We’re (not) talking about practice…

Przy okazji promocji książki  „Życie to nie gra", zacząłem wspominać stare czasy, gdy Allen Iverson był kimś w NBA.
Z
racji warunków fizycznych, z
którymi mogłem się utożsamiać (183 cm zrostu w butach, koło 70 kg wagi) był wtedy jednym z moich ulubionych graczy.
Ale nie tylko za to go lubiłem. A.I. był przede wszystkim przedstawicielem wąskiej grupy zawodników, dla których mecz koszykówki, to nie jak 8h w robocie i do domu. Dla niego każde wejście na parkiet było sprawą życia lub śmierci. Dla niego nie istniało pojęcie meczów o nic, meczów, w których można się było oszczędzać. Graczy z takim podejściem jest zazwyczaj garstka na całe koszykarskie pokolenie.
 
Poświęcenie, pasja i ten specyficzny, zarozumiały charakter dawały mieszaninę, która tworzyła dwa skrajne sposoby patrzenia na Iversona. Pierwszy – to obraz bezkompromisowego sportowca zawodowego, który w meczach nigdy nie kalkuluje, nie cofa nogi, poświęca swoje wątłe ciało, gra choć niejednokrotnie
zamiast na parkiecie, powinien spędzać czas w gabinetach lekarskich.
Drugi – lekkoduch, który nie wylewa za kołnierz, gość z dość lekceważącym podejściem do treningu, z lekką ręką do wydawania pieniędzy, mało odpowiedzialny, mocno balansujący w życiu prywatnym na granicy prawa i dobrych obyczajów.

Załóż gumowe rękawiczki, spryskaj obserwowaną powierzchnię dobrym środkiem do czyszczenia, weź gąbkę i szoruj. Pod tą warstwą brudu, zaschniętego, lepkiego alkoholu, niedopałków różnych ziół, pod warstwą spoconych białych t-shirtów znajdziesz prawdziwy, koszykarski skarb.

Nie znam nikogo, kto miałby idealną receptę na przejście przez życie bez wpadek i błędów. Dlatego staram się nie oceniać koszykarzy jako ludzi. Oceniam ich za to kim są i co robią na parkiecie. Kim jestem, żeby ich oceniać?

Dwa lata temu, w tekście o źle parkującym Gortacie, napisałem: "Chcę się wzorować na koszykarzu NBA, gdy jest na
parkiecie i w niedościgniony sposób uprawia ten sport, chcę słuchać
muzyki, którą grają moi ulubieni wykonawcy, chcę oglądać filmy z moimi
ulubionymi aktorami w rolach głównych. Tylko i aż tyle.
Nie
zapytam ich jak żyć, nie poproszę o wychowanie mi dzieci, nie zdziwi
mnie gdy zobaczę ich źle parkujących samochody, pijących alkohol,
gadających głupoty. Oni są też tylko ludźmi – jak my. Moje
zainteresowanie nimi kończy w momencie, gdy schodzą z parkietu, ze
sceny, z desek teatru.
Marcin Gortat (i inni znani ludzie) robi
wiele różnych rzeczy przez 365 dni w roku. Wchodzimy z aparatami i
kamerami w jego życie, gdy tylko powinie mu się noga."

 

Iverson rozegrał w NBA 14 sezonów z czego 10 z
kawałkiem w barwach 76ers. Na 135 meczów przeniósł się do Denver. Potem
zaliczył nieudany sezon w Detroit Pistons. To właśnie tam, z różnych
przyczyn, A.I. zamknął sobie drogę do NBA.
Wprawdzie w kolejnych rozgrywkach (2009-10) był jeszcze w lidze ale grą
trudno było to nazwać. Zaliczył ledwie trzy mecze w barwach Memphis
Grizzlies po czym zniknął. Pomocną dłoń wyciągnęli do niego Sixers. W
swoim drugim rozdziale w klubie, który wybrał go z pierwszym numerem
draftu w 1996 roku, zapisał jedynie 25 meczów. Jak się potem okazało
były to jego ostatnie mecze w NBA. Rozwód, problemy z alkoholem,
hazardem, kłopoty z prawem. Koszykówka zeszła na bardzo daleki plan.
 
Zanim jednak Iverson przepił i przegrał w kasynach
swoje miliony,
zanim na zawsze zamknął sobie drogę powrotną do NBA, był taki okres
kiedy był jedną z najjaśniejszych gwiazd w tej lidze.
Iverson w latach
1999-2008
nigdy nie zdobywał mniej niż 24.8 punktu na mecz. Aż pięć sezonów w tym
czasie kończył ze średnią powyżej 30 punktów! Jedenaście razy wybierany był do
All-Star, został MVP sezonu w 2001
roku, był czterokrotnym królem strzelców, trzykrotnym
najlepszym przechwytującym.
Jego średnia punktowa za całą karierę
wynosi 26.7 na mecz (a do tego 3.7 zbiórki, 6.2 asysty i 2.2
przechwytu). Wyższą ma tylko pięciu graczy – Michael Jordan, Wilt
Chamberlain, LeBron James,
Elgin  Baylor i Jerry West.

Tylko sześciu graczy w historii ligi
szybciej niż on osiągnęło próg 20000 punktów. A.I. zrobił to w swoim
713. meczu. Szybsi byli tylko Wilt Chamberlain (499), Michael Jordan
(620), Oscar Robertson (671), Kareem Abdul-Jabbar (684), LeBron James
(703) oraz Elgin Baylor (711).

Miał 183 cm wzrostu (w butach), ważył
niewiele ponad
70 kg a mimo to przez ładnych parę lat nie było na niego mocnych. Nie
było obrońcy, który byłby w stanie mu ustać, nie było obrony, której
Iverson nie byłby w stanie rozmontować.
Pomyśl teraz o swoim grającym
koledze, który ma ok. 180 cm wzrostu i waży ok. 70 kg. Wyobraź go sobie dunkującego
i robiącego wszystko
to, co robił A.I. w krainie gigantów. Trudno to
sobie wyobrazić? A no właśnie.

Larry Brown, który przez sześć lat
trenował go w Filadelfii (to on w zasadzie zdefiniował na nowo jego rolę
w NBA – z klasycznej jedynki z powodzeniem przekwalifikował go na
bardzo nietypową dwójkę), powiedział kiedyś o nim "Pod względem fizycznym nigdy nie widziałem kogoś takiego jak on. Drugiego takiego już raczej nie będzie."
 
Szybkość, skoczność, zwinność, duża, wręcz legendarna, odporność
na ból.
W lutym 2005 roku zaaplikował obronie Orlando Magic aż 60 punktów!

W
2001 roku wprowadził 76ers do Finałów mając za partnerów grupę ligowych
średniaków. Wielu zapamiętało go jako boiskowego samoluba, zarozumialca z
przerośniętym ego, które ostatecznie go zgubiło. Oczywiście jest w tym ziarno prawdy.
Dla mnie był koszykarskim
geniuszem, fizycznym wybrykiem natury, który swoją grą utorował niskim zawodnikom drogę do NBA oraz innych zawodowych lig. Jego serce do gry było czymś, co zdarza się niezwykle rzadko.

Historia Iversona uczy pokory i szacunku do życia,
do pieniędzy i sławy. Kiedy przychodził do ligi buńczucznie zapowiadał,
że nie tylko zdobędzie więcej mistrzowskich pierścieni, niż sam Michael
Jordan, ale też po swój pierwszy tytuł sięgnie szybciej niż zrobił to M.J. Odszedł z ligi mając na koncie 24368 punktów. Wówczas tylko 16 graczy w
całej historii NBA miało więcej. Wśród nich było tylko sześciu obrońców.

Odszedł, mimo wszystko,
nie tak jak na to zasługiwał. Odszedł "kuchennymi
drzwiami" jako antybohater, który przegrał i przepił fortunę a karierę
rozmienił na drobne.


                            

    

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.