Cavs-Warriors 3:3. We’re going to game 7 baby!


                            

Dzięki Zaza!

Jeśli jesteś fanem/fanką koszykówki w czystej postaci, to te Finały nie mogły się dla Ciebie lepiej ułożyć. W niedzielną noc obejrzymy siódmy i ostatni mecz tej serii, ostatnie starcie tego sezonu. Ta cytryna bardziej wyciśnięta już nie będzie. MVP ostatnich dwóch sezonów kontra MVP lat wcześniejszych. Curry, dla wielu najlepszy obecnie zawodnik NBA, kontra James, przez pozostałych najlepszym graczem planety nadal nazywany. Dobry kontra zły. Duży kontra mały. Finezja kontra siła. I tak dalej. Niedzielny mecz będzie miał kilka narracji. Ty nie musisz wybrać żadnej i pod żadną się podpisywać. LeBron vs Steph to nie jest jak PiS kontra…you name it… KOD, PO, Komisja Wenecka, opozycja, cokolwiek.
Fani NBA nie są tak ślepo spolaryzowani więc Ty nie daj się wciągnąć w te chore gierki. Ty wybierz basket. Zrób sobie coś dobrego do jedzenia, nalej sobie coś dobrego do picia i ciesz się koszykówką. Ciesz się nią bo na długie tygodnie będzie trzeba o niej zapomnieć. Game Seven baby! To jak Finał Euroligi. Nic, co było wcześniej, nie ma znaczenia. Sezon regularny, deserowe serie we wcześniejszych rundach, trudne serie, bokserskie pojedynki. Można było (jeśli ktoś czuł, że trzeba) dyskutować kto w jakim stylu zameldował się w Finale i jaka jest wymierna wartość tego awansu. Ale skoro będziemy świadkami ostatniego meczu tej serii, znaczy, że obie ekipy zasłużyły, by w nim wystąpić. Tak myślę. 

A oto, jak Cavs do tego doprowadzili czyli słów kilka o meczu nr 6.
Podopieczni Tyronna Lue skorzystali ze sprawdzonego schematu z meczu trzeciego. Wczoraj, tak jak i wtedy, pierwsza kwarta nadała ton praktycznie całemu starciu. Wtedy Cavs wygrali pierwsze 12 minut 33:16, minionej nocy zagrali jeszcze lepiej (33:11).
Wracam pamięcią do tamtego meczu, w zasadzie bez potrzeby dla analizy tego. Wracam bo parę godzin przed nim wylądowałem na lotnisku w Świdniku. Miałem na sobie koszulkę Cavs od Michaela z zeszłego roku. Powroty (serduszko)! Im starszy jestem, tym bardziej je sobie cenię. Staram się pochłonąć każdą chwilę. Z mamą, tatą i braćmi w domu, z kolegami na boisku, na ulicach Świdnika i Lublina. Tydzień zleciał za szybko ale był intensywny. Ożenił się mój najlepszy kumpel. Weselne jedzenie było znakomite. Dużo zjadłem. Pozdrawiam tych, co liczą kalorie. Ja liczę pompki, Wam radzę to samo.

I znów. Mecz był bardziej zacięty, niż może sugerować wynik. Cavs, w dalszej fazie spotkania, musieli skorzystać z niemal każdego punktu tego kapitału, który wypracowali sobie w pierwszej kwarcie. Jeśli rozmawiamy o uczuciach, to już po niej, nie mogłem wyobrazić sobie, żeby tej nocy w szatni gości w Q Arena mógł lać się szampan. Ale to tylko uczucie. Klay Thompson jest królem trzecich kwart. W styczniu 2015 roku rzucił 37 punktów Kings w III ćwiartce. Ale to już jest bajka i to byli tylko Kings. Ostatnio Klay był katem Thunder w III kwarcie meczu 6. Mocno namęczył obronę Cavs w poprzednim starciu tej serii. Minionej nocy też miał swój thompsonowski moment. Cavs prowadzili 70:46 po czterech minutach III kwarty. Przez kolejnych osiem minut Warriors zrobili 25:10 run. Klay zdobył 15 z nich (w całym meczu 25). 

Tylko 9 punktów straty przed startem ostatniej kwarty to było nic. Trzy celne trójki i po przewadze. Warriors liczą swoje deficyty w ilości trójek potrzebnych, by je niwelować. W tym meczu jednak to było wszystko, na co było och stać. Przewaga Cavs wróciła do dwucyfrowej wartości. Nic złego nie mogło im się stać.
Nie, gdy tata czuwa. A tata znów zagrał wielki mecz. 41 punktów, 11 asyst, 8 zbiórek, 4 przechwyty i 3 bloki. 27 rzutów z gry, z 77 całej drużyny. Ale 16 z nich było celnych i właśnie takiego tatę LeBrona Lue będzie potrzebował w niedzielę.
James został ledwie piątym w historii zawodnikiem, który w Finałach, w dwóch kolejnych meczach, potrafił zagrać na poziomie 40+. Czwórka, która zrobiła to przed nim to: Jerry West (1965 i 1969), Rick Barry (1967), Michael Jordan (1993) oraz Shaq O’Neal (2000).

James na przełamaniu III i IV kwarty zdobył dla Cavs 18 punktów z rzędu a razem z asystami miał swój udział w aż 27 kolejnych punktach drużyny! 
Podobnie jak w meczu trzecim, nieoceniony był Tristan Thompson. 15 punktów (6/6 z gry), 16 zbiórek. Takiemu T.T. nie zaglądam do portfela.
Już nie za 40, nie za 30+ ale nadal bardzo potrzebny Kyrie Irving – 23 punkty, 4 zbiórki, 3 asysty, 2 przechwyty i 2 bloki.
LeBron jest więc już 87:33 w meczach play-off, w których
którykolwiek z jego kolegów był w stanie rzucić 20 lub więcej punktów. Tak, to tylko taka statystyka-ciekawostka, którą można interpretować bardzo dowolnie. I tak, w końcu to sam James w Cleveland i Miami sam dobierał sobie dworzan od trenerów do ostatniego gościa na ławce więc to zestawienie żadną formą usprawiedliwienia być nie może. Ale trzeba przyznać, że wiele obrazuje.

Spokojny, dobry J.R. Smith. O jego obronie nadal mówi się za mało więc…zróbmy coś z tym. Pogadajcie sobie o niej dziś na koszu. Podpowiem – jest dobra. Dalej Wy.
Pogadajmy o Kevinie Love, którego celowo przemilczałem mecz temu. 7 punktów, 2 zbiórki, 3 asysty w 12 minut. Love chciał być w tym meczu, chciał być potrzebny i agresywny. Było to po nim widać. Ale kłopoty z faulami ustawiły mu mecz. To był tak dobry występ, jak tylko dobry może być 12-minutowy występ za 7/2/3. Paradoks Love’a dla Cleveland jest taki, że Cavs na niego nie liczą, to znaczy liczą ale nie muszą, żeby wygrywać (jak się okazuje). A przecież to jest (a może raczej był) gracz formatu All-Star i kadry USA. Zdziwiłby Cię jego niedzielny występ za, powiedzmy, 17  punktów (3×3) i 13 zbiórek? Mnie nie.

Ciche, asasyńskie, 30 punktów Curry’ego. Jeśli można mało powiedzieć o występie za 30 punktów, to o tym występie można właśnie tyle (mało) powiedzieć. Steph był 8/20 z gry, 6/13 za 3. Słowem nieźle ale nie nadzwyczajnie.
Całkiem przyzwoite 33 punkty ławki Warriors. Zła wiadomość dla podopiecznych Steve’a Kerra jest taka, że doktor Iguodala gra z urazem, jak sądzę, pleców. Widać było, że ma z tym kłopot. A.I. pozbawiony swojego atletyzmu, to już nie ten sam gracz. Ciekawe jaką jego wersję dostanie Kerr w niedzielę i na ile jest to urazy naprawialny tak doraźnie. 

Tak jak w meczu poprzednim, niewtajemniczeni, mogli zobaczyć ile dla tej ekipy znaczy Draymond Green, tak minionej nocy, okazało się ile dla Warriors znaczy Andrew Bogut. Niespodzianka! Australijczyk jest jednym z najlepszych graczy w lidze (nie, nie przesadzam), jeśli chodzi o występy, których nie chwytają statystyki. Sama obecność wielkiego, dość mobilnego ciała to jest raz. Dwa nadal bardzo dobra obrona. Trzy zasłony, cztery asysty, pięć spokój, sześć ogólna boiskowa inteligencja.
Kerr zaczął mecz "piątką śmierci" ale przecież wiadomo, że śmierć najlepiej nieść z zaskoczenia. Zwichnięta rotacja to dwie bezsenne najbliższe noce dla trenera Warriors.
Cavs są trzecią drużyną w historii Finałów NBA, która z 1:3 doprowadziła do meczu siódmego (
Rochester Royals w 1951 roku oraz Boston Celticsw 1966). Poprzednie dwie nie były w stanie zdobyć mistrzostwa.

Każdy z dotychczasowych sześciu meczów, kończył się przynajmniej 10-punktową wygraną którejś z ekip. Warrios i Cavs po sześciu starciach mają na koncie…po 610 punktów! Nigdy wcześniej w historii nie mieliśmy do czynienia z taką sytuacją.  

  
 
   

Kolega mojego taty ma córkę (lub syna) w Szwecji. Ta córka (lub syn) przywiozła kiedyś dziecko do dziadków do Polski na wakacje. Każdy kto był w Skandynawii, ten wie, że dzieci wychowuje się tam bezstresowo. Brudne dziecko = zadowolone dziecko. Umorusane błotem, śniegiem skafandry, eksploracja wszystkich kałuż w drodze do domu. Long story short – dziecko to, któregoś dnia dostało od swojego polskiego dziadka, przysłowiowego klapsa w tyłek. Szok! O co chodzi? Zero płaczu, żadnego słowa. Na twarzy tylko wielkie, przeogromne zdziwienie. Co się dzieje?

To jest właśnie to. To są twarze tych wszystkich fanów Golden State Warriors, którzy nie potrafią poukładać sobie w głowach, co się dzieje w tych Finałach. Ludzie, zdawałoby się poważni i dorośli, odwołują się do, nawet nie pseudo-argumentów, tylko taniego, internetowego jazgotu. O fanbazie złożonej z wczesnych nastolatków już nie wspomnę.
Steph Curry i Warriors to zjawisko stosunkowo młode więc myślę sobie, że ci ludzie nie potrafią jeszcze spojrzeć na to z dystansem, na chłodno, z perspektywy. To jest takie moje, takie czyste, takie nowe, wy nie rozumiecie. Rozumiecie?
Świadomie lub nie, w czasie rozmów o Warriors używa się podwójnych standardów. I to jest wręcz nieprawdopodobne jak zgrabnie się je stosuje.

Rok temu we wszystkich czterech rundach, po których Warriors sięgnęli po tytuł, ktoś w drużynie rywali był kontuzjowany. Cavs byli bez Irvinga i Love’a, Grizz z obitym Conley’em, Rockets i Pelicans też mieli swoje kłopoty. Czy Warriors byliby mistrzami, gdyby tamte drużyny były zdrowe? Pewnie tak i nie o to tu chodzi.
Warriors są zdrowi od ponad dwóch lat, co w zawodowym sporcie jest niebywałe. Teraz, kiedy w play-offach wypadł Bogut, obolały jest A.I. a wcześniej kłopoty z kostką i kolanem miał Steph, argument "zdrowie" zaczyna wychodzić na czoło.
W 2010 roku Celtowie stracili Kendricka Perkinsa w meczu nr 6 Finałów z Lakers. Wierzę, że ta kontuzja a wcześniej w 2009 poważna kontuzja kolana K.G. pozbawiła tamtych Celtów przynajmniej jednego, dodatkowego tytułu. Nic to nie odbiera Lakersom z ich dwóch tytułów w 2009 i 2010 roku.

W 2004 roku Karl Malone grał z uszkodzonym kolanem. Nic to nie odbiera Pistons, którzy zaszokowali koszykarski świat i zdobyli tytuł. Zdrowie lub jego brak, to część tej gry. Warriors też to dotyczy, choć właściwie od dobrych dwóch lat nie dotyczyło. Teraz, niepotrzebnie, zaczyna być motywem przewodnim.

Sędziowie są źli, gdy przegrywają Warriors. To jest zwykły brak szacunku, klasy, kultury a może po prostu znajomości koszykówki na odpowiednim poziomie. Nie wiem dokładnie czego ale czegoś na pewno. Sędziowie nie przejęli meczu, to Cavs go wygrali.
Sędziowie mylili się w tym starciu (bo w każdym meczu sędziowie się mylą) w obie strony (np. trzeci faul Love’a i wiele, wiele innych rzeczy na przestrzeni tych 48 minut). Jeśli ktoś uważa, że sędziowanie było czynnikiem decydującym o zwycięzcy, to brak mu czegoś, co wymieniłem wyżej. Faule Stepha? Jasne, że były. Jestem sędzią. Wiem, co mówię. Zarówno nieudany przechwyt na Irvingu jak i ostatni, szósty faul to są sytuacje, które w prosty sposób tłumaczy litera przepisów do gry w koszykówkę. Odsyłam. Ja nie mam ani czasu, ani chęci wyjaśniać. Sędziowie się mylą tak jak zawodnicy pudłują rzuty, źle podają, popełniają błędy. Tak jak trenerzy źle reagują. To gra błędów. Gwizdki nie rzucały do kosza Warriors i gwizdki nie broniły kosza Cavs.

Zachowanie Stepha po szóstym faulu dość żenujące jak na gracza tej klasy. Ale tego nowa fala kibicowania Warriors nie przyzna. Bo przecież Steph był skrzywdzony przez gości w szarym (jeśli Steph nie faulował, to gdyby odwrócić sytuacje i to jemu dać piłkę, to bylibyście OK z tymi kontaktami? Śmiem wątpić). Tak w ogóle, to jego miny i grymasy po faulach, to temat na osobną rozmowę.

Mam kolegę z Serbii, który jest trenerem, mieszka w Szwecji. Kocha nienawidzić NBA. Lubię z nim rozmawiać o najlepszej lidze świata bo on jako antyfan amerykańskiego basketu, ma fajne, świeże spojrzenie na koszykówkę w tym wydaniu. Parę lat temu, jak jeszcze większość obecnej fanbazy Warriors, kibicowała komuś innemu lub robiła coś zupełnie innego (bo kibicowanie GSW jeszcze nie było cool), rozmawialiśmy o jakimś rekordzie trójek Splash Brothers. On powiedział mi wtedy. "Karol, to dopiero początek. Oni przez długie lata będą tak grać. To nowa fala NBA. Są dobrzy ale wiesz co? NBA im na to pozwala. Jest taka zagrywka – zamykająca się brama – David Lee i Bogut ją robią. Steph lub Klay przebiegają na szczycie trumny między nimi i brama się zamyka. Obrońca nie ma szans dobiec. Jest czysta pozycja do trójki. Zamknąć bramę bez zrobienia ruchomej zasłony jest prawie niemożliwe."
Minęło trochę czasu. Lee odszedł. Pojawił się Green. Ruchoma zasłona działa. Widzą nieliczni. Mówi o tym jeszcze mniej.

"NBA ma to, co chciała. Śmieszne zawieszenia i gwizdki."
Hmm. Draymond Green nie dostał meczu kary za to konkretne starcie z LeBronem w meczu nr 4 (I tak, tam LeBron był agresorem). Greenowi skumulowały się dachy i flagranty z poprzednich meczów. Liga tylko odpowiednio to potraktowała. To była czysta procedura. Green powinien był już siedzieć za kopanie Adamsa. Jeśli nie macie problemu z logicznym myśleniem, to powinniście to wiedzieć. Nie chcę teraz myśleć co by to znaczyło dla Thunder. Wiem, że Warriors byłoby cholernie trudno. Wy też to wiecie.  
Ludzie, którzy szczerze nie lubią LeBrona lub kibicują innym drużynom, nie mają problemu, żeby napisać do mnie, że doceniają to, co LBJ robi. I to już jest prawdziwe zjawisko.
 
Pamiętam, jak z Tracy’m  w Maroku, spędziłem godziny na dyskutowaniu o LeBronie. On wielki fan, ja raczej nie. O nie byciu killerem, o nie byciu liderem, o spapranym legacy. On jako fan bronił jak lew ale na argumenty. Ja kontra. I to było coś.
O Currym tak nie porozmawiasz bo dyskusja zostanie szybko urwana – hejter.
Gdyby Lebron, drugi rok z rzędu grał takie ciche Finały, to już byście wycierali sobie gęby jego legacy. Steph? Ma świetną drużynę więc nie musi aż tak błyszczeć. Nadal nie macie problemu z porównywaniem go do Jordana a te jordanowskie występy Jamesa w play-offach, to tylko znak czasu, że liga jest soft

Jeśli mówimy o losie, przeznaczeniu, karmie, co tam wolisz. Spójrz. 

Warriors zatrudnili Kerra – strzał w dziesiątkę.
Omijały ich kontuzje.
Mogli mieć Kevina Love’a za Klay’a Thompsona. Odmówili a było blisko.
Trafili idealnie z pozyskaniem m.in. Iguodali, Livingstona, Barbosy.
Podpisali Stepha na kontrakcie za $10mln rocznie. Nie utrzymaliby tej drużyny, gdyby ten grał za maxa czyli tyle, ile mu się należy.
Nadal uważasz, że komuś dzieje się krzywda?  

Siedzimy przy stole pijemy herbatę, jemy ciastka, jesteśmy ładnie ubrani, wszystko jest OK. Rozmawiamy o tenisie, białych koszulkach, pogodzie, diecie bez glutenu. Rozchodzimy się do domów w przeświadczeniu, że wszyscy jesteśmy kulturalni, oczytani i na poziomie.
Dopiero sytuacje specjalne, skrajne, kryzysowe, nerwowe, pokazują prawdziwe oblicze ludzi. Czy potrafią dyskutować na argumenty, czy reprezentują elementarny poziom kultury. To są proste rzeczy.
Znajomy z Polski przyjechał kiedyś do Szwecji sędziować turniej. Kup flaszkę cytrynówki lubelskiej, mówię. Kupił. Ale jak przyjechał to nie chciał oddać, gdy zobaczył ceny w Skandynawii. Powiedziałem mu, że mieliśmy umowę ale, że dla mnie to nie problem. To tylko równowartość kilku euro czy kilkudziesięciu koron. Mała cena, żeby poznać człowieka.

Ale przecież nic na razie się nie dzieje. W niedzielną noc Warriors wykorzystają przewagę własnego parkietu, wygrają siódmy mecz. Wszystko będzie ładnie. Prawda?      


Cavs 115, Warriors 101.
W rywalizacji 3:3
Mecz nr 7 w niedzielę.

W takim towarzystwie, mecz jest tylko tłem. Na czoło wychodzą opowieści Billa Russella, T-Maca, Mike’a Millera i piwo.

1 comment on “Cavs-Warriors 3:3. We’re going to game 7 baby!

  1. Pingback: Cleveland Cavaliers mistrzami NBA! – Karol Mówi

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.