Cavs-Warriors 1:2

Mój lot był opóźniony ponad dwie godziny. Miałem być w domu koło 23.00, byłem po 1.00. Nie kładłem się już spać. Będziemy odpoczywać po Finałach. Kupiłem nowy komputer więc trochę pogrzebałem przy nim. Byłem na „peryferiach podróżowania, widziałem „festiwal dziadostwa.” Nie pierwszy i z pewnością nie ostatni raz. No cóż, jeśli możesz przylecieć ze Szwecji do Polski (prosto pod dom) za 39zł, to to robisz. Czasem sobie myślę, że może pójdę z lataniem klasę wyżej ale to tak jak z jednorazowymi maszynkami do golenia – kto używa ich tylko jeden raz? Na koniec dnia nie jest niczym złym bycie oszczędnym. Klient tanich linii lotniczych, to dość często, klient specyficzny. Ktoś powinien zrobić na ten temat jakieś badanie socjologiczne (chętnie przeczytam). Nie mam nic do nikogo. Po prostu lubię obserwować. Mam też uszy i nos. Ale chyba teraz nie chcesz o tym czytać.

Tak jak Cavs się nie stawili na pierwsze dwa mecze w Oakland, tak teraz Curry i koledzy zostali jeszcze w jednym z hoteli w Cleveland. Oczywiście piszę to w wielkim uproszczeniu bo przecież każdy z tych trzech meczów miał swoje historie, które złożyły się na trzy jednostronne starcia.
Cavs po prostu zaczęli trafiać swoje rzuty i dobrze bronić. Jak prosto to brzmi. Bo tak było. Nadal nie był to wielki mecz ale był to mecz, który Lue i James biorą w ciemno. Piłka zaczęła krążyć choć dalej zbyt często zamierała. Wtedy Warriors nie tracili punktów i robili swoje słynne runy w ataku. W tym starciu, na szczęście dla nich, były to tylko mini-runy. Ale Lue na sesji video musi swoich graczy na to uczulić. Jeśli piłka krąży, jeśli zawodnicy zmieniają pozycje, dobre rzeczy dzieją się dla Cavs w ataku. Jeśli nie, Warriors po bronionej stronie parkietu, mają wakacje w Hiszpanii.

Thompson i Curry łącznie uzbierali tylko 29 punktów (10/26 z gry, 4/16 zza łuku). Tym razem nie było żadnego Livingstona z ławki, który mógłby pociągnąć Warriors do wygranej. Płomienna tyrada Greena w trakcie, bodaj III kwarty, tym razem nie podziałała.

Obudził się LeBron. Pierwsza kwarta jak to on, student gry – brał tyle, ile dostawał w danym momencie. W drugiej znów sprawił, że pomyślałem o jego prime’ie. I znów zawstydziłem się przed samym sobą za takie myślenie. Pod koniec III kwarty James przechwycił piłkę, stracił równowagę ale nie przestał kozłować, szurnął ją do Irvinga, szybko się podniósł i ruszył w stronę kosza. Chwilę później był już tam nad obręczą. Masz swój prajm srajm!

                     

 

A propos tej akcji – taka myśl. Przy najbliższej, możliwej okazji, idź na boisko i spróbuj to odtworzyć. Nie chodzi mi o ten dunk. idziesz w górę, łapiesz piłkę, upadasz ale cały czasz kozłujesz, podajesz, wstajesz, biegniesz ile sił w nogach, skaczesz, łapiesz lob. Potem sobie usiądź, odpocznij, napij się wody.

Wiesz co mam na myśli? To są rzeczy, które świetnie się ogląda ale mam wrażenie, że za mało docenia. Nie mówię tylko o tym wsadzie, mówię ogólnie o potężnej fizyczności jaka tam jest. O fizyczności, która jest mocno spłycona przez przekaz telewizyjny. Nie wiem czy zdajecie sobie sprawę z tego, że człowiek „z ulicy” wstawiony na parkiet w meczu NBA, po kilku akcjach byłby inwalidą. Urazy barków i kręgosłupa na na prostych (z pozoru) zasłonach, skręcone kolana przy ścinaniu, pozrywane mięśnie, zwykła zadyszka po kilku przebieżkach. Pomyśl o tym.

32 punkty, 11 zbiórek, 6 asyst, 2 bloki i przechwyt LBJ’a. Cavs potrzebują właśnie takiego Jamesa i on chyba zaczyna to rozumieć. Rok temu musiał być taranem i dostawać się jak najbliżej kosza. Nie miał w głowie tego luksus, przeświadczenia, że gra z ludźmi, którym może zaufać. W tym roku może i robi to. Teraz musi znaleźć balans między zaufaniem, atakowaniem obręczy i oddawaniem rzutów z wyskoku. Zbilansowany James, to najlepszy James. James „pass first”, to zły James albo raczej dobry tylko w odpowiednich okolicznościach – na spacer z Hawks czy na deser z Raptors. James taran, to też zły James. Te penetracje wiele go kosztują, Warriors dobrze je bronią. James, inteligent z jajami, to jest to, czego potrzebuje jego drużna, czego potrzebuje on sam dla swojego legacy, o którym pisałem wczoraj.

Świetny Tristan Thompson. Taki T.T. to jest gość warty tych mocno wychodzonych i wyczekanych milionów. 14 punktów, 13 zbiórek w tym 7 w ataku. Te właśnie zbiórki na atakowanej desce nadały ton temu starciu, dawały ognia rozkręcającej się maszynie Cavs.

Taki Kyrie Irving, to jest ból głowy dla Steve’a Kerra. Curry musi mocno pracować, żeby ustać mu w obronie, co rzecz jasna musi odbijać się na jego siłach w ataku. 30 punktów ale co wymagające podkreślenia – 8 asyst. W tych play-offach tylko raz miał więcej kończących podań.

Wreszcie uwolniony psychicznie J.R. Smith. 20 ważnych i potrzebnych punktów, 5/10 za trzy, świetna obrona na Thompsonie. Cavs nie potrzebują od J.R.’a absolutnie niczego więcej.

Pogadajmy o podwójnych standardach. Curry, drugi rok z rzędu, gra słabe Finały. Oczywiście drugi pierścień mistrzowski w perspektywie najbliższego tygodnia, sprawi, że ta dyskusja będzie czystą teorią, która niewiele znaczy ale…
Fizycznie lub psychicznie (może jedno i drugie) Curry nie dźwiga Finałów. Rok temu nie był najlepszym graczem ostatniej serii. W tym być może nawet nie jest trzecim najlepszym zawodnikiem swojej drużyny.
I to nie jest kwestia ani kontuzji z I rundy tych play-offów ani dobrej obrony na nim. Na tym etapie sezonu każdego coś boli więc argument zdrowia lub jego braku jest słaby. A krycie? No chyba przez 82 mecze nikt nie dawał mu rzucać po 30 punktów za darmo i chyba defensywa w play-offach nie jest zaskoczeniem dla nikogo. Curry i Thompson to gracze systemowi. Wybitni ale systemowi. LeBron bierze takich 76ers i wprowadza ich do play-offs przy okazji czyniąc paru kolegów lepszymi, niż są. Curry potrzebowałby do tego zmiany całej filozofii w organizacji by być skutecznym i by jego grę wykorzystać w 100%.
Gdyby LeBron grał takie Finały, jakie gra teraz Curry, to internet wieszałby go i palił co wieczór. W przypadku Stepha od razu na czoło wychodzi dość śmieszny argument, że to przecież drużynowy sport. Tak, to jest drużynowy sport a nadal w 2007 roku sam James wprowadził grupę wieśniaków do Finałów.
Racjonalni fani Warriors to wiedzą. Inni zaraz odpalą kadzidło i poleją mnie wodą święconą. Go ahead. Koszykówka u zarania była akademickim sportem dla inteligentnych. Wyżyć się może w nią każdy. Rozumieją tylko niektórzy.
MVP sezonu był Curry. Najlepszym graczem NBA jest nadal James. Kropka.


Nie grał Kevin Love a Cavs wygrali. Musimy raz jeszcze porozmawiać o jego wartości i przydatności dla drużyn realnie myślących o tytule. Pozwól, że zacytuję samego siebie sprzed dwóch lat, gdy dopinany był deal Love’a do Ohio:

Mam mieszane uczucia ale ogólnie uważam ten deal, o ile do niego dojdzie, za bezsensowny albo raczej mający mało sensu.
Wiggins
może być wielkim graczem już za 2-3 sezony lub nawet szybciej […]

Love
nie umie bronić. Jego imponujące średnie zbiórek nieco zamazują
rzeczywistość a jest ona taka – w systemie, gdzie dużo się rzuca, jest
też dużo szans na zbiórki. Love to kawał chłopa, który umie się zastawić
i zbierać, więc to robi. W indywidualnym kryciu jest przeciętny a
przeciętność ta niebezpiecznie ociera się o poziom, który graczowi
takiego formatu po prostu nie przystoi.
W ataku jest wyjątkowy bo
wysocy dysponujący dobrym rzutem z dystansu to rzadkość. Love to ma i
niewątpliwie to czyni go jednym z najlepszych podkoszowych ligi.
Gdybym
był menadżerem Cavs, to dałbym drużynie przynajmniej ten jeden rok bez
zmian. Chciałbym zobaczyć jak zaprezentuje się odchudzony Anthony
Bennett, który chce zamknąć usta krytykom. Chciałbym zobaczyć jak będzie
w NBA wyglądał Andrew Wiggins, jak będzie rozwijał się codziennie
trenując z Jamesem. Chciałbym zobaczyć jak Kyrie Irving będzie rozgrywał
w nowej dla siebie roli nie-lidera, jak odnajdzie się Dion Waiters i
wreszcie chciałbym zobaczyć jak LeBron wziąłby pod swoje ramiona całe to
towarzystwo.

Mistrzostwo w takim składzie byłoby czymś wielkim ale raczej nikt by tego nie oczekiwał.
Przyjście Love’a sprawi, że dla Jamesa będzie to „nowe (stare) miasto, stara śpiewka” czyli presja na tytuł już teraz.

Jak dla mnie wersja z budowaniem silnej ekipy, w perspektywie mistrzowskiej, przy odrobinie cierpliwości

byłoby o niebo ciekawsze niż to z rozmachem na już, na teraz.” – koniec cytatu.Był to już dwudziesty mecz w tych play-offach, który ktoś wygrał/przegrał różnicą 25, lub więcej, punktów. To nowy rekord NBA.


Cavs 120, Warriors 90.
W rywalizacji 1:2
Mecz nr 4 w piątek.

1 comment on “Cavs-Warriors 1:2

  1. Pingback: Cleveland Cavaliers mistrzami NBA! – Karol Mówi

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.