Chandler Parsons ma uszkodzoną łąkotkę w lewym kolanie i najprawdopodobniej nie zagra już w tym sezonie. Ostateczna decyzja, co do sposobów leczenia, zostanie podjęta do końca tego tygodnia.
Jeśli potwierdzi się, że operacja jest w tym przypadku niezbędna (na co wiele wskazuje), będzie to dla Parsonsa trzeci kolejny, przedwcześnie zakończony sezon. Poprzednie dwa, w barwach Dallas Mavericks, kończyły się operacjami prawego kolana.
Parsons zdołał zagrać w 66 oraz 61 meczach. W tych rozgrywkach licznik zatrzymał się na ledwie 34 spotkaniach.
28-latek jest w pierwszym roku obowiązywania nowego kontraktu z Memphis Grizzlies ($94 mln, płatne w cztery lata). Jego średnie za te rozgrywki sięgnęły 6.2 punktu, 2.5 zbiórki oraz 1.6 asysty. 33.8% z gry, 26.9% zza łuku. Każda z tych wartości jest najniższą w jego sześcioletniej karierze.
W zasadzie na żadnym etapie tych rozgrywek, Parsons nie przypominał nawet cienia zawodnika jakim był jeszcze niedawno w Houston i Dallas. Tylko pięć razy przekraczał próg 10 punktów. Jego rekord strzelecki, to zaledwie 14 punktów.
A kim był? Dynamicznym, przebojowym skrzydłowym, który regularnie brał udział w campach kadry Stanów Zjednoczonych. Zawodnikiem może nie formatu All-Star ani reprezentacji kraju, ale kimś zaraz za tą grupą.
Kolana Parsonsa, to temat zagadka. Pierwsza operacja, z maja 2015 roku, była owiana tajemnicą. Ogólnikowe oświadczenie, dopiero po czterech miesiącach zostało doprecyzowane.
Okazało się, że nie była to zwykła artroskopia prawego kolana mająca na celu oczyszczenie stawu, tylko operacja mikrozłamań, która jest o wiele bardziej inwazyjna i o wiele dłuższa w rehabilitacji.
Niecały rok później, w marcu ubiegłego roku, Parsons kolejny raz leżał na stole operacyjnym. Tym razem z uszkodzoną łąkotką tego samego kolana.
Dla Mavs była to „czerwona flaga.” Zatrzymanie zawodnika o wątpliwej kondycji kolan nie brzmiało logicznie. Mark Cuban zakontraktował w to miejsce Harrisona Barnesa i raczej nie żałuje. Co było dość dziwne i zaskakujące, leczący problematyczny staw Parsons, nie mógł narzekać na brak ofert minionego lata. Interesowało się nim kilka klubów. Maksymalne pieniądze proponowali m.in. Blazers i Grizlliers. Wybrał ofertę z Tennessee.
Pytanie brzmi – Czy byliśmy już świadkami najlepszego basketu w wykonaniu Parsonsa? Czy początek końca zdrowia jego kolan zaczął się już w Dallas? Jego fenomen w Houston polegał na tym, że z gracza z II rundy draftu, grającego za mniej, niż milion dolarów, stał się zawodnikiem na 16 punktów, 5 zbiórek i 4 asysty. Przez taki pryzmat na niego patrzyliśmy i ocenialiśmy jego grę. Gdy w Dallas został wymarzone i zasłużone pieniądze a stracił zdrowie, zaczęliśmy patrzeć na jego postać nieco inaczej.
Dla mnie ogromną zagadką pozostaną kulisy decyzji zarządu Grizzlies o zaproponowaniu Parsonsowi maksymalnego kontraktu ubiegłego lata. To już wtedy brzmiało zaskakująco. Klub z Memphis nigdy nie należał do tych, którzy szastają pieniędzmi na lewo i prawo. Parsons negocjował i podpisywał swoją umowę ze spuchniętym kolanem, które było długie miesiące od stanu używalności. Złośliwi twierdzili, że Grizz płacą miliony przystojnemu skrzydłowemu nie za grę a za jego konto na Instagramie.