Dziesięć lat temu Allen Iverson w słynnym wywiadzie mówi "We’re sitting here, I’m supposed to be the franchise player, and we’re in here talking about practice,". Słowo "practice" pada ponad 20 razy. Motyw ten na stałe trafia później do amerykańskiej popkultury.
Iverson, znany wtedy jako "The Answer" mógł w tamtych czasach powiedzieć co chciał i komu chciał. Miał niespełna 27 lat a na koncie 2 tytuły króla strzelców, 2 tytuły króla przechwytów, nagrodę MVP sezonu, występy w All-Star Game. Prawie niemożliwym było krycie go 1×1. Nie można było mu odmówić, że gra z poświęceniem i pasją, że wchodzi na parkiet, "wali" punkty mimo, że niejednokrotnie zamiast grać, powinien spędzać czas w gabinetach lekarskich. To wszystko prawda. Pamiętam te czasy doskonale, A.I. za to był (oraz z racji warunków fizycznych, z którymi mogłem się utożsamiać) jednym z moich ulubionych graczy. Prawdą jednak też było to, że poza boiskiem, gdzie niczego odmówić mu nie można było, prowadził mało sportowe życie.
"Jechać" na talencie i naturalnych predyspozycjach ciała można ale jak długo? Allenowi, zważywszy na ilość przebytych kontuzji i ledwie 75 kg wagi w lidze atletów, i tak udało się długo bo przez 11-12 lat łamał kostki obrońcom rywali, jak mało kto w historii ligi, jak nikt wcześniej z takimi warunkami fizycznymi.
Jego ostatnie 2 sezony w NBA czyli 2008-2009, i 28-meczowy epizod w rozgrywkach 2009-2010 mocno jednak rozdrobniły jego bądź co bądź legendę.
Iverson, 7 czerwca będzie obchodził 37 urodziny. Do NBA, gdzie nie ma go od 2 lat, już nie wróci. A wcale tak być nie musiało.
Wymiana w sezonie 2008-2009 na linii Denver-Detroit (Iverson-Billups) pokazała kilka rzeczy, które rzuciły cień na wartość Iversona dla drużyny i jak się później okazało ograniczyły mu pole manewru na rynku wolnych graczy do minimum, co w rezultacie zamknęło mu już całkowicie drzwi powrotne do NBA.
Billups był o wiele ważniejszy dla Pistons niż Joe Dumars wtedy sądził (pokazał to czyniąc z przeciętnych Nuggets, jedną z topowych ekip Zachodu). Allen Iverson nie czynił drużyny lepszą. Nikt nie mówił, że wpasuje się do sytemu Pistons ale takiego rozbicia morale nikt się nie spodziewał. Iverson zaczynał mecze jako starter (w 50 z 54 meczów). Gdy próbowano rozwiązań z nim jako zmiennikiem, to niby się z tym godził ale wszyscy wiedzieli, że jest inaczej, że jego ego nie pozwala mu zaakceptować tej nowej dla siebie roli i że bardzo się z tym męczy. Kontuzja (podobno fikcyjna) wyłączyła go z play-offs 2009. Pistons jako ósemka odpadli po 4 meczach w serii z Cavs. Iverson był wolnym agentem… o którego nikt się nie bił.
Już wtedy na światło dzienne wypływały informacje o jego kłopotach z alkoholem i hazardem. Podobno miał zakaz wstępu do większości kasyn w Detroit i okolicach – plotki później się potwierdziły.
Po miesiącach rozmów i negocjacji zlitowali się nad nim Memphis Grizzlies ale bardziej niż o sferę sportową, ekipie z małego, prowincjonalnego Memphis chodziło o zapełnienie hali Fedex Forum i sprzedaż klubowych gadżetów. Jeśli by się udało, przy okazji A.I. miał uczyć O.J.’a Mayo i Mike’a Conley’a trudów gry w NBA.
"The Answer" uczył i zapełniał halę przez całe… trzy (3) mecze. Kontrakt rozwiązano za porozumieniem stron.
W grudniu 2009 roku Iverson miał już klub. Rękę do upadłej gwiazdy wyciągnęli 76ers. Tym samym historia zatoczyła koło. Miało być jak w dobrym filmie z happy-endem. Doświadczony przez życie weteran, w końcu pogodzony z samym sobą miał dopisać ostatni rozdział w swojej zawodowej karierze. Zapisał – niestety dla niego nie złotymi literami. W lutym 2010 Iverson opuścił drużynę, zabrakło go też w Meczu Gwiazd, do którego kibice wybrali go jako startera. 2 marca Ed Stefanski oświadczył, że A.I. już nie wróci do drużyny.
Iverson nawet w wieku 35 lat potrafił zdobywać 14 punktów, 4 asysty i 3 zbiórki w meczu. Nadal potrafił czarować piłką i gdyby nie pozaboiskowe, niechlubne historie, najprawdopodobniej latem 2010 roku podpisałby kontrakt z drużyną walczącą o tytuł. Już nie jako pierwsza, druga czy trzecia opcja w ataku ale jako wartościowy zmiennik z imponującym bagażem doświadczeń.
Iverson w ciągu 14 sezonów w NBA zarobił ok. $155 mln z samych kontraktów w lidze. Dodać do tego trzeba "tłustą" umowę z Reebokiem, którego Iverson przez lata był "twarzą". Suma ponad $200 mln. okazała się być niewystarczająca dla jego hulaszczego trybu życia. Ogłoszenie bankructwa nikogo nie zdziwiło, tak jak kiedyś nikogo nie dziwiło, że chudy chłopak o wzroście 183 cm w butach 3 razy sięga po koronę najlepszego strzelca, w pięciu sezonach utrzymuje średnią powyżej 30 punktów na mecz, potrafi nawet rzucić 60 punktów w jednym meczu.
Historia Iversona uczy pokory i szacunku do życia, do pieniędzy i sławy. Kiedy przychodził do ligi buńczucznie zapowiadał, że nie tylko zdobędzie więcej mistrzowskich pierścieni niż sam Michael Jordan, ale też po swój pierwszy tytuł sięgnie szybciej niż zrobił to Michael. Odszedł z ligi mając na koncie 24368 punktów. Tylko 16 graczy w całej historii NBA rzuciło więcej. Wśród nich tylko 6 to obrońcy.
Odszedł, nie tak jak na to mimo wszystko zasługiwał. Odszedł "kuchennymi drzwiami" jako antybohater, który przegrał i przepił fortunę a karierę rozmienił na drobne….
P.S. Kiedy Iverson przechodził do Memphis, zastanawiałem się nad zasadnością tego ruchu. Komentatorzy uznali to za pier..lenie. Jak się okazało nie pier..oliłem.