Dziesięć lat minęło, jak jeden dzień

Mój blog ma 10 lat! Ciężko mi to sobie wyobrazić. Dekada. Tyle w tym czasie się zmieniło. Początki były śmieszne. Rozsyłanie linków do znajomych. Pierwszy komentarz, pierwsza setka odwiedzających w ciągu dnia, pierwszy tysiąc.

Pierwszego października 2006 roku marzenie o pisaniu o NBA nabrało dla mnie realnych kształtów.
Dziesięć lat to kawał czasu. W internecie to prawie wieczność. Ile w tym czasie powstało i zniknęło blogów, stron. Ilu blogerom zapału starczyło na ledwie kilka wpisów. A ja ciągnę ten wózek i jeszcze mi się to nie znudziło.

Urodziny to czas życzeń. Zatem ja życzę samemu sobie wytrwałości w pisaniu, coraz większej liczby odwiedzających, pomysłów na nowe, ciekawe projekty. No i czasu na ich realizację.

Z okazji dziesięciu lat istnienia tego miejsca, zebrałem dziesięć rzeczy, które udało mi się zrobić i osiągnąć dzięki blogowaniu. Kolejność dość przypadkowa.

1. Ludzie. Dla nich, z nimi, przez nich, o nich. Bezpośrednio lub pośrednio, dzięki blogowi poznałem masę wspaniałych i ciekawych ludzi, którzy mieli większy lub mniejszy wpływ na ostatnich 10 lat mojego życia. Mogłem robić interesujące rzeczy w różnych miejscach. Dla mnie to jest jeden z największych plusów posiadania bloga. Wymieniamy myśli, rozmawiamy, uczymy się, idziemy do przodu. Takie było moje marzenie, gdy zaczynałem pisać. Stworzyć miejsce, gdzie można wirtualnie przyjść, niefizycznie coś zabrać ze sobą, nienamacalnie coś zostawić a jednocześnie mieć możliwość przerobienia tego na coś bardzo realnego.

2. Mistrzostwa Świata w koszykówce. Hiszpania, rok 2014. Kilkanaście dni snu na jawie, życie w mydlanej bańce. Słońce, dobre jedzenie i najlepsi koszykarze świata. Uśmiecham się na samą myśl ile udało mi się tam zrobić i zobaczyć. Uśmiecham jeszcze bardziej, gdy wspominam rozmowy z Derrickiem Rose’em, szczególnie te puchatkowe. Wkurzony DeMarcus Cousins oglądał zdjęcia w moim aparacie, szukając czegoś złego. Spotkałem DeRozana i Gay’a na lodach. Codziennie przy kadrze USA. Było inaczej niż na meczach ligowych. Graczom się nie spieszyło, zostawali po zajęciach porzucać, odpocząć, pogadać. Można było się zakręcić wokół. To było coś. Może trudno w to uwierzyć, ale na placu boju nie było żadnych innych polskich mediów.
Dzień pierwszy (
LINK), dzień drugi (LINK), dzień trzeci (LINK), dzień czwarty (LINK), dzień piąty (LINK), dzień szósty (LINK), dzień siódmy (LINK), dzień ósmy (LINK), dzień dziewiąty (LINK), dzień dziesiąty (LINK), dzień jedenasty (LINK), dzień dwunasty (LINK), dzień trzynasty (LINKi LINK), dzień czternasty ale już z pozycji telewizora (LINK).  

3. EuroBasket 2015. Francja. Montpellier i Lille. Byłem od samego początku, do samego końca turnieju. Od upałów w
Montpellier, po jesienne chłody w Lille. Głupio się przyznać, ale już miałem trochę dosyć basketu. Gdy Pau Gasol podnosił w górę puchar, czułem się tak zmęczony, jakbym grał z nimi duże minuty.
Ale z perspektywy czasu, wspominam to jako wspaniałą przygodę. Dzień pierwszy (
LINK) oraz minus pierwszy (LINK), dzień drugi (LINK), dzień trzeci (LINK), dzień czwarty (LINK), dzień piąty (LINK), pogadaliśmy o Finlandii (LINK), dzień szósty (LINK), dzień siódmy (LINK), dzień ósmy (LINK), zwiedzanie stadionu (LINK) dzień dziewiąty (LINK), dzień dziesiąty (LINK), dzień jedenasty (LINK), dzień dwunasty (LINK), dzień przedostatni (LINK) oraz dzień ostatni (LINK). 

4. All-Star Weekend w Toronto. What can I say? Powiedzieć spełnienie marzeń, to jak nic nie powiedzieć. Widziałem Michaela Jordana, Shaq złapał mnie za słowo a Zach Lavine i Aaron Gordon zrobi na moich oczach kurs latania. (LINK). 

5. Mecze NBA w Londynie. Mój pierwszy mecz NBA czyli zima 2013 roku (pierwszy z akredytacją, bo tak ogółem, to swój pierwszy mecz NBA, z pozycji parkietu, widziałem w 2006 roku).
To było wow! Jak dziecko w sklepie z cukierkami. Tu Jason Kidd, tam Rasheed Wallace. Na dzień dobry wyprowadziłem Melo z równowagi. Tylko się nie obudzić, tylko się nie obudzić, tylko się… (LINK).

2014 to było coś! Kevin Garnett, mój drugi ulubiony gracz all-time i ja. Jak to brzmi? Dla mnie cały czas surrealistycznie. A przecież pogadałem jeszcze wtedy z Prawdą Pierce’em i innymi (LINK).
W 2015 roku dopiąłem swego. Złapałem i Melo i Amar’e oraz m.in. wprowadziłem w zakłopotanie coacha Fishera. Pogadałem z Johnem Starksem i paroma innymi osobami (
LINK).
W 2016 roku nikogo nie wkurzyłem, tak myślę, ale i tak był fajnie i intensywnie (
LINK).

6. Manchester 2013. W ramach meczów przedsezonowych, jesienią 2013 roku w Manchesterze, zagrali ze sobą 76ers i Thunder. Samego meczu nie pamiętam, ale to było nieistotne. Wygrałem konkurs rzutów za trzy punkty. Dobre rady dawał mi sam Dikembe Mutombo. W czasie zawodów mocno się emocjonował a potem serdecznie mi gratulował. Kosmos, jak dla mnie (LINK).
 

7. Westbrook, Karol, Kasia, Barcelona. Dość świeży temat. Między innymi przez wyjazd do Hiszpanii, data oficjalnego świętowania urodzin została przesunięta aż o trzy tygodnie. (LINK).

8. Maroko 2014. Gdyby nie blog, ta historia nie miałaby prawa się wydarzyć. Jestem więcej, niż pewny. Gdy po latach pisania wyłącznie o koszykówce, zacząłem czasem przemycać różne inne treści, zaczęło otwierać się pole do wejścia na nieznane dotąd obszary. „Basket to tu, to tam” (LINK) czyli zbiorcza nazwa moich relacji z azjatyckich wyjazdów. Ludzie zaczęli kontaktować się ze mną w różnych sprawach. Po wpisach z Azji, mailowałem z ludźmi o wszystkim – samoloty, połączenia lokalne, bezpieczeństwo, jedzenie, baza noclegowa. Wszystko. Jedną z osób był człowiek, którego nazwałem roboczo „Tracy” bo pragnął zostać anonimowy. Od maila, do maila, od słowa do słowa zacząłem wyczuwać, że w porządku z niego gość. Tuż przed jego wyjazdem udało nam się spotkać na żywo w Lublinie. Przeczucie mnie nie myliło. Tracy to naprawdę swój chłop. Widzieliśmy się pierwszy raz w życiu a rozmowa szła jakbyśmy znali się bardzo dobrze od lat. Później z Tracy’m pozostaliśmy w stałym kontakcie. Na żywo spotkaliśmy się jeszcze ze dwa razy. Potem ja przeniosłem swoje talenty na daleką północ ale kontakt nam się nie urwał.
Pewnego zimowego dnia, Tracy napisał do mnie smsa: „sprawdź maila”. W nim wstępna propozycja wyjazdu do Maroka w dobrej cenie. Odpisałem od razu –
„kupuj”. I tak dwa miesiące później zaczęła się nasza marokańska przygoda. Dla mnie niesamowita historia. Człowiek z sieci, który nabrał realnych kształtów. Ja, osoba, którą znał tylko z przeczytania. Mało tego. Zaprosiłem go na moje wesele, odwiedził mnie Alandach. Siła internetu. Ta pozytywna. 

9. Słowa uznania są miłe i budujące. Motywują mnie do dalszej pracy. Pozytywny oddźwięk od osób, które na co dzień pracują ze słowem pisanym, ma dla mnie specjalne znaczenie. Kontaktują się ze mną ci, którzy sami piszą książki lub je recenzują, piszą wiersze, zajmują się poezją, blogują ale nie o sporcie. Dobra nota od takich ludzi, ludzi spoza sportu, ma dla mnie podwójne znaczenie, bo oni oceniają mnie wyłącznie przez pryzmat mojego warsztatu. A jest to coś, co jest dla mnie ważne. Nie tylko treść ale też forma.

10. Siedzę w wannie, dzwoni telefon. Patrzę, kolega. Kiedyś bardzo bliski. Dawno nie gadaliśmy. Standardowo pytam co słychać, w tle słyszę, że jest na jakieś imprezie. Pewnie domówka. Bez zbędnych ozdobników, przechodzi do sedna. „Mam do Ciebie jedno pytanie. Powiedz mi gdzie karierę zaczynał P.J. Brown?” Odpowiadam, że w New Jersey. „Pewny nie jesteś? A nie w Miami?” – pytał dociekliwy kolega. „Nie, zaczynał w New Jersey Nets potem poszedł do Miami.” – odpowiedziałem. „I co k….a?!” – krzyknął z triumfalną radością mój kolega do swoich współbiesiadników. Podejrzewam, że wygrał jakiś zakład. To historia z zimy 2008 roku, z początków blogowania. Podobnych, śmiesznych historii, mam wiele.

Stworzyć blog opiniotwórczy. Takie było moje marzenie, gdy go zakładałem. Moją ambicją było istnieć gdzieś w świadomości fanów NBA w Polsce. Mam nadzieję, że po 10 latach istnienia, przynajmniej częściowo mi się to udało.

Dzięki raz jeszcze wszystkim, którzy są tu ze mną. Tym, którzy byli od początku, którzy dołączyli w trakcie oraz tym, którzy są od niedawna.

A skoro jestem przy podziękowaniach. Dziękuję:

– Rodzicom, że nigdy nie stawali na drodze moich pasji. Pozwalali mi oglądać NBA po nocach już we wczesnej podstawówce. Wiem, że koledzy nie mieli takiego komfortu.

– Mojej drugiej połowie, którą czasem budzi w nocy moja „działalność.”

– Maćkowi Lipowieckiemu, który jesienią 2009 roku dał mi szansę w Magazynie MVP a później wygospodarował dla mnie przestrzeń na własny dział zatytułowany, a jakże, „Karol Mówi”. To przecież z akredytacją MVP otworzyłem drzwi z napisem NBA.

– Michałowi Górnemu. W pierwszych latach blogowania, miewaliśmy ze sobą mały beef. Uśmiecham się teraz na myśl o tamtym czasie ale też w oku kręci się łza. Hasztag pionierzy blogosfery w Polsce. Jak się poznaliśmy na żywo, to od razu się skumplowaliśmy.

– Kolegom ze Świdnika i z Lublina, z którymi, teraz już tylko raz na parę miesięcy, mogę pograć i pogadać.

– Wszystkim ludziom „z branży”, którzy odwiedzają mój blog. Wiem, że czytacie poważnych dziennikarskich graczy z Ameryki, którzy mają stały i bezpośredni dostęp do NBA. Tym bardziej doceniam, że znajdujecie też czas dla mnie. Wiem po sobie, że to nie takie łatwe. Grzesiek Kulig, Kosma Zatorski, Wojtek Zeidler, Tomek Kostrzewa, Michał Kajzerek, Bartek Berbeć, Michał Owczarek i inni, których tu nie wymieniam z imienia i nazwiska.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.