Po 16 latach w NBA, Derrick Rose, najmłodszy MVP w historii NBA, kończy karierę.
„Wiedząc, że dałem wszystko tej grze, nie mam wątpliwości co do swojej decyzji. Koszykówka była dla mnie dopiero początkiem. Teraz ważne jest, abym dał całego siebie mojej rodzinie – oni na to zasługują.” – powiedział Rose.
Poza informacją o przejściu na sportową emeryturę za pośrednictwem swoich platform społecznościowych, Rose wykupił również po jednej stronie w lokalnych gazetach miast, w których grał w NBA – Chicago, Nowy Jork, Cleveland, Minneapolis, Detroit oraz Memphis.
Parę dni temu 35-letni Rose poprosił Memphis Grizzlies, żeby ci zwolnili go z drugiego i ostatniego roku dwuletniej umowy ($6,6 mln), którą podpisał z nimi latem 2023 roku.
Derrick Rose był pierwszym numerem draftu 2008 roku. Został najlepszym debiutantem, a już rok później, przez trzy kolejne sezony, All-Starem. W 2011 roku, jako zaledwie 22-latek, został najmłodszym w historii NBA MVP ligi. Rzecz jasna trafił również wtedy do pierwszej piątki All-NBA. W czasach swojej fizycznej świetności był nieprawdopodobnie nieprzeciętnym super atletą. Jego szybkość, zwinność, eksplozywność i skoczność pozwalały mu upraszczać grę we wręcz absurdalny sposób. Dostawanie się pod, lub raczej nad obręcz, kreowanie sobie pozycji do rzutu zajmowały mu dosłownie chwile i zdawały się dziecinnie łatwe. Nie było obrony w NBA, której D-Rose nie byłby w stanie sforsować. Nie było obrońcy, którego nie byłby w stanie minąć, albo po prostu przeskoczyć. Do czasu…
Jego kariera załamała się już rok po zdobyciu statuetki MVP, w play-offach 2012 roku. W meczu otwarcia pierwszej rundy serii Bulls-76ers Rose doznał zerwania więzadła krzyżowego przedniego (ACL) w lewym kolanie. Wielu do dziś wini za to, przynajmniej częściowo, ówczesnego trenera Bulls, dziś w Knicks, Toma Thibodeau. W momencie kontuzji Byki prowadziły z Szóstkami 99:87, a do końca meczu było już tylko 70 sekund. Obecność Rose’a na parkiecie była wtedy raczej zbędna. Ale to zbyt duże uproszczenie, by obwiniać za to tylko Thibsa.
Wszyscy pamiętają tragiczną, a jednocześnie spektakularną kontuzję Rose’a z tego pamiętnego meczu, ale mało kto pamięta i przypomina, że jego kłopoty ze zdrowiem zaczęły się i trwały w zasadzie przez całe rozgrywki 2011-12, które stały u niego pod znakiem całej masy mniejszych lub większych urazów. Młody lider Byków zagrał wtedy tylko w 39 (!) meczach rundy zasadniczej (81 w sezonie, w którym zdobył MVP).
Rehabilitacja operowanego kolana kosztowała go całe rozgrywki 2012-13. Wrócił na kolejny sezon, ale zdołał wystąpić tylko w dziesięciu meczach. Tym razem operacji wymagała łąkotka w jego prawym kolanie.
W rozgrywkach 2014-15, relatywnie dobre zdrowie udało mu się utrzymać tylko do lutego 2015 roku. Odezwała się znów łąkotka prawego kolana i znów niezbędne było użycie skalpela.
Kolejne dwa lata, czyli ostatni w Bulls i pierwszy w Knicks, były dla niego wolne od dużych urazów, ale drobne rzeczy przytrafiały mu się raz na jakiś czas, co stało się jedną z charakterystyk jego kariery. Zagrał w 64 oraz 66 meczach, co z perspektywy czasu wygląda niemal jak cud medycyny sportowej. Na samym finiszu sezonu 2016-17, czyli pierwszego i zarazem ostatniego w Knicks, Rose poddał się znów operacji, tym razem lewej łąkotki.
Swoją drogą jego transfer z Bulls i przejście do New York Knicks latem 2016 roku, jak się właśnie okazało, miało miejsce dokładnie w połowie jego kariery. Jej pierwsza część, w Chicago, stała pod znakiem ekscytacji i fascynacji jego talentami i fizycznością, również wizji tego co może osiągnąć z Bulls i gdzie indywidualnie zapisać się w historii. Potem uczucia te przeistoczyły się we współczucie i żal, w nadzieję na jego powrót na szczyt po dwóch operacjach, a wszystko to przy niesłabnącej popularności wśród fanów na całym świecie.
Druga połowa jego kariery stała już pod znakiem kontuzji, rehabilitacji po nich, żmudnym wracaniu do zdrowia i formy oraz na zmianach klubów. Rose stał się ligowym podróżnikiem, któremu zawsze towarzyszyła nutka tajemniczości i sentymentu, ilekroć pojawiał się w nowym klubie, w nowym mieście. Czy jeszcze coś pokaże, ile pogra, czy znów się połamie? Tak było do samego końca.
Jako rekonwalescent po kolejnej operacji lewego kolana, latem 2017 roku, Rose wszedł na rynek wolnych agentów. Rękę wyciągnęli do niego Cleveland Cavaliers.
Ekipa z Ohio zmontowała skład, którego nie powstydziłby się wytrawny gracz 2K. LeBron James, Dwyane Wade, Derrick Rose, Kevin Love, a obok nich Isaiah Thomas, J.R. Smith i Kyle Korver. Tak, taka drużyna naprawdę istniała! Niestety nie za długo. Niestety o kilka lat i kilka kontuzji za późno. Dwyane Wade po 46 meczach odszedł (wrócił) do Miami, a Rose został wytransferowany do Utah Jazz. W koszulce Cavs zagrał ledwie w 16 meczach. Ekipa z Salt Lake City niemal natychmiast go zwolniła. Na nowy klub czekał miesiąc. I tu zaczyna się historia, która też stała się jednym z motywów przewodnich drugiej części jego kariery. Uczucia.
Miłość, lojalność, przyjaźń, wytrwałość, poświęcenie, bezsilność, żal, ból, współczucie. Łzy – te radości i smutku. Opowiadając o karierze, o postaci Derricka Rose’a te słowa prędzej czy później muszą paść.
Po swojego byłego podopiecznego upomniał się Tom Thibodeau, wówczas trener Minnesoty Timberwolves, który w śniegach Minneapolis postanowił zbudować, czy raczej odbudować, swoje stare, dobre Chicago Bulls. Taj Gibson, Jimmy Butler, coach Thibodeau oraz Rose znów razem. Na tamtym etapie kariery Rose’a (29 lat), to nadal miało trochę sportowego sensu, a wątek sentymentalny tylko dodawał gęsiej skórki całemu temu przedsięwzięciu. Po raz pierwszy od 13 lat Wilki weszły do play-offów, w których w pierwszej rundzie, po pięciu meczach, odpadły z Houston Rockets. Rose notował w tamtej serii przyzwoite 14,2 punktu na mecz.
W Wolves został cały kolejny sezon (2018-19), wystąpił w 51 meczach (13 startów), nigdy później nie zagrał więcej w pojedynczych rozgrywkach. Notował średnio po 18 punktów, 4,3 asysty oraz 2,7 zbiórki. W głosowaniu na najlepszego rezerwowego zajął szóste miejsce. Pod koniec października 2018 ustanowił swój strzelecki rekord kariery. Siedem lat po zdobyciu MVP sezonu, cztery operacje kolan, trzy drużyny później, Rose zrobił coś, czego nigdy nie zrobił w latach swojej fizycznej świetności w Bulls!
50 punktów, 4 zbiórki, 6 asyst, 4 celne trójki po jednym bloku i przechwycie. No i co ważne, wygrana 128:125 z Utah Jazz, którzy zwolnili go pół roku wcześniej. Ten występ, to było coś wielkiego, a jego pomeczowy, emocjonalny wywiad kapitalnie zamknął całą tę kompozycję.
Ale wszystko co dobre, kiedyś się kończy. Z Minnesoty odeszli Thibs i Butler. Czas przyszedł zatem także i na Rose’a. Latem 2019 roku związał się umową z Detroit Pistons. Gdybyśmy mieli wtedy rok 2009, a nie 2019, to moglibyśmy zacierać dłonie i z niecierpliwością szykować się na sezon. W składzie Tłoków był bowiem wtedy również Blake Griffin, który statystycznie zaliczył całkiem udane rozgrywki, ale fizycznie to nie było już to, co w Clippers.
W trakcie rozgrywek 2020-21 Rose został wytransferowany do Knicks. Znów do Knicks, znów, trzeci raz w karierze, trafił pod skrzydła Toma Thibodeau. Ludzie pytali retorycznie jaki to ma sens na tym etapie jego kariery. Cóż, sportowego sensu było tam jeszcze mniej, niż trzy lata wcześniej w Minnesocie. I może to w tej historii było najpiękniejsze? Tamtego ruchu nie warto było przepuszczać przez statystki, choć w liczbach Rose nie wyglądał źle (przychodził z Pistons ze średnią 14 punktów, prawie 3 zbiórek i 4 asyst). Może Thibs po prostu chciał Rose’a w swojej szatni, a jak nadarzyła się ku temu okazja, to wykonał ruch? Może Rose chciał wrócić do drużyny prowadzonej przez swojego ulubionego coacha? Uczucia. Mówimy o uczuciach. Miłość, lojalność, przyjaźń, wytrwałość, poświęcenie, bezsilność, żal, ból, współczucie. Skazywany na pożarcie w pierwszym roku pracy w Knicks Thibodeau, skurczybyk jeden, zrobił z Knicks play-offy i został wybrany trenerem roku. Pierwsze play-offy od ośmiu lat, od czasów Carmelo Anthony’ego. Rose za lojalność zapłacił swojemu ukochanemu trenerowi niespodziewanie dobrą grą w postseason. 19,4 punktu, 4 zbiórki i 5 asyst oraz niezliczone kilometry przebiegnięte za dekadę młodszym Trae Youngiem. Parę tygodni później Thibs i Knicks odpłacili mu się trzyletnim kontraktem wartym $43 mln! Ostatni rok umowy był opcją klubu, której Knicks nie wykorzystali. Trudno się dziwić. Jego ostatnie dwa sezony w Nowym Jorku, to łącznie tylko 53 mecze rundy zasadniczej i dosłownie jedna minuta w play-offs. No i jedna operacja prawej kostki z grudnia 2021 roku.
W czasie Mistrzostw Świata w Hiszpanii w 2014 roku miałem okazje stykać się z kadrą USA codziennie. Jeśli śledzicie mnie od tamtego czasu, za co swoją drogą jestem bardzo wdzięczny, to być może pamiętacie mój tekst „Kubuś Puchatek z NBA”.
Zdradzam w nim, że Rose nie należy do intelektualistów. Ale jednocześnie podkreślam, że dał się wtedy poznać jako bardzo sympatyczny i spokojny człowiek. Czasem wręcz nieśmiały. Zazwyczaj miał czas dla dziennikarzy. Dało się odczuć, że szanuje swoich rozmówców. Na pytania odpowiadał chętnie. Nawet jeśli w danym momencie nie mógł, czy nie chciał rozmawiać, przynajmniej pozdrawiał dziennikarzy i znikał. Niby nic, mały gest, a jednak. Wiele gwiazd i gwiazdek różnych reprezentacji znikało bez słowa, z głowami schowanymi w ręczniki. Szanowałem go za to. Na swój sposób polubiłem i mimo że styl jego gry, to nigdy nie była moja bajka, to zawsze gdzieś tam, po cichu, kibicowałem mu i trzymałem kciuki za jego zdrowie.
Derrick Rose w liczbach:
– MVP z 2011 roku.
– Trzykrotny All-Star (2010-2012).
– All- NBA First Team (2011).
– Debiutant roku (2009).
– Złoto z mistrzostw świata 2010 (Turcja) i 2014 roku (Hiszpania).
Średnie z NBA za całą karierę (723 mecze, 519 jako starter): 17,4 punktu, 3,2 zbiórki, 5,2 asysty.
* Tekst napisałem oryginalnie dla portalu Unibet.