Tych sześciu nie opuściło ani jednych play-offów w latach dziewięćdziesiątych

Było tylko sześciu koszykarzy w NBA, którzy w latach 1990-99 nieprzerwanie grali ze swoimi drużynami w play-offach. Potrafilibyście wymienić ich nazwiska bez sprawdzania u wujka Google’a, bez zerkania w dalszą część tego tekstu? Nie był to ani Michael Jordan, bo miał ponad roczną przerwę od koszykówki. Wiem, że wiesz. Nie był to też Charles Barkley, ani Hakeem Olajuwon, ani David Robinson, ani też Reggie Miller. Kto więc to był? Zapraszam do lektury.

Karl Malone i John Stockton. Tak, tej pary można był się spodziewać w tym zestawieniu. Tu żadnego zaskoczenia być nie powinno. Jazz nie tylko przez 10, a przez 20 (!) kolejnych sezonów byli drużyną play-offową. Zaczęli w 1984 roku, skończyli dopiero w 2003. W badanym dziesięcioleciu, pod wodzą duetu Stockton-Malone, tylko trzy razy odpadali w pierwszej rundzie, tylko raz w sezonie zasadniczym nie przekroczyli progu 50 wygranych. Jazz wprawdzie mistrzowskiego tytułu nie zdobyli, ale koszykarscy eksperci nie mają wątpliwości – gdyby nie Michael Jordan i Chicago Bulls, Jazz mieliby na koncie dwa mistrzowskie tytuły. Jazzmani, w obu finałach (1997 i 1998) zmusili Byki do maksymalnego wysiłku. Każda z serii trwała po sześć meczów, a ta ostatnia potrzebowała heroicznego występu Jordana oraz pamiętnego rzutu w samego końcówce ostatniego starcia.


John Stockton w latach 1990-99, przez siedem sezonów z rzędu, był najlepszym podającym NBA. Jego średnia asyst ani razu nie spadła poniżej 11. Dwa razy liderował lidze w przechwytach. W ośmiu sezonach (siedmiu z rzędu!) nie opuścił ani jednego meczu, w jednym tylko cztery. Osiem razy brał udział w Meczach Gwiazd, dziewięć razy wybierano go do składów All-NBA. Był członkiem legendarnego „Dream Teamu”, który sięgnął po olimpijskie złoto w Barcelonie, w 1992 roku.
Malone był jeszcze większym (dosłownie) twardzielem. Przez całą badaną dekadę opuścił tylko trzy (!) z 788 możliwych do rozegrania meczów. Siedem sezonów kończył z double-double jako średnią za całe rozgrywki. Tylko raz nie udało mu się utrzymać średnie punktowej na poziomie przynajmniej 25. Podobnie jak Stockton, wystąpił w ośmiu Meczach Gwiazd. I podobnie jak on, był członkiem Dream Teamu. Przez całą dekadę wybierany był do najlepszej piątki sezonu!

Scottie Pippen. Bulls zdominowali lata dziewięćdziesiąte poprzedniego wieku, a dobrzy zaczęli być już w połowie wcześniejszej dekady. Od sezonu 1984-85, czyli od pojawienia się tam Michaela Jordana, aż po rozgrywki 1997-98 Byki ani raz nie oglądały play-offów z pozycji telewizora. Gdyby nie 18-miesięczna emerytura, w tym zestawieniu znalazłby się także i Michael Jordan. No właśnie. W sezonie 1993-94, czyli tym, w którym Jordana w lidze w ogóle nie było, Bulls prowadzeni przez Pippena wygrali 55 meczów w rundzie zasadniczej. Tylko o dwa spotkania mniej, niż rok wcześniej, gdy sięgnęli po trzeci z rzędu tytuł. Scottie zaliczył znakomity sezon wyrażony liczbami na poziomie 22 punktów, 8.7 zbiórki, 5.6 asysty oraz 2.9 przechwytu. Był trzeci w głosowaniu na MVP tamtego sezonu. W badanym okresie Bulls sięgnęli po sześć mistrzostw, ani razu (!) nie odpadli w pierwszej rundzie play-offs. Scottie siedem razy brał udział w Meczach Gwiazd, tyle samo razy wybierano go do składów All-NBA, osiem razy do najlepszych piątek defensorów. Był członkiem oryginalnego „Dream Teamu”. Trzeba jednak pamiętać, że ten dziesiąty sezon Pippena miał miejsce w barwach Houston Rockets, u boku Charlesa Barkleya i Hakeema Olajuwona. Ten projekt jednak nie wypalił. „Mały Dream Team” przystąpił do play-offów na piątym miejscu, w których przegrał 1:3 z Los Angeles Lakers. Pippen, po sezonie, przeniósł się do Portland Trail Blazers.

Patrick Ewing. Knicks mieli pecha, że okres ich świetności przypadł na okres świetności pewnego łysego gościa z Chicago. Gdyby nie to, ich szanse na mistrzostwo byłyby naprawdę duże. A tak, byli „tylko” dobrzy. Aż dziewięć razy przechodzili przez pierwszą rundę play-offs, dwa razy grali w finałach. W rundach zasadniczych, sześć razy wygrywali po 50 i więcej meczów. Najbliżej mistrzowskiego tytułu byli w finałach 1994 roku, w starciu z Rockets. Knicks byli wielcy, bo mieli wielkiego gracza pod koszem, który robił wielkie rzeczy. Ewing, w latach 1990-99, aż dziewięć razy kończył sezon ze średnimi na poziomie przynajmniej 20 punktów, 10 zbiórek i 2 bloków. Osiem razy wybierano go do Meczów Gwiazd, cztery razy do składów All-NBA. „King Kong”, podobnie jak jego rywale z boiska opisani powyżej, był także jednym z zawodników „Dream Teamu”.

Dan Majerle. Sześć lat w Phoenix, rok w Cleveland, trzy lata w Miami. Tak wyglądała jego mapa drogowa do dziesięciu kolejnych występów w play-offach. Swoją najlepszą koszykówkę zagrał w barwach Suns. To tam, w Arizonie, trzy razy dostąpił zaszczytów grania w Meczach Gwiazd. W 1993 roku walczył w finałach NBA z Bulls Jordana, a rok później, z reprezentacją Stanów Zjednoczonych, wywalczył złoto podczas Mistrzostw Świata w Kanadzie. W latach 1992-96, na 410 możliwych do rozegrania meczów, Majerle opuścił tylko dwa!

Cliff Robinson. „Uncle Cliffy” był jednym z pierwszych wysokich, którzy lubili i potrafili rzucać za trzy punkty. W NBA spędził aż 18 lat, z których pierwszych osiem w barwach Portland Trail Blazers. To właśnie w koszulce tego klubu, z charakterystyczną, czerwoną opaską na głowie, pamięta go większość kibiców. Już w swoim pierwszym sezonie (1989-90) w NBA, Robinson zaznał smaku grania w finałach. Podobnie było dwa lata później. Za pierwszym razem, na drodze do tytułu, stanęli Detroit Pistons. Za drugim Michael Jordan i jego Bulls. Przez 14 kolejnych lat jego średnia punktowa przekraczała 11 punktów, przez trzy lata (1993-96) poszybowała na pułap 20 punktów. Wtedy też udało mu się zagrać w Meczu Gwiazd (1994) oraz być uznanym za najlepszego rezerwowego ligi (1993). Na jego dziesięć kolejnych występów w play-offach składa się osiem lat w Portland oraz dwa w Phoenix. Robinson zmarł w sierpniu 2020 roku na chłoniaka. Miał 53 lata.


* Tekst napisałem oryginalnie dla portalu Unibet.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.