Cavs-Warriors 1:3

Tym razem żadna z drużyn nie zapodziała się gdzieś w szatni, na lotnisku czy w hotelu. Na parkiet w Cleveland stawiły się dwie walczące drużyny. To był dobry mecz. Najlepszy w tej serii. 18 razy zmieniało się prowadzenie, było 14 remisów.
Zamiast 2:2, które mogłoby być swego rodzaju nowym początkiem tych Finałów, mamy 3:1, które może być zapowiedzią mistrzowskiej fety już w poniedziałkową noc w Oakland. Może. Jeszcze nikt w historii Finałów, nie wygrzebał się z dołka 1:3 a przypadków takich było 32.
Warrios świetnie zagrali drugą połowę. Wygrali ją aż 58:42. W poprzednim meczu, zawodnicy z Oakland zaliczali w ataku mini-runy. Cavs dali radę przetrwać. W tym starciu były to te ich firmowe duże runy, które działają na rywali jak prawy podbródkowy.
 
Pogłoski o śmierci Splash Brothers były mocno przesadzone. Zakon Braci Mniejszych od Trójki pod wezwaniem miłosierdzia Steve’a Kerra, to znów było to, do czego miliony fanów na całym świecie zapalają świeczki z intencjami i otwierają ołtarzyki.
38 punktów Curry (7/13 zza wielkiego łuku), 25 punktów Thompson. Klasa AAA+.
Nie wiem czy LeBron wychodzi ze swojego prime’u czy nie ale wiem, że nie wychodzi ze swojej strefy bezpieczeństwa. Zajrzysz w gołe statystyki i na pierwszy rzut oka niczego niepokojącego tam nie zobaczysz – 25 punktów, 13 zbiórek, 9 asyst, 2 przechwyty i 3 bloki. Pomijam 7 strat ale LeBron zabrał swoje ponad 110 kg umięśnione ciało tylko dwa razy na linię rzutów osobistych. Obrazowo – obrońcy Warriors tylko w dwóch (!) akcjach tego meczu, musieli wysłać LBJ’a na linię. To dość szokujące, jak James przeszedł obok tego meczu. Nie rozmawiajmy dziś o tych wszystkich małych rzeczach, które LeBron, jak zawsze, robił znakomicie. Pogadajmy o tych dużych rzeczach, których nie robił. Nie atakował. Nie męczył defensywy Warriors. Nie był zdecydowany. Nie poszedł po swoje. Nie zrobił tak, jak to Jordan zwykł robić w meczach, które potencjalnie zamykają lub otwierają na nowo serie. To nie był zły występ ale to też nie był występ na miarę tej klasy zawodnika. W 2012 roku w serii Heat z Bostonem w Finałach Wchodu, James przejmował mecze. Na przykład ten słynny już mecz nr 6 w hali Celtów (45/15/5), co doprowadziło do meczu nr 7, po którym Heat znaleźli się w Finałach, które wygrali z Thunder.

Doktor Andre Iguodala jest, póki co, MVP tej serii. Piekielnie skuteczne, szybkie i zarazem piękne dłonie, idealna praca nóg, wysokie IQ, bardzo dobra decyzyjność, wzorowa selekcja rzutowa. To niesamowite jak zawodnik, który niespełna dekadę temu oddawał w meczach o 10 rzutów więcej niż teraz, teraz w zgoła inny sposób potrafi mieć istotny wpływ na przebieg Finałów – i to drugi rok z rzędu.
Harrison Barnes zadaje w tej chwili bobu menadżerom wielu drużyn NBA. Ci już kilka razy musieli wygumkować proponowaną, na razie ołówkiem, kwotę w szkielecie umowy – rzecz jasna cały czas ją podnosząc. Tak grający Barnes, to ból głowy dla Warriors. Oczywiście latem, nie teraz. Teraz jest balsamem, miodem, radością, diamentem, ty to nazwij. Ktoś temu chłopakowi słono zapłaci za parę tygodni. Warriors mogą nie mieć środków by to wyrównać. Zrobi się ciekawie. Ale zostańmy jeszcze przy tych Finałach.

Jeszcze nie wiem co sądzić o występie Kyrie Irvinga. 34 punkty przy dobrej skuteczności z gry (14/28). Przy czym nie jestem pewny, czy chciałbym, żeby mój rozgrywający oddawał ponad 1/3 wszystkich rzutów całej drużyny. Wrócił Love, Cavs przegrali. Cavs są 1:0 w Finałach bez niego, 0:3 z nim. Tak, tak prowokuję. I nie, nie chcę mi się teraz rozmawiać o tym czy Cavs są lepsi czy gorsi bez niego. Zaimponowały mu słowa Andrew Boguta przed tym starciem. Australijczyk stwierdził, że idiotami należy nazwać tych, którzy Love’a nazywają miękkim. Nie chodzi o to czy miał rację, ale o to, że w ogóle to powiedział. 
Podobało się jak J.R. Smith podał rękę leżącemu na parkiecie Curry’emu. Niby nic a jednak coś. Nie podobało mi się jak Danny Crawford (jeden z moich ulubionych sędziów) nie potrafił prosto podrzucić piłki do jump balla. Irytują mnie płacze Varejao za każdym razem, gdy odgwizdywany jest jego faul. Nie w tej konkretnej serii – od 10 lat. Od razu przypomina mi się dunk Wade’a, po którym Brazylijczyk domagał się ofensa. Nie podobało mi się jak James przeszedł się nad Greenem w jednej z akcji w IV kwarcie. Takie rzeczy mogą robić zadaniowcy. Elicie nie przystoi. Cały czas nie podobają mi się flopy Greena (tak, LeBrona też nie ale ich dziś nie widziałem). Irytuje mnie też (oho) podejście Curry’ego do własnych umiejętności w obronie. W większości przypadków, gdy gwizdany jest faul przeciwko niemu, on ma jakieś ale. To jest takie słabe. Lubię spokój Klay’a Thompsona. Sprawia wrażenie gościa, który jest skupiony wyłącznie na grze a na wszystko inne w czasie meczu ma klasycznie wyj..ne.  

Być może w poniedziałkową noc poklepiemy się po plecach, podamy sobie dłonie i powiemy "do następnego." A może wydarzy się coś, co w tej chwili musielibyśmy nazwać niespodziewanym. I jak to dziwnie brzmi, jeśli o dobrym meczu jednego z najlepszych graczy w historii, myślimy już w kategoriach niespodzianki. Czy ci Warriors są tak historycznie dobrzy czy głowa LeBrona, to nadal tak niezbadany obszar. Pewnie i jedno i drugie.
Gdy Jordan był 0:2 w Finałach Wschodu z Knicks po dwóch meczach w Chicago, wszyscy spodziewali się, że w później będzie TYM Jordanem. I był nim. Ale Jordan to Jordan. A przecież porównywanie LeBrona do Jordana od dwóch lat jest passé. Dla mnie zawsze było nie na miejscu.
 
Ja dziś mam wesele u mojego najlepszego przyjaciela, więc pozwólcie, że na tym zakończę przelewanie strumienia świadomości z meczu nr 4 i udam się teraz o 7:33 na, nie wiem czy do końca zasłużony, spoczynek. Swoją drogą fajnie dla mnie się ułożył kalendarz tych Finałów. Nie zostałem zmuszony, żeby kombinować albo zmywać się ukradkiem z wesel. Historia zna już takie przypadki. Cieszę się, gdy znajomi się pobierają. Cieszy mnie jeszcze bardziej, gdy pod uwagę też biorą kalendarze koszykarskich imprez. 
   
Cavs 97, Warriors 108.
W rywalizacji 1:3
Mecz nr 5 w poniedziałek.

 
http://www.trbimg.com/img-575b88e1/turbine/ct-nba-finals-cavs-warriors-spt-20160610-001/650/650x366

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.