W drodze do Tokio. Finał nie dla nas

W półfinałowym meczu turnieju kwalifikacyjnego do Igrzysk Olimpijskich w Tokio, reprezentacja Litwy pokonała Polskę 88:69. Gospodarze spotkają się dziś w finale ze Słowenią, która w swoim półfinale wygrała z Wenezuelą 98:70.

We wcześniejszym naszym spotkaniu, ze Słowenią, utrzymywaliśmy się w grze tylko w pierwszej kwarcie. Wczoraj z Litwą przez całą pierwszą połowę wyglądaliśmy dość dobrze…a i tak ją przegraliśmy (45:46). Zabójcza dla nas okazała się trzecia kwartą, którą Litwini wygrali aż 16:6. Pierwsze punkty w tej części gry zdobyliśmy dopiero na 4:39 min. przed jej zakończeniem. Z jednej strony potrafiliśmy zatrzymać gospodarzy na 16 punktach (gorszą ofensywnie kwartę Litwini zaliczyli tylko raz, z Wenezuelą), ale z drugiej strony zderzyliśmy się z ogromną, litewską ścianą. Coach Maskoliunas pograł trochę Sabonisem i Valanciunasem jednocześnie, na co nie mieliśmy odpowiedzi. Litwa zdeklasowała nas na tablicach (38:20).
Wnioski, przemyślenia? Takie same jak po meczu ze Słowenią. Nie była to seria do trzech czy czterech wygranych, więc można było niepoprawnie marzyć, że ten konkretny mecz, będzie tym jednym na ileś tam, kiedy uda nam się wygrać. Nawet jeśli zdrowy rozsądek i rachunek prawdopodobieństwa były przeciwko nam, to piękna nieprzewidywalność sportu zawsze łechce rozum i popycha do rysowania w głowach nie do końca realnych scenariuszy, dlaczego mogło się to udać.
Znasz mnie, ja nie jestem z tych, którzy po tym, gdy nasi pakują się i wracają do domów, „rozlicza” środowisko i roztacza wizje jak uzdrowić (dany) sport. Spokojnie. Ilu graczy z rotacji Polski mogłoby znaleźć sobie miejsce w rotacji Litwy czy Słowenii? No właśnie. Gdyby ktoś, zupełnie pozbawiony jakichkolwiek emocji, ale znający się na koszykówce, tak na chłodno, miał wybrać skład do pickup game w parku złożony graczy top 10 zawodników Litwy, Polski i Słowenii, to ilu naszych znalazłoby sobie tam miejsce? No właśnie. Nie dzieje się zatem nic. Zalecam spokój. Rywale mają w swoich składach graczy wybitnych na skalę NBA (Doncic), All-Starów (Sabonis) graczy ponadprzeciętnych (Valanciunas) oraz takich, którzy może tylko tam są, ale są (Cancar). I tu wszystko zaczyna się i kończy. Nie mamy wystarczająco dobrych graczy, by móc przez całe mecze atakować i odpierać ataki klasowych rywali. Bo prawda jest taka, że wczoraj zagraliśmy całkiem niezły mecz na skalę naszych możliwości. My 6/17 zza łuku, oni 7/16. My 9 strat, oni 13. Z naszych 27 celnych rzutów z gry 16 było asystowanych. U nich 18 asyst do 34 celnych rzutów z gry. Było lepiej, niż mogłoby się wydawać.
Skoro jest tak dobrze, to czemu jest tak źle? A to już jest zupełnie osobna dyskusja, która ma mało wspólnego z wczorajszym meczem. Bo to nie jest wina Łukasza Koszarka, że nie daje rady na arenie międzynarodowej. 37-letni Koszar (z całym szacunkiem do niego) jest żywym świadectwem upośledzenia naszej koszykówki. To nie brzmi i nie wygląda dobrze, gdy 38-milionowy kraj od lat nie jest w stanie dać swojej reprezentacji kompetentnego rozgrywającego na choćby średnią skalę w Europie. Drugim żywym świadectwem ułomności naszej koszykówki jest fakt, że jeden z naszych liderów jest z importu, i nie u nas uczył się koszykarskiego rzemiosła. Bez niego bylibyśmy w jeszcze większej sportowej pupie. O tym też warto pamiętać. Kadra narodowa jest owocem pracy u podstaw. W każdym sporcie. Kadra jest wierzchołkiem piramidy, która musi być silna na dole, żeby mogła być silna na górze. Tam, u podstaw właśnie, szukałbym przyczyn ułomności i upośledzeń naszego basketu. Tak jak Paulo Sousa nie jest od tego, żeby uczyć kolegów Roberta Lewandowskiego grania w piłkę nożną, tak i Mike Taylor nie jest od tego, żeby poszczególnych graczy naszej kadry uczyć kończenia rzutów po dwutakcie. Nie staram się w ten sposób zająć stanowiska, że jestem murem za Taylorem. Nie jestem ani za, ani przeciw. Obojętne są mi losy Mike’a Taylora. Ale nie obojętna jest mi kondycja polskich sportów zespołowych (tych indywidualnych zresztą też). Gdyby pod swoje skrzydła wzięli nas Gregg Popovich czy Phil Jackson, to nadal ktoś musiałby na parkiecie realizować ich myśl. Prawda? Ale, jak wspomniałem wyżej, jest temat na oddzielne rozważanie, które wykracza poza turniej w Kownie.

Najlepszymi strzelcami w tym meczu byli dla nas Slaughter (19) oraz Balcerowski, Ponitka i Garbacz (po 10).

W ekipie Litwy najwięcej punktów zdobył Domantas Sabonis (17). Oprócz niego jeszcze czterech innych graczy zdobyło 10 lub więcej punktów. Byli to Valanciunas (15), Kalnietis (14), Jakubaitis (13) oraz Grigonis (10).

W drugim półfinałowym meczu, a w zasadzie w pierwszym, bo odbył się wcześniej, Słoweńcy pozwolili Wenezueli marzyć o niespodziance tylko w pierwszej połowie. 48:41 dla Luki i kolegów brzmiało pewnie dla rywali, jak „to nadal jest możliwe.” Rzeczywistość była jednak inna. Po zmianie stron Słowenia zdobyła 50 punktów, a Wenezuela 29. Spustoszenie w obronie podopiecznych Fernando Hectora Duro siali, a jakżeby inaczej, Luka Doncic wspierany mocno przez Mike’a Tobeya. Ich pick and rolle są ozdobą tego turnieju, a dla ofensywy Słowenii prawdziwym orężem, którym przeszywają obronne formacje kolejnych rywali. Tobey skończył mecz z dorobkiem 27 punktów (11/17 z gry) i 12 zbiórek. Luka zanotował 23 punkty (7/11 z gry), 13 asyst, 9 zbiórek i 1 przechwyt. Gracz Mavs spędził w tym spotkaniu na parkiecie prawie pół godziny, co było dość zaskakujące mając na uwadze fakt, że do tej pory jego minuty utrzymywane były w dolnej dwudzieste lub niżej. Równie zaskakujące było też to, że przy wyniku 77:60 na niecałe siedem minut przed końcem meczu, Luka wrócił na parkiet. Pograł jeszcze cztery minuty, w czasie których do swoich zdobyczy dorzucił 2 punkty, 2 zbiórki i 4 asysty. Wszedł na parkiet wyraźnie na własne życzenie, więc być może chciał się z kimś trochę poprzepychać, może kogoś „scrossować” i rzucić mu trójkę w twarz, może miał coś komuś do udowodnienia, może chciał zaliczyć triple-double (zabrakło mu jednej zbiórki). Trudno powiedzieć. Ale gdy ogląda się go na żywo, widać wyraźnie, że nawet najmniejsza rzecz, najmniejszy incydent na parkiecie, potrafi w okamgnieniu jego charakterystyczny uśmiech zamienić w minę kogoś, z kim nie chcesz mieć do czynienia. Mała iskra może zamienić się w wielki pożar. Gdy obrońca stara się „usiąść” na nim i pograć z nim bardziej fizycznie, gdy ktoś, kogo broni rzuci mu punkty, gdy nie dostanie przychylnego mu gwizdka, gdy cokolwiek nie spodoba mu się w danym momencie. Po każdej z tych rzeczy można być niemal pewnym, że w odwecie ukąsi. I będzie bolało. Od kiedy dowiedziałem się o jego wadze (125 kg) wiele rzeczy zaczęło łączyć mi się w logiczną całość. Jest za duży i za silny na graczy obwodowych. Od skrzydłowych jest szybszy, lepszy technicznie, ale gdy trzeba, może też zagrać z nimi tyłem do kosza. Niby zawsze było to widać, ale teraz wiadmo dlaczego.

Najlepszymi strzelcami Wenezueli byli w tym starciu Michael Carrera i Pedro Chourio (po 16)

Finał dziś wieczorem o 19:30 (18:30 czasu polskiego). Naprzeciwko siebie stają dwie wielkie koszykarsko nacje. Litwini grają o swój ósmy z rzędu (!) udział w Igrzyskach Olimpijskich. Słoweńcy z kolei jeszcze nigdy nie dostąpili zaszczytu gry w turnieju tej rangi. Miniona noc w Kownie należała do słoweńskich kibiców. Bary, kluby i restauracje były opanowane przez nich. Już bardzo niedługo przekonamy się kto dziś w nocy będzie miał powody do świętowania, a kto będzie musiał zatopić smutek w szklance czegoś mocniejszego.

Niestety nadal nie do końca odnajduję w konferencjach przez Zoom. Trochę zajmuje mi czasu “odciszenie” się. Nadal próbuję jak blisko/daleko od ust trzymać komórkę w czasie zadawania pytania. Za pierwszym razem z Luką wydawało mi się, że jestem trochę za głośny. Tym razem więc, spróbowałem zrobić usprawnienia. Jak słychać, nie przyniosły one jednak pożądanych efektów. Brzmię, jakbym siedział w wiadrze. No, ale nic to. „Ja się cały czas czegoś uczę.”


* Tekst napisałem oryginalnie dla portalu Unibet.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.