#EuroBasket 2015: Dzień przedostatni

Nie miałem w planach pisać w sobotę ale życie samo podało na tacy coś ciekawego. Wystarczyło tylko wszystko zapamiętać, nagrać, zapisać no i oczywiście sfotografować i sfilmować.
Dzień był tradycyjnie chłodny ale wyjątkowo słoneczny. Ruszyłem przejść się po mieście. W niedalekiej okolicy miejsca, w którym mieszkam, zebrała się kilkunastoosobowa grupa osób. Mieli na sobie koszykarskie koszulki reprezentacji Francji, co przykuło moją uwagę. Podszedłem i spytałem jednej z osób co tam się dzieje. Młody chłopak z kartką i flamastrem w dłoni, powiedział mi, że jesteśmy przed hotelem, w którym mieszka ekipa Francji. Hmm, przechodziłem obok tego miejsca prawie codziennie przez ostatni tydzień i dopiero pierwszy raz widziałem, żeby ktoś tam się zbierał.
 
Sam budynek też imponujący, na pierwszy rzut oka, nie był. Choć jak się mu dokładnie przyjrzałem to jednak budził szacunek. Stare budownictwo zaadaptowane na ekskluzywny hotel.
Postałem chwilę z ludźmi. Nic się nie działo. No nic – pomyślałem. Szkoda mojego czasu. Albo coś zdziałam albo idę dalej. Miałem akurat przy sobie akredytację. Podszedłem do ochroniarza, pokazałem ją. Kiwną głową. O nic więcej nie pytałem. Wszedłem.

A tam…sen na jawie. Batum, Parker, Diaw i reszta reprezentacji krzątają się jak w domowej kuchni przy śniadaniu. Batum z płatkami kukurydzianymi, De Colo przy stoliku rozmawia z jakąś starszą panią, Diaw delektuje się poranną kawą (bez ciasta), Parker spaceruje sobie bez celu, Gobert raz się pojawia raz znika. Szybko zdjąłem kurtkę i bluzę, żeby nie wyglądać jak osoba z zewnątrz. To hotel więc poza koszykarzami byli też zwykli ludzie wiec wystarczyło zacząć wyglądać jak zwykli ludzie. Rozebrany do koszulki odpaliłem komputer i zacząłem się rozglądać. Szok. Tę scenę mogłoby przebić chyba tylko śniadanie u reprezentacji USA.
Co robić – pomyślałem. Jak zacznę próbować rozmawiać albo prosić o zdjęcia, to zaraz mnie wygonią. No ale nie oszukujmy się – ci zwykli ludzie, którzy byli tam gośćmi hotelowymi, nie byli ślepi i głusi. Dobrze wiedzieli z kim dzielą przestrzeń. Zauważyłem, że od czasu do czasu ktoś grzecznie prosi o zdjęcie czy podpisanie czegoś. Rozluźniłem się trochę. 
Nagle pojawił się Vincent Collet. Podszedł do niego jakiś gość zrobić sobie zdjęcie. Ten nie odmówił…ale zamiast odejść każdy w swoją stronę, jak to zwykle bywa, coach Francji zaczął normalnie z nim rozmawiać. Stali tak z 10 minut a Collet coraz bardziej wczuwał się w dyskusję.
Siedziałem tak z godzinę, obserwowałem i śmiałem się sam do siebie. Akredytację schowałem od razu przy wejściu. Teraz byłem gościem – hotelowym gościem.
Kadrowicze zjedli śniadanie, wypili kawę i zaczęli przygotowywać się do wyjścia na trening. Diaw wstał od stołu z jakimiś zeszytami i zniknął – pewnie do pokoju po rzeczy. Parker i Gelabale byli już przebrani. Teraz albo nigdy pomyślałem.
Podszedłem do De Colo. "Nando, możemy zrobić sobie zdjęcie?"
"No jasne."



Batum i Gobert nie dali szansy bo szybkim krokiem opuścili miejsce już przebrani, już ze sprzętem, patrząc tylko w podłogę – to był zapewne znak, żeby nie zaczepiać. Tę samą strategię obrali Parker i Gelabale. 
OK, Diawa jeszcze nie było. Na niego zaczekam – pomyślałem.
Idzie… "Boris, czy możemy? Bardzo długo czekałem na ten moment, jeśli mam być szczery". Uśmiechnął się i oczywiście nie odmówił.   

Zdjęcie robił mi gość, który niespodziewanie uciął sobie pogawędkę z coachem Francji. Pogadaliśmy sobie. Okazało się, że też jest koszykarskim wariatem. Francuz. Szukał nietaniego hotelu ze spa i odnową biologiczną bo liczył, że kadra może się w nim zatrzymać. Miał rację. Opowiedział mi o pogawędce z Colletem. Śmiał się, że po tym jak zrobili sobie zdjęcie, ten zaczął mu się żalić na sędziowanie, na przepisy, na różne inne rzeczy. To była fajna rozmowa o koszykówce.
Na koniec odważyłem się udokumentować wycinek tego wydarzenia.
Ta cała sytuacja była jak spotkanie z Rudy’m Gay’em i DeMarem DeRozanem rok temu w Hiszpanii…w lodziarni.

Ten dzień już można było uznać za bardzo udany. Ale ten dzień miał dla mnie jeszcze jedną niespodziankę.
Na sobotę 19 września zaplanowana była ceremonia włącznie dziewięciu wybitnych postaci koszykówki do Galerii Sław FIBA. Sama ceremonia była zamknięta dla mediów ale poprzedziło ją spotkanie z uczestnikami. Nie mogło mnie tam nie być.

Z tej listy zabrakło tylko jednej osoby…tak, zgadliście której.
Przy czym nie było żadnego rozczarowania. M.J. już jakiś czas temu wysłał oficjalne pismo do FIBA, gdzie podziękował za nominację i dyplomatycznie się usprawiedliwił.
To jedno z lepszych doświadczeń w mojej cudzysłów dziennikarskiej karierze zamknąć cudzysłów.
Nominowani pojawili się w sali konferencyjnej eleganckiego hotelu połączonego z kasynem "Casino Barrière Lille". Każdy usiadł przy podpisanym stoliku a my media mogliśmy dosiadać się do każdej z osób i pytać.

To była zupełnie inna kultura rozmawiania. W strefie mieszanej czy na konferencji prasowej, najczęściej padają banalne i wyświechtane pytania. Zawodnicy i trenerzy są zmęczeni, targają nimi emocje, jest presja czasu. Zatem i pytania i odpowiedzi zbyt wiele nie wnoszą. Tu było inaczej. Nikt nas nie gonił, żaden PRowiec nie ciągnął nikogo za rękę. Atmosfera była taka, że tylko herbaty/kawy/wina/piwa i jedzenia zabrakło.
Będę szczery. Z obecnych tam postaci interesowali mnie głównie, lub tylko Šarūnas Marčiulionis i Antoine Rigaudeau, których oglądałem, gdy jeszcze grali.
Inne postacie gdzieś obijały mi się o uszy przez lata mojego zainteresowania koszykówką ale niestety nie znam ich na tyle dobrze by się nimi fascynować.

Šarūnasa obskoczyli litewscy dziennikarze, więc zrobiłem tylko zdjęcie i siadłem do stolika Rigaudeau. To był dobry wybór.

Spytałem go o Finał Igrzysk Olimpijskich Sydney 2000 (Amerykanie pokonali Francuzów 85:75). Czy czuli, że mogą to wygrać, wrażenia i spostrzeżenia z tego meczu.

"Będę z Tobą szczery. O wygranej myśleliśmy tylko przez kilkanaście sekund tego meczu. Wynik nie był taki zły ale z naszej perspektywy, z boiska, to była zupełnie inna bajka. Gdy Amerykanie przyciskali, to nie byliśmy w stanie nic zrobić. Górowali nad nami przede wszystkim siłą i szybkością. Zrobiliśmy w tym meczu i w tamtym turnieju wszystko, co mogliśmy."

O słynnym wsadzie Vince’a Cartera nad Frederickiem Weisem (218cm).
"Tak, to było coś niesamowitego. Chyba nikt się nie spodziewał, że ktoś może przeskoczyć tak wysokiego gracza. Nie rozmawialiśmy o tym wsadzie po meczu, sam Frederick też o nim nie wspominał. Nie był w szatni tematu tamtego wsadu."

O koszykówce FIBA i NBA
"Kiedyś to była przepaść pod każdym względem. Dziś obie filozofie gry, moim zdaniem, zbliżają się do siebie i myślę, że w przyszłości osiągniemy pewien balans. W NBA gra się coraz bardziej drużynową koszykówkę, którą my w Europie zawsze graliśmy. Spurs pokazali, że takim stylem można też zdobywać mistrzostwa. Warriors to potwierdzili. Z kolei w Europie gracze są coraz bardziej atletyczni, gra jest coraz szybsza. Podejrzewam, że z czasem oba style zbliżą się do siebie jeszcze bardziej. Obie organizacje podpatrują i pożyczają od siebie dobre pomysły."

O swoim epizodzie w NBA (11 meczów dla Mavs w sezonie 2002-03):
"Bardzo się cieszę, że to zrobiłem. Gdybym nie spróbował, to żałowałbym pewnie do dziś. Niestety nie miałem już w sobie tego ognia, żeby coś komuś udowadniać. Nie tyle fizycznie, co psychicznie nie byłem w stanie wejść na taki poziom by w NBA zostać. Gdybym zdecydował się na wyjazd parę lat wcześniej, pewnie wszystko potoczyłoby się inaczej. Ale tak, jak powiedziałem, nie żałuję tej decyzji. Przekonałem się, jak to wygląda naprawdę. To było bardzo ciekawe doświadczenie."

   

Vladimir Tkachenko (221cm) opowiedział, ustami tłumacza, kilka ciekawych historii z czasów gry dla Związku Radzieckiego. O problemach z zakupem ubrań i butów dla tak dużego człowieka w tamtych czasach. O tym, że liga NBA jest najlepszą ligą na świecie, że żałuje, iż w czasach głębokiej izolacji nie było mu dane wyjechać za ocean lub urodzić się parę dekad później. Jest zdania, że jego umiejętności pozwoliłyby mu tam grać. Żałował, że nie było z nami Michaela Jordana (jak my wszyscy), który jego zdaniem jest Bogiem koszykówki. Bardzo miły człowiek.  

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.