Żegnaj Kobe!

„This season is all I have left to give.
My heart can take the pounding
My mind can handle the grind
But my body knows it’s time to say goodbye.” – Kobe Bryant, 29.11.2015.

Nie lubiłem Cię w 1996 roku, jak trafiłeś do NBA. Byłeś za cwany, za krnąbrny, za gówniarz, żeby tak się zachowywać. Ja wtedy uważałem i nadal uważam, że na prawo do mówienia i robienia tego, co się chce, trzeba sobie zapracować. Świat pełny jest, i wtedy też już był, papierowych królów, sztucznie kreowanych idoli, pozerów, ludzi bez grama pokory do życia i do innych. Myślałem, że jesteś jednym z nich. Myślałem, że będziesz gwiazdką paru sezonów, która wpadła Davidowi Sternowi w ręce akurat u zmierzchu kariery Jordana. Nie podobała mi się narracja, według której Ty byłeś namaszczany na jego następcę. Nie podobało mi się nazywanie Meczu Gwiazd w Nowym Jorku w 1998 roku symbolicznym, nieoficjalnym przekazaniem Ci pałeczki w lidze. Dla mnie to wszystko się odbywało za łatwo, za szybko, jakoś nie tak.

Wiesz, dwie dekady to szmat czasu. Ja byłem wtedy dzieckiem, ze swoimi dziecięcymi przemyśleniami, które wtedy wydawały mi się mądre i analityczne. Ale nie tylko ja myliłem się co do Ciebie. To były wyjątkowe czasy. Nie było jeszcze blogów, internet był zjawiskiem. Pamiętam, że już wtedy bywałem opiniotwórczy na szkolnych korytarzach. Żadna dyskusja o NBA (i nie tylko) nie mogła zostać zakończona, jeśli Karol nie powiedział, co myśli.

Wstyd mi teraz, że nie poznałem się na Tobie od razu. Jestem zły na siebie, gdy uświadamiam sobie, że zmarnowałem wiele z Twoich niezapomnianych momentów, patrząc na Ciebie przez pryzmat…no właśnie nie wiem jaki. Może to syndrom bycia sierotą po Michaelu Jordanie? Podświadomie, ja i mi podobni, nie dopuszczaliśmy do siebie myśli, że ktoś jest w stanie być tak blisko perfekcji Jordana. Irytowało nas, że nie tylko wyglądałeś jak M.J., mówiłeś jak M.J., grałeś jak M.J., zachowywałeś się jak M.J. – najgorsze było to, że doskonale zdawałeś sobie z tego wszystkiego sprawę…oraz z tego, że irytujesz tym ludzi.

Mówiłeś „zrobię to, to i to” – my dostawaliśmy białej gorączki. „On jeszcze nic nie osiągnął, żeby tak mielić jęzorem.” Ty wychodziłeś na parkiet i robiłeś dokładnie to, co zapowiadałeś. Kobe łobuzie!
 
Dziś wiem, wszyscy wiemy, że spotkał nas ogromny zaszczyt móc żyć w czasach Twojej świetności. Byliśmy świadkami narodzin legendy, największego jej blasku oraz powolnego zmierzchu.
 
Byłeś niezwykle rzadką kombinacją nieprzeciętnego, wręcz genialnego talentu, imponujących warunków fizycznych oraz maniakalnego etosu pracy.
Na przestrzeni lat Twojej kariery, przez ligę przewinęła się cała masa przebojowych graczy. Jednych zjadały kontuzje, inni swój wewnętrzny ogień gasili dolarami, drogim szampanem i kto wie czym jeszcze. Jeszcze inni byli gwiazdami tylko jednego czy dwóch sezonów. Ty dałeś nam dwie dekady basketu na elitarnym poziomie.

Mieć wyjątkowy mecz, jest w stanie prawie każdy z tych ponad 400 atletów. Mieć wyjątkowy sezon, jest w stanie wielu. Być na szczycie szczytów przez tyle lat, potrafią nieliczni.
Z talentem się rodzisz. Na całą resztę ciężko się pracuje. Ty byłeś szaleńcem w swoim perfekcjonizmie.

Mówią, mówią, mówią skończ karierę już teraz. Nie rozmieniaj jej na drobne. Steph Curry może spudłować następnych milion rzutów i nadal będzie miał lepszą skuteczność, niż Ty w tym sezonie.
J..ać to! J..ać ich!
Większość z nich nigdy nie miała piłki w dłoniach. Większość, pojęcie zmęczenia zna tylko w teorii.

Ty grasz mecz, myjesz się, jesz coś w biegu, wsiadasz do samolotu, próbujesz usnąć. Lądujesz w innej strefie czasowej, w innym klimacie. Zawożą Cię do hotelu. Chcesz odpocząć ale ciężko tak zasnąć na zawołanie. Jedziesz porzucać, myjesz się, jesz, wracasz do hotelu. Próbujesz znów usnąć. Jedziesz na mecz. Co wieczór musisz być Kobe Bryantem. Większość graczy w tej lidze może zagrać za 7 punktów, 4 zbiórki i 2 asysty. Ty jesteś Kobe Bryantem. Oni oczekują, że będziesz nim każdego wieczoru. I tak od kilkunastu lat. Oni nie myślą o tym…

Masz pięć mistrzowskich tytułów. Nikt Ci tego nie odbierze. Ci, co mówią, że trzy zawdzięczasz Shaq’owi nie znają się na koszykówce i kropka.
Tym, co mówią, że dwóch kolejnych nie zdobyłbyś bez Gasola i Odoma zaśmiej się w twarz. Tak, to prawda bo mistrzostw nie zdobywa się w pojedynkę. Nawet on nie zdobywał ich sam…

Rzuciłeś 81 punktów w jednym meczu! Oni nie wiedzą, że mógł to być najlepszy indywidualny występ w historii koszykówki. Oni mówią 100 punktów Wilta. Ilu z nich oglądało ten mecz z taśmy? Jest w ogóle taśma z tamtego meczu? Oni nie doczytali, że zegar w tamtym starciu Warriors z Knicks był prawdopodobnie nieprzepisowo zatrzymywany, gdy pojawiła się wizja pękającej setki. A nawet jeśli nie był, to tamten mecz sam w sobie po prostu był farsą.

Oni mówią, że nie podajesz a nie wiedzą, że w historii tej ligi tylko 28 zawodników, w większości wybitnych rozgrywających, ma więcej asyst, niż Ty.
Będą mówić, że byłeś przereklamowany, że byłeś taki i owaki. Będą mówić, że my którzy ustawiamy Cię tam, tam wysoko, nie znamy się koszykówce. Zapomnieli, że nie miałeś słabych punktów, gdy byłeś w najwyższej formie.  

Ale to nieważne…

Pomyśl o tym w inny sposób. Zerwałeś ścięgno Achillesa, potem uszkodziłeś kolano, potem bark. Od lat latasz do Niemiec robić jakieś czary z kolanami. Masz 37 lat, grasz swój dwudziesty sezon w NBA…a oni cały czas oczekują od Ciebie, że będziesz kąsającą Czarną Mambą. Czy to nie jest dla Ciebie zabawne? Oceniają Cię według kryteriów, które stosowali pięć czy nawet dziesięć lat temu.
Większość z nich po miesiącu takiej presji, skończyłaby w gabinecie psychiatrycznym. Dla Ciebie to chleb powszedni, iskra, wyzwanie, żeby każdego ranka zmusić ciało do kolejnego poświęcenia na treningu a wieczorem do wejścia do wanny z lodem. Tak, w tym wieku, z takim przebiegiem, po tylu kontuzjach, przyjemność z gry w koszykówkę to już tylko i wyłącznie sfera mentalna. Dla ciała to tortury.

Od pyskatego gnojka do kogoś, kto doszedł do Michaela Jordana tak blisko, jak tylko to możliwe. Tak blisko, jak nikomu więcej się nie udało. To były niezapomniane dwie dekady! Żegnaj Kobe! 
 
         
http://1.bp.blogspot.com/-NbH4Bb0mszY/UWnBThMhRTI/AAAAAAAABl8/UMZxbqkZHTc/s1600/kobe-sad.jpg     

1 comment on “Żegnaj Kobe!

  1. Pingback: 24/8 – Karol Mówi

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.