Celtics sprzedali #1 draftu!

Boston Celtics i Filadelfia 76ers dogadali się w sprawie wymiany swoich tegorocznych wyborów w drafcie. Celtics oddadzą do 76ers swoją „jedynkę”. W zamian dostaną ich trzeci wybór w tym drafcie oraz wybór w I rundzie naboru 2018 roku od L.A. Lakers, o ile ten znajdzie się na miejscach od 2 do 5. Jeśli nie, 76ers oddadzą Bostonowi pick (od Sacramento Kings) w I rundzie draftu 2019 roku.

Czy to dobry ruch, czy nie, okaże się na przestrzeni lat, gdy wybierani zawodnicy zaczną (lub nie) grać na miarę swoich potencjałów. Ta wymiana była dla mnie bodźcem do napisania paru słów o Celtics a w szczególności Danny’m Ainge’u. Już od jakiegoś czasu, nosiłem się z zamiarem zrobienia tego. I od samego początku pragnę wyrazić swoją nadzieję, że nie zrozumiemy się źle. Ainge to świetny menadżer. W ciągu 13 lat pracy w Bostonie na swoim stanowisku, może pochwalić się wieloma udanymi transferami (sztandarowe lato 2007), nosem do wyborów w drafcie (np. Rajon Rondo z 21 numerem w 2006 roku, Tony Allen z 25 numerem w 2004 roku). To wszystko prawda. Ja chciałem tylko odnieść się do pewnej tendencji, którą zauważyłem wśród ludzi obserwujących NBA. Utarło się, szczególnie po 2007 roku, nie kwestionować ruchów kadrowych i decyzji Ainge’a. Bo on wie lepiej, widzi więcej i tak dalej. Ci, którzy próbują to robić, narażają się zagorzałym fanom Bostonu i menadżerskiego talentu Ainge’a. Moim zdaniem latem 2007 roku miał więcej szczęścia, niż chłodnej analitycznej kalkulacji. Zresztą sam twierdził wtedy, że celuje w tytuł od 2009 roku. Nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, co stworzył. Przez kolejnych pięć lat był, według mnie, zbyt pasywny w swoich działaniach. I w zasadzie głównie tych ram czasowych dotyczy to, co poniżej. Lat 2008-2013 i ostatniej drużyny, której szczerze kibicowałem.   

Ainge ma opinię genialnego menadżera, który żeby wzmocnić drużynę byłby w stanie wytransferować własną matkę. Ja podzielam tę opinię tylko w części. Tak, Danny lubi ryzyko i nie boi się odważnych decyzji. Ale czy jest menadżerem-wizjonerem, który zazwyczaj wygrywa? W mojej ocenie nie do końca. Uważam, że po przegranym Finale 2010 przespał kolejne dwa lata. Zmiany, jakich dokonywał były co najwyżej kosmetyczne. Do starzejących się Pierce’a, Garnetta i Allena nie dołączył nikogo naprawdę wartościowego, kogoś kto mógłby realnie wesprzeć Celtics w wygrywaniu, a nie być tylko zadaniowcem z ławki.


Oddał Kendricka Perkinsa i Nate’a Robinsona do Oklahomy w zamian za m.in. Jeffa Greena. Po pierwsze zepsuł chemię w zespole, po drugie zabrał ważne ogniwo jednej z najlepszych defensyw tamtych lat. Perk zagrał z OKC w 2012 roku w Finałach jako starter. Jego brak pod koszem Bostonu sprawił, że ich żelazna obrona straciła swój filar i charakter. Sam LeBron James mówił o tym, że po jego odejściu atakowanie obręczy C’s było łatwiejsze. Po trzecie zamiast Greena mógł (podobno) dostać Jamesa Hardena – wybrał inaczej.

Pozwolił odejść Tony’emu Allenowi bo bał się o jego kolana. Tymczasem kolana, dziś obrońcy Grizzlies, przez ładnych parę sezonów miały się nad wyraz dobrze, a ich właściciel pozostawał jednym z najlepszych (jeśli nie najlepszym) defensorem z pozycji obwodowych.

Handlował Ray’em Allenem w zasadzie od kiedy tylko go pozyskał. Dumny, urażony Ray tylko czekał, aż będzie wolnym agentem. W 2012 roku pokazał Ainge’owi środkowy palec w sposób najbardziej bolesny z możliwych. Nie dość, że zgodził się na pieniądze dwa razy mniejsze, niż mu proponowano w Bostonie, to jeszcze związał się z Miami Heat – ich największym wrogiem ostatnich lat. Nazwisko Allena, na przestrzeni lat w Bostonie, było łączone z wieloma klubami.

Miał do dyspozycji skład, dla którego to jedno mistrzostwo z roku 2008, będzie z jednej strony wielkim sukcesem, ale z drugiej, już na zawsze, sporym niedosytem bo możliwości, potencjał i aspiracje na przynajmniej jeszcze jeden tytuł na pewno były. Oczywiście zdrowie, a raczej jego brak to coś, nad czym ani Ainge ani nikt inny nie ma kontroli, ale to jest osobny temat.

Ainge przez lata pływał na fali wydarzeń z wakacji 2007, kiedy w dość zgrabny sposób z drużyny która wygrała 24 mecze, zmontował w Bostonie skład który sięgnął po tytuł, a niejako przy okazji wygrał 66 meczów w rundzie zasadniczej. Od tamtej pory miał więcej szczęścia, niż dobrych decyzji. Nie mówiąc już o tych genialnych czy wizjonerskich.

Zrobił świetny ruch, gdy oddał na Brooklyn Garnetta i Pierce’a a przyjął m.in. trzy wybory w pierwszych rundach draftu. Świetny z perspektywy czasu. Na ile był to desperacki ruch, by dostać cokolwiek za emerytowane gwiazdy, a na ile chłodna kalkulacja? Wtedy nie mówiło się, że Ainge jest wygranym wymiany. Kto mógł się spodziewać, że kostki Derona Williamsa posypią się tak szybko? Kto mógł się spodziewać, że pasja pana Mikhaiła Prokhorova do budowania mistrzowskiej ekipy, wypali się tak szybko? Nawet dziś osoby blisko związane zarówno z Bostonem, jak i Brooklynem, podkreślają, że powszechnie panowała opinia, że owe wybory, to będzie coś w okolicach trzeciej dziesiątki draftu. Ainge dobrze wyszedł też na wymianie z udziałem Rajona Rondo. Dostał m.in. Jae Crowdera. Udało mu się też z Isaiah Thomasem.

Teraz kondycja Bostonu wygląda świetnie. Druga najlepsza drużyna Wschodu, wybiera w top3 tegorocznego draftu. Najprawdopodobniej to samo zrobi również za rok, jako że C’s kolejny raz dostaną wybór od Nets. Ainge ma całą masę picków w najbliższych latach, więc przyszłość rysuje się dla Bostonu w jasnych barwach. Być może zgromadzone wybory posłużą mu do pozyskania Butlera, George’a czy kogoś innego z topowych graczy ligi. Może któraś z młodych gwiazd okaże się wielkim talentem. Może. Mówi się, że Ainge swoim ostatnim ruchem przechytrzył wszystkich, bowiem nie był do końca przekonany co do Markelle’a Fultza, typowanego na jedynkę draftu. Tym sposobem ma dużą szansę wybrać tego zawodnika, którego najbardziej chce, a przy okazji zapewnił sobie wybór w przyszłym naborze lub w roku 2019. To wszystko rozbudza wyobraźnię i pozwala sądzić, że Danny Ainge być może handluje z samym diabłem.    

Wrócę do lat 2008-2013. Tak wyglądały wybory Bostonu w poszczególnych draftach:

2008 – Z 30 numerem do Celtics trafił J. R. Giddens, który w NBA był zupełnie nikim. Po latach miał swój epizod w Asseco Gdynia.

Ainge mógł sięgnąć po takich graczy jak: Nikola Peković (31), DeAndre Jordan (35) czy Ömer Aşık (36). 

2011 – MarShon Brooks 25 numer, oddany do Nets za JaJuana Johnsona.

C’s mogli sięgnąć po Jimmy’ego Butlera, który z 30 numerem trafił do Bulls. W II rundzie, z 55 numerem Boston zdecydował się na E’Twauna Moore’a. Pięć pozycji niżej znalazł się ostatecznie Isaiah Thomas.

2012 – Z 21 numerem do Bostonu trafił Jared Sullinger, a z 22 Fab Melo. Do wzięcia byli: Jae Crowder (34), Draymond Green (35) czy Kris Middleton (39).

2013 – Z 13 numerem tamtego draftu do Celtics trafił Kelly Olynyk. Za nim znaleźli się tacy zawodnicy jak Giannis Antetokounmpo (15), Dennis Schröder (17) czy Rudy Gobert (27).

Oczywiście, nie tylko Ainge pomijał wymienione przeze mnie „perły” poszczególnych draftów. Ale nie każdy GM w NBA nosi miano geniusza, wizjonera, który wie i widzi więcej, niż pozostali. Historia pokazuje, że wyników drużyn nie musi obrazować sinusoida. Nie musi być tak, że przez kilka sezonów się wygrywa, potem „nurkuje” przez kolejne lata, żeby znów triumfalnie powstać. Popatrzcie na Spurs. To jest możliwe. Nawet jeśli nie walka o tytuł, to stały, wysoki poziom od dwóch dekad. Dlaczego R. C. Buford, menadżer San Antonio, nie jest nazywany geniuszem w swoim fachu? Ale to już jest chyba pytanie na osobną rozmowę.

Nie mam nic do Danny’ego Ainge’a. Mam za to coś do odbierania mi prawa do kwestionowania, zastanawiania się na jego ruchami kadrowymi. Przecież robimy to w odniesieniu do większości menadżerów ligi.  

https://c.o0bg.com/rf/image_960w/Boston/2011-2020/2014/12/20/BostonGlobe.com/Sports/Images/Lee_ainge2_spts.jpg

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.