Cleveland Cavaliers mistrzami NBA!

Rozgrywki 2015-16 będą zapamiętane jako rozgrywki dwóch historii. Pierwsza to oczywiście imponujący wynik Warriors z rundy zasadniczej – 73 wygrane i tylko 9 porażek. Po dwóch dekadach padł wreszcie rekord legendarnych Bulls Michaela Jordana, który wielu uważało za wynik, z różnych przyczyn, nie do ruszenia. Druga to historia Cavaliers, którzy jako pierwsza drużyna w dziejach Finałów NBA, zdobyli mistrzowski tytuł po wygrzebaniu się z dołka 1:3.

To były potężne Finały. Siedem meczów pełnych dobrego basketu. Rzuty, penetracje, podania, dobra obrona, trochę szachów i roszad z obu stron. Naprawdę jeśli narzekasz na te Finały, to odpowiedz sobie czy faktycznie lubisz koszykówkę. Sześć pierwszych starć kończyło się wygraną którejś z ekip dwucyfrową różnicą punktów. Ten ostatni mecz był tak wyrównany, jak tylko się da. Przewaga zmieniała się 20 razy, 11 razy był remis. To był mecz godny Game 7. Cavs rzucili łącznie w tych Finałach 703 punkty, Warriors…699! Tak, było tak blisko.

LeBron James notował w tej serii 29.7 punktu, 11.3 zbiórki, 8.9 asysty, 2.3 bloku oraz 2.6 przechwytu. Był najlepszym zawodnikiem Finałów we wszystkich tych statystykach! To było coś niesamowitego. Pełna dominacja.
Przed rozpoczęciem serii napisałem: Być
może za kilka godzin będziemy oglądać takiego LeBrona, jakiego jeszcze
nigdy w play-offach nie widzieliśmy? Żeby dojść do Finału, James
potrzebował rok temu game-winnerów i aż siedmiu meczów 30+ w
postseason. W tym roku ma do tej pory tylko jeden taki występ. Czuję, że
jest mocno zmotywowany, że to całe oszczędzanie się w rundzie
zasadniczej, te pokręcone i wieloznaczne przekazy na Twitterze, znajdą w
końcu ujście w czasie tej serii.”

Tak było. To była najlepsza wersja LBJ’a, jaką widziałem w play-offach. Widywałem go już wyżej skaczącego, szybciej biegającego. Widywałem go lepszego w obronie. Ale nigdy wcześniej nie widziałem go tak głodnego, tak skupionego, tak świadomego siebie i swojej roli w drużynie.

Po meczu nr 3, w którym Cavs złapali oddech i wygrali pierwszy raz w serii, napisałem: ”
32 punkty, 11 zbiórek, 6 asyst, 2 bloki i
przechwyt LBJ’a. Cavs potrzebują właśnie takiego Jamesa i on chyba
zaczyna to rozumieć. Rok temu musiał być taranem i dostawać się jak
najbliżej kosza. Nie miał w głowie tego luksus, przeświadczenia, że gra z
ludźmi, którym może zaufać. W tym roku może i robi to. Teraz musi
znaleźć balans między zaufaniem, atakowaniem obręczy i oddawaniem rzutów
z wyskoku. Zbilansowany James, to najlepszy James. James „pass first”,
to zły James albo raczej dobry tylko w odpowiednich okolicznościach –
na spacer z Hawks czy na deser z Raptors. James taran, to też zły James.
Te penetracje wiele go kosztują, Warriors dobrze je bronią. James,
inteligent z jajami, to jest to, czego potrzebuje jego drużna, czego
potrzebuje on sam dla swojego legacy.”

Bez sensu jest zastanawiać się teraz w jakim miejscu wśród najlepszych, zapamięta go historia. Ludzie już teraz, na gorąco, próbują umiejscowić go… no właśnie, gdzie? TOP5, TOP3 all-time. Nieważne. Zamiast grzebać w przeszłości i myśleć, co przyniesie przyszłość, cieszmy się chwilą, cieszmy się tym, właśnie tym LeBronem.
Nie krytykujmy go za to kim nie jest (bo, tak, nie jest Jordanem i nim nie będzie. Miejsce dla najlepszego gracza wszech czasów należy cały czas do M.J.’a). Doceniajmy go za to kim jest. A kim jest? Kimś na kształt finezyjnego Magic Johnsona w ciele silnego Karla Malone’a z atletyzmem, szybkością i skocznością Jordana o zupełnie innej mentalności. Takiego ciała nie było w historii tej gry i być może drugiego takiego już nie będzie.

James skończył siódmy mecz z 27 punktami, 11 zbiórkami, 11 asystami, 3 blokami i 2 przechwytami. Było to jego siódme w karierze triple-double w Finałach. Więcej (8) ma tylko Magic.
James jest teraz 3:4 w Finałach. Ale jeśli rozmawiamy o liczbach, to jest też 2:0 w meczach nr 7 Finałów. To ci dopiero!
Jego dwa tytuły z Miami, były do wczoraj opatrzone gwiazdką – zdobyte podczas czteroletnich „studiów” na Florydzie. Po tym meczu gwiazdka zniknęła.
Pierwszy mistrzowski tytuł dla Cavs. Pierwszy, od 1964 roku tytuł mistrzowski dla Cleveland w zawodowym sporcie (i już powstał dowcip na ten temat. Żona – nie płakałeś, gdy rodziły się nasze dzieci. Mąż – nie byłaś w ciąży 52 lata).
James przytulił puchar, ucałował go jak własne dziecko. Płakał szczerymi łzami. Padł po końcowym gwizdku na parkiet w emocjach, jak wtedy w 1996 roku Jordan leżał w szatni i płakał. Oczywiście z innych powodów ale łzy i emocje były te same.

To jest to, co uwielbiam w NBA. Tu zaklęte jest całe życie. Uczucia, relacje między ludźmi, odpowiedzialność, presja, stres, łzy, rozpacz, zazdrość, złość. Gdy taki szaleniec jak J.R. Smith płacze, jak dziecko, mówi o rodzinie, o ślepych uliczkach w życiu, z których udało mi się wyjść, to wzruszasz się razem z nim. Sport uczy, może być inspiracją. Nie każdy spełni marzenie o grze w NBA ale każdy może w tej lidze znaleźć okruch siebie, analogie do własnych historii. Może masz dom do pomalowania, egzamin do zaliczenia, przed sobą trudną rozmowę o czymś ważnym. Te mecze o 4 rano możesz wziąć jako inspirację, naukę, możesz zrobić z nich coś dobrego dla siebie. To więcej, niż koszykówka, to więcej, niż sport. Tyle wielopoziomowości, tyle historii do opowiedzenia. 

To była seria, po której oddzieliliśmy ziarna od plew. Ja zawsze podkreślam, że koszykówka to sport dla inteligentnych ludzi. Nie dla każdego. Każdy może się nią na swój sposób interesować i traktować jako jakąś formę rozrywki ale nie każdy jest w stanie ją zrozumieć.
Inteligentni fani Warriors, gratulują Jamesowi historycznego występu i cieszą się, że byli świadkami czegoś wielkiego. Mam wśród znajomych ludzi basketu, którzy do końca kibicowali Golden State. Nie przeszkodziło im to jednak oddać Cavs tego, co im się należy a przy okazji krytycznie spojrzeć na swój ulubiony klub.

Internetowi pieniacze, ćwierćinteligenci i pseudo znawcy wylewają żale na… i tu sobie wpisz co uważasz – sędziowanie, zawieszenia, szeroko rozumiany interes ligi (by grać siedem meczów) i tego typu rzeczy. Za każdym razem zastanawiam się co uprawnia tych ludzi do mówienia tego, co mówią. Nie będąc ani sędziami, ani trenerami, ani zawodnikami na jakimś tam poziomie dają sobie prawo do wygłaszania sądów na tematy, o których de facto nie mają pojęcia. Oglądanie meczów w TV czyni Cię z automatu najwyżej fanem ale na pewno nie znawcą koszykówki. Nie wspominając już o sferze biznesowej.
Ale, paradoksalnie, oni też są potrzebni. Ileż to ja już tekstów napisałem zainspirowany internetowym szlamem. Nie żartuję. To naprawdę bywa czasem inspirujące. Niektóre osądy i opinie są tak głupie, że aż ciekawe. Zostawmy to.

Kolejny raz zaimponował mi Draymond Green. Najpierw w meczu – 32 punkty (11/15 z gry, 6/8 zza łuku), 15 zbiórek, 9 asyst, 2 przechwyty. Gdyby Warriors wygrali ten mecz, to MVP Finałów należałoby się jemu. Potem na konferencji prasowej. Dray podkreślił, że wyciągnął już wnioski ze swojego nieodpowiedzialnego zachowania, które poskutkowało zawieszeniem. Wcześniej mówił, że Warriors wygraliby mecz 5, w którym on nie grał, gdyby liga go nie zawiesiła. Teraz na spokojnie powiedział „może”. Pogratulował rywalom. W notesie dwa razy, z wykrzyknikiem, zapisałem „klasa”. W sferze czysto koszykarskiej nie mogę nadal znaleźć dla niego definicji. Chciałem napisać uboższa wersja LeBrona ale to nie to. Być może to człowiek, który też odkrywa dla koszykówki nowe płaszczyzny gry. Gracz w ciele skrzydłowego, który potrafi rozgrywać, rzucać za trzy punkty, grać na pozycji centra, bronić wielu pozycji. A może to on jest sercem i duszą tej drużyny?

W trakcie meczu, gdy jeszcze nie wiedziałem kto wygra, zapisałem sobie, że Kyrie Irving to jest rozgrywający, z którym można zdobyć tytuł. Były co do tego wątpliwości, gdy był jeszcze sam. Nie zniknęły zaraz po przyjściu LeBrona do Cavs. A potem zdarzyła się ostatnia minuta IV kwarty, na zegarze 53 sekundy i wielka, przeogromna trójka Irvinga sprzed nosa Stepha. To był rzut prawdopodobnie na wagę tytułu. Największy rzut w jego karierze.

Przy okazji – Rzut Irvinga był monumentalny ale mówienie, że to on jest MVP tej serii, jest tak dziecinne. Bez gry LeBrona na TYM poziomie byłoby 4:0, 4:1 dla GSW. Rzut Irvinga był wielki ale by dać sobie możliwość do jego oddania trzeba było wielkiej serii Jamesa. Kłania się logiczne myślenie.
Irving po meczu przywołał rozmowę z Kobe Bryantem, który poradził mu być sobą na parkiecie czyli być graczem, który potrafi i lubi zdobywać punkty (o co wielokrotnie K.I. był krytykowany wcześniej). Kyrie zdradził, że włączył Mamba Mentality. Żeby to było takie proste.

Pisałem przed tym meczem, że nie zdziwiłoby mnie coś na kształt 17/13 od Lova’a. Było 9 punktów, 14 zbiórek, 3 asysty i 2 przechwyty. Love chciał grać, chciał być agresywny, chciał wygrać.
Love musi zredefiniować latem swoją grę. Musi wrócić pod kosz czyli tam, gdzie jego miejsce, tam gdzie jest najlepszy. Jest moda na wychodzenie wysokich za łuk ale czy każdy musi podążać za modą? Możesz zapuścić brodę, włożyć koszulę w kratę ale wróć pod kosz Kevin.
Love pokazał a raczej przypomniał, że ma talent do zbierania piłek z tablic. Przypomniał, że jest silny i jeśli dobrze uruchomiony i odpowiednio zmotywowany, nadal potrafi być agresywny i bardzo potrzebny.

Odpowiedzialny, spokojny, ustatkowany J.R. Smith. Solidny w ataku, jeszcze niedoceniony w obronie. Jego historia będzie się jeszcze przewijać tego lata. Zapracował na nowy kontrakt.

To nie była seria Stepha. Wprawdzie 22.6 punktu, 4.9 zbiórki oraz 3.7 asysty to nadal silne liczby ale w zasadzie tylko w jednym meczu, może w dwóch widzieliśmy go w formie, która dała mu MVP tego sezonu. Było 30 sekund do końca tego meczu, Cavs prowadzili 92:89. Curry miał przed sobą Love’a. Zaczął z nim tańczyć. Niestety dla siebie samego i dla Warriors, w zamyśle miał tylko i wyłącznie wykreowanie dla siebie pozycji do rzutu za trzy punkty a nie szukania minięcia, penetracji i ewentualnego odegrania na obwód. Sam zresztą mówił o tym na konferencji. To był zły rzut.

Zabrakło punktów Curry’ego i Thompsona. Łącznie zdobyli ich tylko 31 w tym meczu czyli o punkt mniej, niż sam Green. Żyjesz i umierasz od rzutów. Rok temu Warriors zadali kłam temu koszykarskiemu porzekadłu. Tym razem kosz nie był wielki jak ocean.

I tu powiedzmy jeszcze raz o podwójnych standardach, o których pisałem przy ocenie Stepha i LeBrona. Gdyby to James popełnił taki błąd taktyczny (bo to był błąd) internet już by go teraz trawił. Stepha się tylko żałuje, usprawiedliwia na różne sposoby (choć on sam się od tego odcina) i już czeka na nowy sezon. Ja mówię tylko o zjawisku. Bo mi autentycznie jest go żal. Był niesamowity w trakcie sezonu i poprowadził drużynę do historycznego wyniku.

Myślę, że Harrison Barnes stracił właśnie ładnych parę milionów z kontraktu, który ktoś zaproponuje mu latem. 15 punktów łącznie w trzech ostatnich meczach. 3/10 wczoraj, 0/8 w meczu szóstym. Zabrakło jego celnych rzutów. Warriors przyzwyczaili się do nich, potrzebowali ich.

Jakie to życie pisze pokręcone scenariusze. Kto by się spodziewał, że sześć lat po tym, jak LeBron przenosił swoje talenty do Miami, jak mówił, że Heat z nim w składzie zdobędą nie jeden, nie dwa, nie trzy, nie cztery (i tak dalej) tytuły, podniesie razem z Cavs puchar Larry’ego O’Briena? Kto by się spodziewał, że Mo Williams, który w 2010 błagał Jamesa by ten został w Ohio a sam potem zwiedził kilka klubów NBA, ostatecznie został mistrzem NBA u boku swojego wielkiego kolegi.

To był mój trzeci Finał NBA oglądany spoza granic Polski i też myślę sobie o tych wszystkich życiowych scenariuszach i wyborach. Raczej nie wierzę w przeznaczenie ale wierzę, że nawet małe, najmniejsze decyzje mogą być pierwszym klockiem domina, gdzie na jego końcu może być coś wielkiego. Efekt motyla.
Był
pewien chłopak, który pewnego wieczoru postanowił iść na imprezę. Była
też dziewczyna, która chciała się zabawić. Z jakiegoś powodu, powiedzmy
przypadkowo wybrali to samo miejsce. Poznali się, pogadali sobie,
przypadli sobie do gustu.
Tym
chłopakiem był mój kolega a tą dziewczyną pewna dziewczyna z Wysp
Alandzkich. Seria wcześniejszych, niezależnych od siebie zdarzeń sprawiła, że  za miejsce studiów wybrała sobie Lublin. Ona zaprosiła mnie i jego w swoje rodzinne strony. To było dawno temu. Ten związek przeszedł już do historii ale dla mnie to miejsce na mapie zostało odkryte na zawsze. Kto by
pomyślał, że tak z nim się zwiążę, że będę mógł nazywać je drugim domem,
że będzie mi dane reprezentować Wyspy na arenie międzynarodowej, że ostatecznie tu zamieszkam? Patrzę
na mapę Europy i jestem więcej niż pewny, że gdyby nie ta historia z nią i z nim, to
nigdy by tu mnie nie było. Patrzę na tych ludzi, których tu poznałem i
zastanawiam się jakby wyglądało teraz moje życie, gdyby poszło
innym, nie tym torem.
Gdyby
tego pewnego wieczoru któreś z nich straciło chęć na wyjście, gdyby w
czasie rozmowy padło jedno słowa za mało/za dużo od niego albo od niej.
Czy spotkaliby się mimo wszystko przy innej okazji? Wątpię.
Filmowych zwrotów akcji można w życiu nigdy
nie doświadczyć ale za to życie jest tak niesamowicie wielowątkowe,
że z pozoru błahe decyzje, zdarzenia, sytuacje, wypowiadane słowa mogą
mieć ogromny wpływ na nasze dalsze losy. To zarazem przerażające ale i
fascynujące – dla mnie bardziej to drugie…

NBA ma coś dla Was na okoliczność tytułu dla Cavs.

https://cdn.fansidedblogs.com/wp-content/blogs.dir/307/files/2016/06/stephen-curry-lebron-james-nba-finals-cleveland-cavaliers-golden-state-warriors-1-850x560.jpg

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.