wtedy zwalniał coacha Henrika Dettmanna. Nikt nie wieszał psów na Koponenie, który spudłował dwa rzuty wolne w samej końcówce. Ludzie potrafili oddać mu to, że gdyby nie jego świetna gra przez wcześniejszych 39 minut tego starcia, to Finlandia nie byłaby na pozycji do wygrania.
Co impreza, to to samo. Zapętlamy się w wydeptanych przez lata schematach. Kto zawinił? Kogo ukarać? Co dalej? Gdzie popełniono błędy? Wróciłem pamięcią do EuroBasketu sprzed dwóch lat we Francji. Po tym, jak odpadliśmy w fazie pucharowej z Hiszpanią, internet też miał wiele do powiedzenia. Sprawdź, jak masz czas. Wtedy reagowałem podobnie. Na chłodno, z dystansu i z dystansem. I wtedy ktoś próbował mi zarzucić, że jestem zbyt łagodny, bo obawiam się zwichnięcia moich stosunków z zawodnikami naszej kadry i sztabem trenerskim. Moi mili, ja nie mam nad sobą wydawcy, nikt nie wisi mi na telefonie i nie prosi mnie o teksty. Sam sobie wyznaczam deadline’y i zazwyczaj je przekraczam. Bo mogę. Gdy o coś pytam zawodników, to przede wszystkim z własnej ciekawości, dla siebie. Nie łowię kąśliwych, klikolubnych cytatów. Fajnie jest móc dostać coś u źródeł, ale to nie jest moje blogowe być albo nie być. Sam blog też nie jest moim być albo nie być w skali całego życia, więc spokojnie. Wstrzymaj swoje konie. Szanuję tych chłopaków, ale z żadnym z nich się nie przyjaźnię, nie utrzymuję pozasportowych relacji. Jeśli, z jakiegoś powodu, nigdy nie porozmawiam z żadnym z nich, to naprawdę nic wielkiego się nie wydarzy w moim życiu. Pomijając już fakt, że raczej wątpię, by któryś z nich czytywał moje wypociny.
Mecz z Finlandią boli, bo przegraliśmy wygrany mecz. Bo to był mecz, który szeroko otworzyłby nam drzwi do Turcji. Zdarza się. Rzadko, ale się zdarza. Jestem więcej, niż pewny, że gdyby nasi mogli zagrać jeszcze raz tych 90 sekund końcówki czwartej kwarty, to by wygrali. Jestem też przekonany, że z dziewięcioma punktami zaliczki moglibyśmy ustać półtorej minuty każdemu. W alternatywnej rzeczywistości Koszarek nie podaje wprost w ręce Lauri’ego i zamiast szukać nowego trenera, dziś rozpływalibyśmy nad grą naszych. Debatowalibyśmy czy ten kolektyw stać na ćwierćfinał. Tak już mamy.
Cieszę się, że to jeszcze nie jest smutne podsumowanie naszych występów podczas tych mistrzostw. Gramy jeszcze z Grecja i Francją i wszystko jest w naszych rękach. Mamy szanse większe, niż matematyczne, więc kibicujmy. Islandczycy przyjechali tu z myślą, że co mecz będą szatkowani. I tak się dzieje. Ale walczą, nawet mają swoje momenty. Kibice się cieszą i wszystko jest OK.
Jesteśmy drużyną średnią, która w Mistrzostwach Europy gra średnio. Nie jakoś zbrodniczo źle, nie jakoś porywająco pięknie ponad skalę swoich możliwości. Gramy na tyle, na ile jesteśmy w stanie grać, na tyle, ile wynoszą nasze możliwości. Wyregulujcie swoje wymagania i oczekiwania co do tej drużyny. Szkoda zdrowia, szkoda czasu, szkoda klawiatury.
fot. Ville Vuorinen.
Pingback: EuroBasket 2017. Ostatni raz słów kilka – Karol Mówi