Złodzieje rowerów, Milczenie owiec i takie tam

To będzie kolejny ale nadal jeden z nielicznych nie enbiejowskich wpisów na tym blogu. Możesz go przewinąć scrollem w dół lub w górę, opcjonalnie przeczytać jeśli nie masz nic ciekawszego do czytania/robienia w danym momencie…

 
Tak jak przypuszczałem dokładnie tydzień Teemu, turniej w Espoo zabrał mnie całkowicie. Internet był, gorzej z wolnym czasem. Ale to chyba dobrze – dla mnie dobrze. Oczy są czerwone ale nie od monitora i chyba wiesz o czym mówię.
Narzekamy, marudzimy, grozimy że już więcej nie przyjedziemy… a i tak zawsze zazwyczaj spotykamy się co kilka miesięcy w podobnym składzie. Pisałem już o tym kilka razy – musisz tu być, żeby zrozumieć dlaczego tak to lubimy. Wstajemy zbrodniczo rano, jemy byle co, ledwo udaje nam się zdążyć na autobus. Mecze, lunch, mecze, obiad, mecze, kolacja uffff. Można się zajechać.
Jeśli kochasz basket to dzięki takim wyjazdom możesz być tak blisko niego, jak tylko się da. Nie każdy mógł zostać wybrany w drafcie.
A tu, gdzie nie spojrzysz dookoła ludzie zwariowani na tym punkcie nie mniej niż ty. Rozmowy do późnych godzin nocnych nie tylko o koszykówce. Kłótnie i dramaty, przeprosiny i kwiaty to nasz chleb powszedni.
Geje z Iraku, jazda na rowerze o 2 w nocy ulicami Espoo, zawsze zielone światło na (prawie) wszystko, owocowe napoje, pościg za gryzoniami.
Jeśli masz jeszcze siły to możesz wziąć piłkę i pograć sobie w kosza. Może ktoś
(kto gazet nie czyta) wyzwie cię na pojedynek rzutowy i przegra 20 euro.
"Złodzieje rowerów" (1948), "Milczenie owiec" (1991). Czy te filmy mają ze sobą coś  wspólnego? Dla nas już mają.
Eejj… i jeszcze coś…

Kupiłem sobie. Pachnie mistrzostwem…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.